Życie w UK

Głupota w cenie…

Minął z górą rok, dlatego pozwalam sobie podjąć ryzyko, by przełożyć na słowo pisane pewne subiektywne rzecz jasna przemyślenia odnośnie wiecznie gorącego wątku dalszego ciągu kariery Roberta Kubicy.

Głupota w cenie…

Zapewne znów narażę się sporej porcji populacji uczulonej na wątpliwe powaby wyścigów Formuły 1, a zwłaszcza tych podchodzących z nabożeństwem do postaci naszego jedynego, byłego już niestety, reprezentanta w snobistycznym gronku może nie tyle najlepszych, co na pewno najlepiej zarabiających kierowców przemieszczających się po torach wyścigowych najdroższymi furami z definicji przeznaczonych do ścigania.

Całe szczęście, że lalki voodoo obce są naszej kulturze, dzięki czemu będę mógł spać spokojniej. Na drastyczny wzrost poziomu mojej odwagi korzystnie wpływa także fakt bezwzględnego zakazu wznoszenia stosów. Mam bowiem uzasadnione powody, by domniemywać, że wielu czytelników moich felietonów najchętniej widziałoby mnie w objęciach płomieni. Najlepiej od razu piekielnych.

Z górą rok dzieli nas od fatalnego w swych skutkach wypadku Roberta Kubicy podczas rajdu Ronde di Andora. Dokładnie 6 lutego 2011 roku barierka, która winna chronić kierowcę, zadziałała niczym maszynka do mielenia mięsa. To naprawdę cud, że Kubica został przewieziony do szpitala na pokładzie ambulansu, a wykręcił się przed triumfalnym przejazdem przez wrota niebiańskie.

To nie Kana Galilejska…

 Jeśli szmat życia spędziło się w bezpośredniej bliskości wszystkiego co nadaje się do ścigania, to przez ten czas siłą rzeczy nabywa się sporą wiedzę upoważniającą do wydawania diagnozy w oparciu o informacje dotyczące zasięgu obrażeń poszkodowanego w kolizji na torze. Mniemam, iż w tym względzie mógłbym iść w szranki z absolwentami medycznych akademii. Oczywiście gorzej wypadłbym, gdyby włożono mi do ręki skalpel i założono na twarz coś w rodzaju knebla.

W każdym razie chodzi o to, że przed rokiem, tuż po wypadku Kubicy, pozwoliłem sobie na niepopularne wówczas prognozy dotyczące przyszłości polskiego kierowcy. Już wtedy podawałem w wątpliwość szanse Kubicy na powrót do ścigania za kierownicą jednej z najbardziej ekskluzywnych wyścigówek.

Przecież trudno oczekiwać, by do niezbędnej, stuprocentowej sprawności wrócił kierowca, którego kończyna dolna została  w wypadku niemal zmasakrowana, a dłoń niemal odłączona od reszty ciała! Jak wrócić do pełni sił po tylu operacjach? W ich rachubie pogubiłem się około połowy czerwca, czyli po siódmej. Takie cuda się nie zdarzają. Już dawno nikt nie przechadzał się po wodzie i nie przemieniał wody w napój alkoholowy.

Jakby tego było mało, nie byłem też w stanie docenić zamiłowania Roberta Kubicy do wywijania po krętych drogach rajdowymi autkami. Rajdy można śmiało przyrównać do pięknej famme fatale. Niezaprzeczalne powaby potrafią skłonić najsilniejszych do rozstania ze zdrowym rozsądkiem, by nie uciekać się do dosadniejszych określeń z dziedziny psychiatrii. Kto przy zdrowych zmysłach w krótkiej przerwie między pierwszymi testami w bolidzie Formuły 1 ładuje się do rajdowego samochodu, którego nie zdążył wcześniej dobrze przetestować i po zimowej pauzie staje na starcie rajdu?! To oczywiście pytanie z gatunku retorycznych.

Dlaczego wracam do wydarzeń sprzed roku? Nie, nie po to, by dziarsko napinać tors i z dumą  obwieszczać „A nie mówiłem!?”. Nic z tych rzeczy. Bardzo współczuję Robertowi Kubicy. Szczerze żałuję, że nie ma go już w doborowym gronie ścigantów „jedynki”. Chodzi mi zupełnie o co innego, co niestety stawia idola zagorzałych fanów „poletka Berniego” nad Wisłą w niekorzystnym świetle.

Kubica – ściśle tajne?

Czuję niesmak wobec zachowania Kubicy, polegającym na totalnym lekceważeniu przez niego swych wiernych fanów, sponsorów, kolegów z toru i jego najbliższych okolic, czy wreszcie mediów. Bo jak inaczej nazwać notoryczne unikanie jakichkolwiek publicznych wystąpień? Przecież przez rok z okładem nie był przykuty do łóżka! Podróżował między klinikami, swymi domami we Włoszech i Monako, a jakoś sił nie stało, by odwiedzić rodzinne strony.

A pamiętacie sympatyczne gesty solidarności kierowców Formuły 1 wobec pechowego kompana? Pamiętacie napisy na bolidach: „Szybkiego powrotu do zdrowia Robert”? A jak Robert wyraził swe podziękowanie? W bardzo prosty sposób. Przez calutki sezon ani razu nie pokazał się w okolicach boksów podczas rozgrywania wyścigów! Nawet, gdy rywalizowano niemal pod jego domem, czyli w Monzy. Nie słychać było też, by odwiedził siedzibę swego zespołu w Enstone, by podziękować osobiście za wszelkie płynące szerokim strumieniem wyrazy wsparcia.

Ze swymi fanami spotkał się i owszem, ale tylko za pośrednictwem… oficjalnej strony internetowej zespołu Lotus Renault GP. Wierni miłośnicy jego talentu w ciągu zaledwie pięciu dni nadesłali ponad 1300 pytań! Zaledwie kilkunastu szczęśliwców doczekało się zdawkowych odpowiedzi. Czy taka pokaźna rzesza fanów nie zasługuje na bardziej bezpośredni kontakt?

Czy doprawdy nie było możliwości zorganizowania spotkania z kibicami, jakiejś konferencji prasowej? Przecież narząd mowy nie uległ uszkodzeniu podczas wypadku…W zamian karmieni byliśmy często wyssanymi z palca newsami o budującym przebiegu rehabilitacji.

Co chwila pojawiały się nowe przypuszczalne terminy jego powrotu do kokpitu bolidu, pierwszych testów etc. Uparcie starano się nam wmówić, że w siedzibie Ferrari w Maranello nie myślą o niczym innym, jak tylko o zatrudnieniu Polaka. Na nic zdawały się notoryczne zaprzeczenia z ust szefa teamu Stefano Domenicaliego, czy nawet samego Luca Cordero di Montezemolo, czyli jegomościa trzęsącego w skali globalnej firmą Ferrari S.p.A. Włosi odetchnęli z ulgą, gdy te papierowe spekulacje zostały bezceremonialnie przerwane, gdy Kubica na oblodzonej drodze w Pietrasanta w Toskanii wywinął tzw. orła, wskutek czego trzasnęła kość piszczelowa. Okazało się, że coś było nie w porządku ze zrastaniem się kontuzjowanej w wypadku nogi.

Spec od PR poszukiwany!

Dlaczego akurat teraz zebrało mi się na rozgrzebywanie jednej z najboleśniejszych ran w dziejach polskiego sportu motorowego? Nie sprawiła tego na pewno zdmuchnięta niedawno świeczka na torcie upamiętniająca pierwszą rocznicę niechlubnego rajdu. Sprowokowała mnie intrygująca notka prasowa obwieszczająca, że „Kubica spotkał się z fanami”! Z wypiekami zabrałem się za jej lekturę.

Okazało się, że to coś w konwencji dowcipu, jaki onegdaj krążył po Polsce, a dotyczył aut marki Wołga w Moskwie: nie samochody, a rowery i nie rozdają, ale kradną. Fani spotkali się z mistrzem w liczbie dwóch – Karolina z Warszawy i Łukasz z Krakowa. Laureaci SMS-owego konkursu zorganizowanego przez LOTTO przez trzy dni gościli w Mediolanie i właśnie spotkanie z Kubicą stanowiło jedną z atrakcji.

Ba! w mediach na tę okoliczność pojawiło się nawet zdjęcie uśmiechniętego Roberta, Karoliny oraz Łukasza. Wcześniej przez dwanaście miesięcy tylko dwukrotnie można było zobaczyć Kubicę. We wrześniu, gdy ktoś przemycił na Facebooka zdjęcie Kubicy z grupką kibiców zrobione gdzieś przypadkowo w Italii oraz krótki filmik, wyemitowany przez jedną ze stacji telewizyjnych, gdy podpatrzono jak Polak o przy pomocy kul wsiada do samochodu po stronie pasażera.

Tylko tyle. Koniec kropka. Czy unikanie przez Roberta Kubicę publicznych wystąpień miało na celu ukrycie prawdy o stanie zdrowia? Czy wstyd mu się przyznać głośno do głupoty, jaką bez wątpienia był start w Ronde di Andora? Cóż, głupota kosztuje, a w tym wypadku wyceniono ją z grubsza na 20 milionów… Z takim budżetem Kubica mógłby postarać się o lepszych speców od PR!   

Jerzy Kraśnicki

author-avatar

Przeczytaj również

Główny inspektor pracy krytykuje firmy wyzyskujące imigrantówGłówny inspektor pracy krytykuje firmy wyzyskujące imigrantówAwaria wywołała opóźnienia na brytyjskich lotniskachAwaria wywołała opóźnienia na brytyjskich lotniskachPoznaj 10 zaskakujących stereotypów o Brytyjczykach!Poznaj 10 zaskakujących stereotypów o Brytyjczykach!Oglądanie swojej twarzy podczas wideorozmów męczy psychicznieOglądanie swojej twarzy podczas wideorozmów męczy psychicznieWyciek fragmentu umowy koalicyjnej w HolandiiWyciek fragmentu umowy koalicyjnej w HolandiiMężczyzna udający policjanta nakazał kobiecie zatrzymać się na autostradzie M1Mężczyzna udający policjanta nakazał kobiecie zatrzymać się na autostradzie M1
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj