Styl życia

Dramat w domu Martina

Dramat w domu Martina. Głaz z Falklandów. Drogocenna pamiątka. Elektroniczne sztachnięcie. Samolot, pani mamusia, Brajanek
i audi. Polski, to nie turecki.

Dramat w domu Martina

Polacy Online – Portal Polaków w UK >>

Jestem byłym agentem służb specjalnych >>

Nie miałem zbyt wiele czasu na analizowanie sytuacji, zerwałem się z krzesła i zbiegłem po schodach do drzwi wejściowych, które akurat były zaryglowane. W sumie mógłbym Martinowi stawić czoło, bo facet raczej z gatunku tych niepozornych, a licho wie czego ich w tych służbach specjalnych nauczyli. Bruce Lee też wyglądał niepozornie… Kiedy zarpałem się z drzwiami, Martin zdążył już zejść z tym kamulcem, którym chciał mnie zabić, ale ja postanowiłem się bronić. Przyjąłem jakąś dziwną pozycję obronną, rodem ze sztuki walk weselnych na Podhalu i ruszyłem w jego kierunku.

– Odbiło ci? Źle się czujesz? – zapytał patrząc
na mnie ze zdziwieniem.
– Chyba tobie odbiło bandyto, pewnie masz całą piwnicę trupów – odparłem.
– Nie mam piwnicy.
– Nieważne, wystarczy, że chciałeś mnie zatłuc tym głazem.
Wybuchnął śmiechem i położył niedoszłe narzędzie zbrodni na schodach.
– Chodź, obejrzyj sobie ten kamień, to pamiątka.
– Dziękuję, ale mam gdzieś twoje pamiątki, pochylę się nad kamieniem, a ty mi wbijesz nóż w plecy – odrzekłem, choć powoli zacząłem nabierać pewności, że moja interpretacja incydentu z kamieniem była jednak niewłaściwa. Martin powiedział, że w takim razie wraca na górę, a ja mogę sobie spokojnie ten kamień obejrzeć. Dodał jeszcze, że drzwi były cały czas otwarte. Wystarczy nacisnąć klamkę, nie trzeba szarpać. Udał się na piętro, a ja podszedłem do kamienia. Był to chyba kawałek bazaltu z przytwierdzoną mosiężną tabliczką, na której była jakaś data i napis: „Falklands War” i jeszcze coś, ale już drobnymi literami. No tak, przecież mówił, że brał udział w wojnie o Falklandy. Wychodzi na to, że nie on, ale ja jestem nienormalny. Wziąłem pamiątkę do rąk i udałem się z nią na górę, położyłem na stole, podszedłem do Martina i przeprosiłem go klepiąc po plecach. Uśmiechnął się
i podał mi rękę: – Nie ma sprawy.
Kiedy żegnaliśmy się, chciał mi dać na pamiątkę bagnet, ale wolałem go nie brać – to jednak broń biała i posiadanie jej jest zabronione – i to nie tylko w UK. Odmówiłem, wyjaśniając dlaczego. W milczeniu udał się do jednego z pomieszczeń i przyniósł jakiś drobny przedmiot, była to sukienna plakietka w kształcie tarczy, na granatowym tle znajdował się bagnet, a może był to miecz ze skrzydłami, a pod nim wstęga z napisem „Who Dares Wins” – „Odważny zwycięża”. Tylko tyle, ale kolekcjonerzy militariów i fani filmów akcji doskonale wiedzą, że jest to plakietka legendarnego SAS – Special Air Service, elitarnej jednostki brytyjskich komandosów przeznaczonej do zadań o najwyższej skali trudności i priorytecie. Jak słynna amerykańska Delta Force, rosyjska Alfa, czy nawet nasz polski GROM. Muszę przyznać, że patrząc na ten spłowiały kawałek sukna przeszedł mnie dreszcz. Martin odebrał to opacznie, bo zapytał, czy chcę niezniszczoną plakietkę, bo taką też ma. Gwałtownie zaprotestowałem, tłumacząc, że ta jest dla mnie o niebo cenniejsza. Pożegnaliśmy się jak starzy przyjaciele. Kiedy już byłem przy bramce, Martin krzyknął, żebym go jeszcze odwiedził: – Mam dla ciebie fajną kurtkę, ale muszę jej poszukać!

*  *  *

No tak, nagły wyjazd do Polski. Moje zatoki nie mogą już dłużej czekać, mój pan doktor nadal leczy mnie paracetamolem i olejkiem eukaliptusowym. Jestem już tak naćpany tymi tabletkami, że ledwie żyję. Nie wspomnę już o tym, że przez kilka dni łykałem tabletki magnezu, przez pomyłkę oczywiście, bo mają identyczny kształt. Moje prośby o skierowanie do laryngologa też pozostały bez odzewu. Dokonałem prostej kalkulacji, z której wyszło, że podróż do Polski, wraz z wizytami lekarskimi i zakupem medykamentów wyniesie mniej więcej tyle samo lub trochę mniej, co dwie prywatne wizyty u specjalisty w Londynie. I miałem rację. Ale – że tak niezgrabnie strawestuję pewien fragment z „Pana Tadeusza” – „gdybym w Londynie siedział, nigdy bym się o konieczności operacji zatok nie dowiedział”. Doktor zobaczył zdjęcie rtg i od razu wypisał skierowanie do szpitala, a ponieważ powiedziałem mu, że na razie nie mogę, podwoił dawkę antybiotyków uprzedzając, że jedynie na krótko to pomoże. Ale rzuciłem palenie! No, może nie całkiem, bo przeszedłem na „e-papierosy”, czyli elektroniczne. Można je palić wszędzie, choć leci z nich dym, a ściślej coś w rodzaju pary wodnej wytwarzanej przez znajdujący się w papierosie atomizer. Papieros wygląda jak długopis, który na jednym końcu zaopatrzony jest w diodę, żarzącą się przy każdym pociągnięciu, dosłownie jak ogień papierosa.
W środku znajduje się filtr, który nasącza się nikotyną ze specjalnego zakraplacza, ale można też bez nikotyny. Inwestycja jest, niestety, dość kosztowna, ale to wydatek jednorazowy, bo później kupuje się już tylko filtry i jest to wydatek równy cenie dwóch paczek papierosów i wystarcza to na miesiąc. Od czasu do czasu zdarza mi się zapalić normalnego, raz na przykład na trzy dni, ale nie trzy lub cztery paczki dziennie, jak jeszcze do niedawna.

*  *  *

Co by nie powiedzieć, Polki i Polacy to bardzo schludny i elegancki naród. Ilekroć jestem w ojczyźnie mam wrażenie, że cały czas jest niedziela, bo wszyscy wydają się być odświętnie ubrani. Nasze polskie panie na tle szaroburych Angielek wyglądają naprawdę świetnie, elegancko, kolorowo, a do tego „indywidualizują” swoje stroje różnymi dodatkami. Płeć brzydsza również prezentuje się pod tym względem niezgorzej. Niestety, ów konfekcyjny sznyt mocno kontrastuje z dziurawymi ulicami, krzywymi chodnikami, odpadającym z budynków tynkiem, ale pod tym względem Polska też się zmienia. Najbardziej widać te zmiany w małych miasteczkach i wioskach – pięknieją w oczach. Widać, że samorządy inwestują w remonty, infrastrukturę, estetykę. Coraz czyściej, coraz schludniej, coraz bardziej światowo.

*  *  *

Na lotnisku w Rzeszowie tłoczno, z miesiąca na miesiąc rośnie liczba połączeń, nawet do Nowego Jorku można sobie polecieć, o Londynie, Bristolu, East Midlands czy Dublinie już nie wspomnę. Wszyscy ubrani odświętnie, więc czuję się jak kocmołuch. Kwestie demograficzne nie powinny spędzać nam snów z oczu, bo większość młodych pasażerek, z którymi podróżowałem, miało przy sobie dwoje lub troje dzieci, a sporo z nich było w ciąży. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale źle znoszę i znosiłem w przeszłości obecność małych dzieci. Mam dość po pięciu minutach, chyba że milczą. Niestety, te w samolocie nie miały takiego zamiaru. Miałem pecha, bo dosiadła się do mnie młoda mamusia z – na oko – rocznym dzieckiem. Dziecko znało już cztery najważniejsze słowa: „mama”, „tata”, „baba” i „dupa”. To ostatnie upodobało sobie szczególnie.
Mama na przykład mówiła do synka, który nosił typowo polskie imię, Brajan, że: „Tatuś przyjedzie po nas nowym audi, ze skórzaną tapicerką”, a Brajan odpowiadał: „dupa”. Kiedy mama pytała go: „Jesteś głodny Brajanku?”, Brajanek, czyli młody Brian, odpowiadał niezmiennie słowem na „d”. Od czasu do czasu używał wyrazów, które wymieniłem wcześniej, ale rzadko i raczej bez kontekstu. Nawiasem mówiąc, pani matka dość głośno i dość często mówiła dziecku o tatusiu, który przyjedzie nowym audi i chyba nikt nie miał wątpliwości, że informacja ta nie tyle skierowana jest do Brajanka, co raczej do współpasażerów. Było to irytujące i – jak się okazało – nie tylko dla mnie. Bo młody człowiek, który siedział przed nami w pewnym momencie odwrócił się i raczej stwierdził niż zapytał: – To nowy dres też pewnie sobie kupił, bo głupio tak w starym dresie wsiadać do nowego audi. Pani matka już do końca lotu o audi i mężu nie wspomniała, a ja z tego tytułu byłem młodzieńcowi bardzo wdzięczny.

*   *   *

Podróż z Willesden Junction do Acton Central, która normalnie zajmuje pięć minut, trwała dłużej niż lot z Rzeszowa do Stansted i ze Stansted do Willesden Junction – opóźnienia. Byłem już tak wyczerpany, że nie miałem siły udać się na przystanek autobusowy. Próbowałem czytać „Wyborczą”, której przeczytanie uniemożliwiła mi wcześniej kobieta z Brajankiem, ale nie mogłem i położyłem ją obok siebie na ławce. Sięgnął po nią jakiś Anglik pytając oczywiście wcześniej, czy można.
– Dziwny język, czy to przypadkiem nie turecki?
– zapytał.
– Dziwny, ale nie turecki – odparłem.
– A jaki?
– A polski.
– Podobny?
– Nie.
Wyjaśniłem mu, że polski to język słowiański, a turecki należy do grupy ugrofińskiej. I tak poznałem… Briana, ale Briana oryginalnego i znacznie starszego niż ten w samolocie, którego tatuś ma audi ze skórzaną tapicerką.

Janusz Młynarski

Polacy Online – Portal Polaków w UK >>

Jestem byłym agentem służb specjalnych >>

author-avatar

Przeczytaj również

W parku w Londynie znaleziono psa z odciętym łbem i kończynamiW parku w Londynie znaleziono psa z odciętym łbem i kończynamiLaburzyści chcą znacjonalizować kolej. By było taniejLaburzyści chcą znacjonalizować kolej. By było taniejZwiększony ruch na drogach i lotniskach – początek majowych wakacji zbiega się z KoningsdagZwiększony ruch na drogach i lotniskach – początek majowych wakacji zbiega się z KoningsdagJako 14-latka torturowała i zabiła starszą kobietę. Teraz wyszła z więzieniaJako 14-latka torturowała i zabiła starszą kobietę. Teraz wyszła z więzieniaPolska edukacja w zasięgu rękiPolska edukacja w zasięgu rękiSzef Ryanaira „z radością” zajmie się deportacjami do RwandySzef Ryanaira „z radością” zajmie się deportacjami do Rwandy
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj