Styl życia

Bułgarski sposób na angielską zimę (cz. 70)

Hiszpan na zakręcie. Powrót ugodzonej torbą. Zcziembra borożo minto karota. Obiado de Espania. Gdzież Portugalczykom do takich imion. Co Juan ma wspólnego z saperem Wodiczką. Doda nie miałaby szans. Czy jest ktoś smutniejszy od polskiego emeryta?

Bułgarski sposób na angielską zimę (cz. 70)

Słoń wałbrzyski (cz. 69) >>

Kupiłem sobie bułgarskie wino z gatunku cabernet sauvignon. Nie mieściło się ono, co prawda, w moich preferencjach cenowych, lekko je przekraczając, ale bułgarskie wina uwielbiam i uważam je za najlepsze na świecie, więc chętnie przepłaciłem.

Ostatnimi czasy zasmakowałem w herbacie z winem, z dodatkiem soku z wyciśniętej pomarańczy, pokruszonym cynamonem i miodem. Goździków nie zalecam, bo zabijają swoim intensywnym smakiem i zapachem pozostałe składniki. Świetna rzecz taka herbata, bo świetnie rozgrzewa całe ciało i jest swietnym antidotum na angielską, wstrętną zimę. Dwie trzecie herbaty i reszta wino. Zasadniczą część napoju przygotowałem w swoim pokoju, ale przyprawy miałem w kuchni więc pofatygowałem się tam.

Nowa kobieta w kuchni

Dobiegał z niej dźwięk przesuwanych garnków, zdejmowania i nakładania pokrywek. Z niewiadomych powodów czułem, że autorką tych odgłosów jest kobieta.
Kiedy wchodziłem w ostatni zakręt przed wejściem do kuchni, przez otwarte drzwi pokoju na parterze zobaczyłem Juana, czy jak mu tam, który leżał rozwalony na łóżku, bawiąc się pilotem od telewizora, który spoczywał na jego wydatnym brzuchu. Zdążyłem zobaczyć, że w pokoju panował straszny bałagan.

Wszedłem do kuchni, a przy kuchence rzeczywiście stoi kobieta i miesza coś w garach. Wszystkie palniki zajęte – tu się coś smaży, tam gotuje, jeszcze straszny bałagan w tym pomieszczeniu. Nie słyszała jak wszedłem, więc miałem okazję przyjrzeć się jej, tyle, że nie od frontu, lecz od zaplecza – stała do mnie tyłem. Powiedziałem „cześć”, ale w tym momencie w pralce włączyła się wirówka, która zagłuszyła nie tylko mnie, lecz wszystko w promieniu pięciu mil. Kobieta była niska, niewiele ponad półtora metra wzrostu, krępa, bez wcięcia w talii. Taki klocek. Włosy długie aż do pasa, czarne, kręcone. Jednym słowem – na kolana nie rzucała.

 

Kiedy pralka ucichła, wrzasnęła mniej więcej w te słowy:

– Zcziembra borożo minto karota.

Pomyślałem, że jednak musiała mnie zobaczyć i pozdrawia mnie po swojemu, ale to nie było do mnie, lecz do Hiszpana, bo ten coś odkrzyknął. Skojarzyłem sobie wówczas, że to na pewno ta Portugalka, którą Juan był uprzejmy potraktować torbą, tak, że adresatka rzutu rozpłaszczyła się na podłodze.
Odwróciła się i trzymając garnek w ręku zaczęła nakładać coś na olbrzymi talerz leżący na stole. Wtedy zobaczyła mnie. Na pospolitej twarzy wyróżniały się jedynie duże oczy o przepastnych źrenicach.

– Cześć – powiedziałem.

– Non komperendra angleza – odpowiedziała dość gburowato niosąc talerz z parującą zawartością.

Hiszpan zaprasza

Zabrałem z szafki cynamon oraz miód i ruszyłem w drogę powrotną, ale na zakręcie zarzymał mnie głos Juana:

– Zapraszam do mnie kolego!

Chcąc nie chcąc zboczyłem z trasy i wszedłem do pokoju Juana. Właśnie zaczął wiosłować łyżką w talerzu. Kazał mi usiąść koło siebie, na łóżku nakrytym czymś, co wyglądało jak kraciasta pierzyna.

– To jest Nena – wskazał głową na kobietę, która stała w pozycji służącej, jakby czekając na dalsze rozkazy.

Po chwili rzucił jej kilka słów po hiszpańsku i Nena wyszła. Nie było jej kilka chwil i wróciła z talerzem, na którym znajdowały się małe gołąbki, poprzetykane plasterkami pomidorów, polane masłem i posypane posiekaną zieleniną.

– To dla ciebie – powiedział Juan. – A jak ty właściwie masz na imię? – zapytał.
– Janusz – odpowiedziałem.
– Janusz… Janusz… dziwne imię, brzmi trochę jak portugalskie.

Żarliwie zaprzeczyłem mając w pamięci jego stosunek do wszystkiego co portugalskie, co zademonstrował w dniu, w którym się sprowadził.

– Przepraszam, przepraszam, oczywiście, że nie jest portugalskie – powiedział dodając po chwili zupełnie bez sensu – gdzież Portugalczykom do takich imion!

 

W nocy nie musi być ładna

Zwróciłem mu uwagę, że Nenie, która jest Portugalką, może być przykro słysząc takie słowa.

– To ja decyduję, kiedy jej ma być przykro, a kiedy wesoło. Ona ma gotować, sprzątać i… no wiesz co. Wiem, nie musisz mówić, ładna nie jest, ale – tu zaśmiał się rechotliwie – w nocy nie widać. A poza tym ona nie zna angielskiego, nawet nie wie co znaczy „yes”.

Nena znów coś wniosła, ale ja po piętnastu gołąbkach nie byłem w stanie nic zmieścić.

– Wypij to i za parę minut będziesz mógł. Z przeźroczystej butelki nalał mi do kieliszka jakiegoś żółtawego płynu. – To kastylijska gruszkówka, wytrawna.

Miała dziwny smak, czuło się pieczone gruszki, jakieś zioła i pieprz. Rzeczywiście, po paru minutach z apetytem zjadłem cukinie nadziewane farszem z żółtego sera i ziemniaków polane jakimś sosem.
Następnego dania już nie przyjąłem wymawiając się dietą.

– Nie ma nic głupszego od diety, ale to twoja sprawa.

Obsesja jak u czeskiego sapera

Zastanawiała mnie jego obsesja na tle wszystkiego co portugalskie. Niemal w każdym zdaniu wtrącał, że Portugalczycy nic nie potrafią, że wszystko psują, że Portugalię zbudowali Hiszpanie, że portugalski, to zniekształcony hiszpański.

– Nawet się naszego języka nie potrafili porządnie nauczyć i do dziś kaleczą. Przypomniał mi się wtedy saper Wodiczka z powieści Jaroslava Haszka „Dobry wojak Szwejk”. Ten miał z kolei obsesję na punkcie Madziarów i wszystko co miało związek z Węgrami budziło w nim nienawiść.

Nena stała pokornie w kącie czekając na dalsze dyspozycje. Żal mi się jej zrobiło, więc przyniosłem z kuchni krzesło i poprosiłem, by usiadła. Popatrzyła na mnie zaszokowana.

A Juan najwyraźniej zdenerwowany spojrzał na mnie i powiedział.

– Nie ucz jej takich rzeczy, kolego! Już ja wiem, kiedy jej wolno usiąść.

Przeprosiłem usprawiedliwiając się powiedzeniem, że co kraj, to obyczaj.

– No właśnie – odpowiedział Juan. – Niech każdy pilnuje swoich obyczajów.
 

Po tym zdarzeniu usztywnił się trochę, więc nie zatrzymywany przez niego wyszedłem i udałem się do siebie. Chęć na herbatę z winem mi przeszła, natomiast długo jeszcze myślałem o tej dziwnej parze i o tym co skłania niektóre kobiety do tak skrajnego podporządkowania się mężczyźnie.

 

Karaoke i brytyjscy emeryci

Jak tu się dziwić, że Wyspy wydały Toma Jonesa, Cliffa Richarda, Beatlesów, Rolling Stonesów czy wiele innych legend muzyki „niepoważnej”.

Z powodu urodzin koleżanki znalazłem się w jednym z pubów na White City. Pub typowo angielski, schodzą się do niego pobawić mieszkańcy najbliższej okolicy. Kto chce, może spróbować tam swoich sił w karaoke. Byłem naprawdę zdumiony, bo ktokolwiek brał do ręki mikrofon, śpiewał jak najwyższej klasy zawodowiec. Na podest wchodziły głównie panie i to w bardzo różnym wieku, ale wszystkie śpiewały znakomicie. Doda, Herbuś, czy inny Fisz nie mieliby tam czego szukać.

– Brytyjczycy to po prostu naród wybitnie uzdolniony muzycznie i z tego powodu ich wokaliści oraz zespoły zawojowały cały świat. Podczas przerw na papierosa poznałem tam dwie sympatyczne panie, które przyznały się do tzw. ósmego krzyżyka na karku – obie miały już sporo po siedemdziesiątce, mimo to wywijały na parkiecie jak dwudziestolatki. Nie przypominam sobie, żebym widywał nasze panie tańczące w pubach, nie kojarzę, żeby w ogóle bywały w pubach, może dlatego tak szybko się starzeją, szybciej stają się zgorzkniałe, częściej chorują? W Polsce, w tym wieku, wiele rzeczy robić już nie wypada, ale co w tym złego do licha?

Moja znajoma z Oksfordu, Angielka, kiedy przeszła na emeryturę zaprosiła mnie do klubu emerytów, który znajduje się koło dworca autobusowego. Poszliśmy tam, bo miałem jeszcze dwie godziny do odjazdu autobusu. Był to dzień powszedni, południe, a w klubie gwar, jakiś staruszek gra na staroświeckim fortepianie rock and role a na parkiecie szaleją mniej i bardziej sędziwe pary. Zaręczam, że u nas nawet ludzie bardzo młodzi nie potrafią się tak bawić. Powie ktoś, no tak, ale UK to „Wyspy szczęśliwe”, a w Polsce same nieszczęścia. Nie, to nie ma nic do rzeczy. Wielokrotnie bywałem w Rosji czy na Ukrainie i to w najgorszych zadupiach. Tam dopiero ludzie mają powody do narzekania! Ale wystarczy, że ktoś na placyku przed sklepem wyciągnie harmoszkę i już jest zabawa na całego. Czy naprawdę w podeszłym wieku musimy być tak śmiertelnie „sierozni”?

Cdn.

Janusz Młynarski

Słoń wałbrzyski (cz. 69) >>

author-avatar

Przeczytaj również

W parku w Londynie znaleziono psa z odciętym łbem i kończynamiW parku w Londynie znaleziono psa z odciętym łbem i kończynamiLaburzyści chcą znacjonalizować kolej. By było taniejLaburzyści chcą znacjonalizować kolej. By było taniejZwiększony ruch na drogach i lotniskach – początek majowych wakacji zbiega się z KoningsdagZwiększony ruch na drogach i lotniskach – początek majowych wakacji zbiega się z KoningsdagJako 14-latka torturowała i zabiła starszą kobietę. Teraz wyszła z więzieniaJako 14-latka torturowała i zabiła starszą kobietę. Teraz wyszła z więzieniaPolska edukacja w zasięgu rękiPolska edukacja w zasięgu rękiSzef Ryanaira „z radością” zajmie się deportacjami do RwandySzef Ryanaira „z radością” zajmie się deportacjami do Rwandy
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj