Styl życia

Kiedy wreszcie ten samolot się rozbije? (cz. 22)

Gdzie jest bilet. Czy jestem normalny? Tajemnicze zniknięcie paszportu, butów i spodni. Wpadam w panikę. Przeklęte kółka od walizki. Cztery pory roku na godzinę. Bilet niepotrzebny. Bomba w laptopie? Kiedy wreszcie ten samolot się rozbije?

Poprzedni odcinek: Landlord, podlandlord i podpodlandlord (cz. 21)

Przymiotnik „angielski” w tytule może trochę nie pasować, bo większość akcji tego odcinka toczyć się będzie w samolocie do Polski, do której udałem się na krótko. No, ale zmieniać tytułu chyba nie ma sensu.

Tak czy inaczej postanowiłem wybrać się na krótki urlop do rodzinnego Przemyśla. Zanim to się jednak stało, przeżyłem kilka niemiłych sytuacji. Po pierwsze – zgubiłem bilet na samolot, a dokładniej kod potwierdzający, że jestem właścicielem biletu. Trochę ten kod bez sensu, bo bilet jest przecież imienny, ale na wszelki wypadek zacząłem się bać. Samolot odlatywał ze Stansted o 16.25, więc doszedłem do wniosku, że nie muszę się z niczym spieszyć.

Nagłe zniknięcie butów, paszportu i portfela

I pewnie by tak było, gdyby nie telefon od córki, która mieszka w północnym Londynie. Powiedziałem, że zamierzam wyjść z domu około czternastej. Zapytała wtedy, czy jestem aby normalny. Odpowiedziałem – rzecz jasna – twierdząco, mając jednocześnie świadomość, że każdy nienormalny twierdzi, że jest normalny. Okazało się, że jednak nie jestem.
– Jeśli masz zamiar wyruszyć z domu o czternastej, to możesz nie wychodzić w ogóle, bo i tak nie zdążysz.
– Jak to! – zaprotestowałem. – Przecież autobus z Londynu na Stansted jedzie tylko 40 minut.
– Tak, ale najpierw musi przez ten Londyn przejechać, a to, niestety, trwa.
Wpadłem w panikę. Było co prawda około dziesiątej, byłem prawie spakowany, ale „prawie” robi wielką różnicę, bo nagle zniknęły mi paszport, buty oraz spodnie, które wczoraj powiesiłem na fotelu. Wywaliłem wszystko z szafy. Nie ma. Wybebeszyłem szuflady w poszukiwaniu paszportu. Nie ma paszportu. Półki, kurtki, kieszenie, mikrofalówkę, kosz na śmieci. No ładnie, bilet szlag trafił, teraz jeszcze ten paszport. Buty i spodnie, to nie problem, bo mam przecież inne. A portfel, k…, też go nigdzie nie ma. To już jest koniec. A tak czekałem na wyjazd. Słowo na „k” i kilka innych w tym rodzaju powtórzyłem jeszcze kilkanaście razy i ze złością kopnąłem swój rattanowy fotel z wystawki, bo w portfelu też było trochę ważnych rzeczy w postaci kart kredytowych oraz kilkudziesięciu funtów. Zrezygnowany otworzyłem walizkę. Na samym wierzchu leżał portfel, w którym był paszport, a pod nim spodnie i buty zpakowane w foliową torbę. Oczywiście znów padły słowa na „k”, tym razem jednak skierowałem je do siebie.

Przeklęta waliza, golf i pogoda

OK, wychodzę. Aha, przecież jeszcze muszę wyłączyć telewizor, który włączyłem wczoraj, farelkę. Wracam, niepotrzebnie zresztą, bo jednak to wszystko powyłączałem. Jestem już na dole, uszedłem kilkaset metrów i odpadły mi kółka od walizy, którą pożyczyłem od Kamila. Wiadomo jakich słów użyłem. Powrót. Zostawiłem walizę w kuchni, żeby nie targać jej na górę i pobiegłem do sklepu, by kupić nową, najtańszą oczywiście. Kupiłem – 14.99, jak za darmo. Wpadam do kuchni i mojej „starej” walizy z bagażem tam nie ma! Ludzieeeee! Pędzę do siebie na górę. Jest! Stoi pod drzwiami. Kto mi ją tam wyniósł pozostanie zagadką. Może Kamil? Nieważne. Przepakowałem się szybko. I wyruszyłem ponownie, spanikowany do imentu. „Uspokój się idioto” – powtarzałem to sobie co kilka metrów. Ale jak tu się uspokoić, skoro tyle czarnych myśli. A co będzie, jak na Acton Town okaże się, że metro nie jeździ, bo jakieś roboty inżynieryjne, jak to oni mają w zwyczaju właśnie w soboty i niedziele? Idę. Zimno jak cholera, nie pomaga gruby golf i ciepła kurtka, ale nagle zrobiło się ciepło, słońce wyszło, wiatr ustał. Zdjąłem golf i owinąłem go wokół bioder. Uszedłem z pięć metrów, słońce znów schowało się za chmury i znów zaczął wiać lodowaty wiatr. Przystanąłem i włożyłem golf, a kiedy ubierałem kurtkę, znów zrobiło się gorąco. Za którymś razem postanowiłem, że nie będę się przebierać, nawet jeśli pojawi się śnieżna zadymka. Wchodząc na stację Acton Town zauważyłem robotników budowlanych w pomarańczowych „ferszelungach”. No tak, kaplica, roboty inżynieryjne. Ale nie, wszystko w porządku, metro jeździ, mało tego, czekałem zaledwie trzy minuty i po dwudziestu byłem już na Victorii. Ta przeklęta torba na kółkach obijała mnie po kostkach i niewiele brakowało, żebym złamał sobie żuchwę, nogę czy rękę padając na chodnik. Szczęśliwie dotarłem na „coach station” skąd już spokojnie wyruszyłem w kierunku Stansted. Może nie całkiem spokojnie, bo jak drzazga w tyłku tkwiła w moim łbie myśl o tym, że mogą być jeszcze problemy z moim biletem.

„Number” niepotrzebny, laptop podejrzany

No, już jestem na lotnisku. Od lotu dzielą mnie jeszcze trzy godziny. Córka pociesza mnie przez telefon, że nie będę miał problemów, że wystarczy paszport, bo przecież jestem na liście pasażerów.
– Zresztą co za problem, jeśli tak bardzo potrzebujesz tego numeru, to znajdź jakąś kafejkę i zobacz go w swojej poczcie. Musieli ci wysłać przecież jak bukowałeś bilet.
Mądre dziecko, teraz już jestem pewny, że gen inteligencji przekazała jej matka.
Kafejkę znalazłem natychmiast, było ich zresztą pełno. Trzeba było wrzucić funta do skrzynki pod stolikiem i komputer się uruchamiał.
Nie wiem jakim cudem, ale tego funta wrzuciłem do komputera siedzącej obok mnie kobiety. Zdziwiła się, ale nieproszona nawet o to, szybko wrzuciła swojego funta do mojej skrzynki. Wydobyłem ten „confirmation number” ze swojej poczty.
Pani z Ryanaira poleciła mi położyć bagaż na wadze. Ważył osiem kilogramów, choć przysiągłbym, że dwadzieścia. Podałem paszport i pani poprosiła o „confirmation number”. Z uśmiechem sięgnąłem do kieszeni. Jednej, drugiej, trzeciej, wszystkich, sprawdziłem w portfelu. Nie ma. Prawdopodobnie zostawiłem w kafejce. Pani powiedziała, że to żaden problem. Ale problem był, tyle że przy odprawie, i nie z „numberem” lecz moim laptopem. Trafił do jakiegoś inspektora. Co oni z tym laptopem robili, nie wiem, po pół godzinie oddano mi go z uśmiechem i byłem już po wszystkim. Przede mną jeszcze tylko lot.

Kamizelka jest bez sensu

Jestem w samolocie. Stewardesy są Polkami, ale do pasażerów Polaków mówią po angielsku. Większość z nich nie rozumie co one mówią, ale to chyba w niczym nie przeszkadza, bo ze wszystkim sobie dają radę. Kiedy w trakcie lotu jedna ze stewardes demonstrowała jak sobie poradzić z kamizelką ratunkową i czymś tam jeszcze, z głośników płynęły instrukcje po angielsku. Nudne to było, więc nikt tego nie słuchał, a tym bardziej nie patrzył. Później to wszystko powtórzono po polsku, ale też nikt nie słuchał. Pasażer siedzący obok mnie, nie bez racji zauważył, że te kamizelki to można sobie wsadzić w d… Są bez sensu, bo jeśli samolot nie spadnie do morza, tylko na ziemię, to nie pomoże święty Boże, a jeśli nawet do morza, to też niewiele da, bo się roztrzaska o powierzchnię wody. Spadochrony byłyby lepsze. Też tak uważam.

Kiedy wreszcie spadniemy?

Lot przebiegłby spokojnie, gdyby nie pewna młoda kobieta, która swojej siedzącej obok koleżance opowiadała o katastrofach samolotowych. To jeszcze nie było najgorsze. O wiele bardziej dołujące były jej komentarze dotyczące manewrów pilota. „O, przechylił się na prawy bok, a dlaczego? Pewnie coś jest nie tak”, albo „Dlaczego on leci w dół, przecież do lądowania jeszcze daleko, pewnie jakieś awaryjne lądowanie”, „Aha, nie może wylądować” – usłyszałem, kiedy samolot przestał się zniżać i zaczął piąć się do góry. Gdy leciał równo, moja współpasażerka też nie widziała w tym nic dobrego.
Podkarpacie było zasnute chmurami, ale poprzez ich kłęby widać było światła Rzeszowa. „Komentatorka lotu” zdążyła jeszcze zauważyć, że podczas lądowania samoloty również się rozbijają, bo np. koła się zablokują. Nie zablokowały się. „No i wylądowaliśmy” – powiedziała „komentatorka”, a w jej głosie zabrzmiał jakby żal. Odwróciłem się w jej kierunku i powiedziałem: „Niestety”. A ona do mnie: „Niestety? Pan jest jakiś nienormalny. Dlaczego niestety?” No dobrze, niech jej będzie, że jestem nienormalny. Mam jednak nadzieję, że nie spotkam jej w drodze powrotnej.

Janusz Młynarski

author-avatar

Przeczytaj również

Laburzyści chcą znacjonalizować kolej. By było taniejLaburzyści chcą znacjonalizować kolej. By było taniejZwiększony ruch na drogach i lotniskach – początek majowych wakacji zbiega się z KoningsdagZwiększony ruch na drogach i lotniskach – początek majowych wakacji zbiega się z KoningsdagJako 14-latka torturowała i zabiła starszą kobietę. Teraz wyszła z więzieniaJako 14-latka torturowała i zabiła starszą kobietę. Teraz wyszła z więzieniaPolska edukacja w zasięgu rękiPolska edukacja w zasięgu rękiSzef Ryanaira „z radością” zajmie się deportacjami do RwandySzef Ryanaira „z radością” zajmie się deportacjami do RwandyLotnisko Schiphol w Amsterdamie szykuje się na sezon wakacyjnyLotnisko Schiphol w Amsterdamie szykuje się na sezon wakacyjny
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj