Styl życia

Wielki Dzień z Dziewicą (cz. 30)

Masakrowanie personaliów. Omar – rasista. Staszek nie bije słabszych. Ściany pełne gwoździ. Interwencja Romana. Wołodyjowski na czarno. Budki dla sępów na baobabach.

Wielki Dzień z Dziewicą (cz. 30)

Poprzedni odcinek: Błoto na patelni (cz. 29)


Janusz, 30 maja Twój Wielki Dzień – otrzymasz swoją Virgin!”. List o takiej treści wylądował w mojej skrzynce pocztowej. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że w dniu wskazanym w liście otrzymam w prezencie dziewicę. Ta informacja dotyczyła Internetu, telefonu i tv. Mój „wielki dzień” miał nastąpić o wiele wcześniej, bo 9 kwietnia. Wówczas to, przed mój dom zajechał samochód wielkości „Titanica” i wysiadło zeń pięciu facetów w kombinezonach. Byli wyposażeni w poważny ekwipunek.

Czekam na Dziewicę

– Mr. Dżanu Manaski? – zapytał śmiało jeden z nich.
Odpowiedziałem twierdząco nie protestując przeciwko dosłownemu masakrowaniu moich personaliów.
Obejrzeli dom od zewnątrz, od środka i wyszli obiecując, że niebawem wrócą. „Niebawem” trwało dwa tygodnie. Wizytę kolejnej ekipy poprzedził telefon, a później sms o treści: „Bądź jutro w domu między 13.00 a 18.00, nasi inżynierowie sprawią, że będziesz mógł cieszyć się swoją Virgin”.
Czekałem do 18.00. Nie przyszedł nikt. Kwadrans później zadzwoniłem do firmy z pytaniem: „O co chodzi?”. Miła pracownica „call center” poprosiła mnie, żebym się nie rozłączał, a ona postara się dowiedzieć co jest grane. Po kilku minutach dowiedziałem się, że nie wiadomo o co chodzi. Ta rozmowa kosztowała mnie cztery funty. O kolejnym „wielkim dniu”, w którym odwiedzi mnie Dziewica, i już u mnie pozostanie, dowiedziałem się po tygodniu. Wcześniej był oczywiście telefon i sms z prośbą, żebym był w domu między 13.00 a 18.00. itd. i żebym potwierdził. Potwierdziłem. Wieczorem kolejny sms: „Bądź w domu między 8.00 -13.00. Potwierdź”. Nie potwierdziłem, a mimo to nazajutrz ktoś obudził mnie telefonicznie przed ósmą (rano, niestety). „Dzień dobry. Jesteś w domu?” – usłyszałem w słuchawce. – Tu John z „Virgin Media”.
– Nie ma mnie w domu. O ile wiem, to mam być dopiero po 13.00 – zawarczałem do telefonu.
– No tak, ale my jesteśmy teraz. Właśnie stoimy przed twoim domem.
– Ale mnie nie ma.
– OK, przyjedziemy później.
Około godziny 16.00 przyszła ekipa, w osobie czarnoskórego montera. Po krótkiej lustracji stwierdził, że nic się nie da zrobić. Owszem, gdyby dach nie był spadzisty, lecz prosty, a okna byłyby po prawej, a nie lewej stronie i nie mieszkałbym na najwyższej kondygnacji, to dałoby się coś zrobić, a tak nie mam na co liczyć.
To, że byłem wkurzony, to mało powiedziane, ja byłem wręcz wkur…, i to drastycznie. Odpowiedziałem monterowi, żeby zaczekał chwilę, a ja w tym czasie wykuję okna po prawej stronie i zmienię konstrukcję dachu. Odpowiedział, że nie ma aż tyle czasu. Pożegnał się i odjechał. Początkowo miałem zamiar interweniować, ale nie miałem siły i nastroju.

Dziewica coraz bliżej

Minęły kolejne dwa tygodnie i znów telefon i, jak zwykle, sms. Między 13.00 a 18.00 oczywiście. Przyjechała sześcioosobowa ekipa i w ciągu dwóch godzin wykonała instalację zewnętrzną. Nie było to proste, bo zaistniała konieczność przeciągania kabla przez studzienki na dystansie 150 metrów. Za kilka dni ma przyjechać inna ekipa, która dokona instalacji wewnętrznej.
Pochwaliłem się Omarowi, że wreszcie zostało zrobione to, co wcześniej okazywało się niemożliwe do wykonania.
A Omar odpowiedział:
– Bo tym razem przyszli biali. Ci wcześniej to byli czarni, a oni nie nadają się do takiej pracy.
– Mówisz jak rasista.
– Nie jak rasista, chodzi mi o to, że każda rasa ma jakieś specyficzne zdolności. Czarni dobrze śpiewają, tańczą, są dobrymi sportowcami, ale do takich rzeczy się nie nadają – odparł Omar.
Trudno mi się z tym zgodzić, bo np. gdy Victoria nuci jakieś przeboje, to fałszuje.
Omar i jego liczni bracia oraz kuzyni zawsze uważali czarnych oraz kobiety (wszystkich ras) za osoby niepełnowartościowe, stąd jego słowa nie powinny mnie dziwić. Widzę to zresztą w jego sklepie – kiedy trafia się czarny klient lub kobieta, to traktowani są raczej lekceważąco.

Pralka niezgody

Od kilku dni nie mogę skorzystać z pralki, bo bez przerwy jest zajęta. Kiedy po raz któryś schodziłem do kuchni, żeby sprawdzić, czy pralka jest wolna, usłyszałem donośny głos Staszka, który mówił mniej więcej tak:
– Tłumaczę wam po raz ósmy, że trzeba poczekać aż się firanka wypierze, dopiero wtedy będzie można oczyścić filtr, który jest zaje…ny jakimiś świństwami. Wtedy woda przestanie się wylewać.
Zajrzałem do kuchni ciekaw do kogo Staszek tak przemawia i ujrzałem Victorię oraz któregoś z kuzynów Omara. Oboje spojrzeli na mnie otępiałym wzrokiem.
– On coś do nas mówi, a my nic nie rozumiemy – poskarżyła się Victoria.
Wcale mnie to nie zdziwiło, ponieważ wiedziałem, że ani Victoria, ani żaden z kuzynów Omara nie rozumieją słowa po polsku, a Staszek przemawiał do nich akurat w swoim ojczystym języku.
– Zwariowałeś? – pytam go. – Przecież oni nie znają polskiego.
– To niech się nauczą, jeśli chcą ze mną rozmawiać.

Mały wiatraczek

Wszystko wzięło się stąd, że podczas prania z pralki wylewała się woda, a ponieważ Victoria widziała wcześniej, że Staszek wkładał coś do pralki, więc to jego uznała za winowajcę nieszczelności.
Akurat pranie się skończyło, Staszek wyjął firankę, położył ją na stole, po czym pochylił się i u dołu pralki otworzył małą klapkę osłaniającą filtr. Wyjął stamtąd pęk jakichś kłaków, dwa małe blachowkręty i podsunął to Victorii pod nos mówiąc:
– Tam jest taki mały wiatraczek, a te blachowkręty go blokowały, filtr przez to nie działał i woda się wylewała. Kumasz?
Victoria ani kuzyn nie wyglądali na osoby kumające kwestię zablokowanego wiatraczka, tym bardziej, że Staszek konsekwentnie nie zmieniał języka.
– Popatrz, te tumany nic nie rozumieją – złościł się.

Staszek rzuca kuzynem

Tymczasem kuzyn Omara zaczął grzebać w jednej z szuflad i wyjął z niej szeroką samoprzylepną taśmę. Odciął kawałek i zakleił nią programator.
– Co robisz idioto, przecież Janusz chce prać. Odepchnął brutalnie kuzyna, który wpadł na Victorię, ta jednak, mimo drobnej budowy ciała, wytrzymała impet, była jednak wyraźnie przestraszona.
– No idiot, no idiot – wykrzyczał kuzyn.
– Właśnie, że ju idiot – powiedział Staszek, wziął firankę ze stołu i wykonał ruch, jakby chciał nią chlasnąć kuzyna. Ten cofnął się wystraszony.
– Nie bój się, nie biję słabszych – rzucił wychodząc z kuchni.
Zaskoczył mnie Staszek, bo to niespotykanie spokojny człowiek, ale z drugiej strony trudno mu się dziwić, Victoria potrafi być pyskata. Tu dodam, że jednak ma faceta.

Nocne wbijanie

Przychodzi przeważnie w nocy i zanim się położy do łóżka – nie sam rzecz jasna – to lubi sobie powbijać gwoździe w ścianę. Robi to często i długo, więc z moich wyliczeń wynika, że na żadnej ze ścian nie ma już miejsca. Być może wbija już gwoździe w gwoździe. Nie mogłem dłużej tego tolerować. Wygramoliłem się z łóżka i szukałem czegoś do ubrania, kiedy usłyszałem głośne kroki. Ktoś wchodził po schodach, ale tak, że wszystko się trzęsło. Ten ktoś głośno postękiwał, wypowiadając donośnie, po polsku słowa zaczynające się na „k”, „ch” i „p”. To Roman, który waży tyle co mały słoń o wzroście żyrafy w średnim wieku. Załomotał do mnie. Otworzyłem.
– Nie wiedziałem, że masz tak nasrane we łbie, żeby o drugiej w nocy stukać młotkiem.
– To nie ja, to obok pewien facet lubi sobie wbijać gwoździe w ścianę – odpowiedziałem zadowolony, że Roman weźmie interwencję na siebie. Wziął. Załomotał swoim łapskiem w drzwi, które natychmiast się otworzyły i stanął w nich mały, czarny człowiek, w żółtej koszuli, czerwonej marynarce i zielonych spodniach. Na szyi dyndał mu złoty łańcuch, który prawdopodobnie ważył więcej niż jego właściciel. Mały czarny człowiek miał wąsy, więc w myślach nazwałem go Wołodyjowskim. W ręku trzymał młotek, co rozsierdziło Romka do imentu. Roman dobrze zna angielski, a szczególnie jego proletariacką odmianę.

Gwoździe w kebabie

W pierwszych słowach nazwał małego karaluchem, później synem samicy ssaka charakteryzującego się szczekaniem, a następnie osobą, która utrzymuje kazirodcze stosunki z własną matką. Dopiero po tym wstępie przeszedł do meritum. Zaproponował mianowicie małemu człowieczkowi, żeby wbijał gwoździe w baobaby lub przybijał do nich budki dla sępów. W Afryce oczywiście. A na końcu zagroził, że jeśli usłyszy chociaż jedno stuknięcie, to wbije małemu do głowy sto gwoździ. I wtedy wyskoczyła Victoria, która wywrzeszczała, że jej boyfriend pracuje w kebab barze do północy i dopiero po przyjściu z pracy może przybijać jakieś listwy. Roman trochę bez sensu odpowiedział, żeby boyfriend przybijał listwy do kebabów. Ta w niewyszukanym stylu interwencja odniosła pożądany przeze mnie skutek, bo skończyło się nie tylko wbijanie gwoździ, ale i inne hałasy.
– Tak się załatwia sprawy – powiedział następnego dnia Roman, którego wieczorem zastałem w kuchni.

Janusz Młynarski
[email protected]

author-avatar

Przeczytaj również

Mężczyzna miał dość wszystkiego. Zmarł po odcięciu sobie rękiMężczyzna miał dość wszystkiego. Zmarł po odcięciu sobie rękiOsoby cierpiące na depresję stracą pomoc od państwa?Osoby cierpiące na depresję stracą pomoc od państwa?Mieszkanie w UK – tutaj podwyżki czynszów znacznie przekroczyły podwyżki płacMieszkanie w UK – tutaj podwyżki czynszów znacznie przekroczyły podwyżki płacWładze Irlandii zniszczyły miasteczko namiotowe nielegalnych imigrantówWładze Irlandii zniszczyły miasteczko namiotowe nielegalnych imigrantówWynajem mieszkań wzrósł do rekordowego poziomuWynajem mieszkań wzrósł do rekordowego poziomuBłędny komunikat EasyJet naraził pasażerów na ogromny stresBłędny komunikat EasyJet naraził pasażerów na ogromny stres
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj