Styl życia

Bezczelne Linie Lotnicze (cz. 35)

BLL – Bezczelne Linie Lotnicze. Pech łazienkowy. O rany, mój aparat? Rosemary i ja. Wesoły samolot. Polska jest ładna. Demon ruchu.

Poprzedni odcinek: Idiota i nie tylko (cz. 35)

I znów przyszło mi opuścić Londyn na kilka dni i wyjechać do Polski. Pardon, wylecieć, bo chciałem się tam znaleźć szybko i tanio rzecz jasna. Ale tanio to można sobie latać do Hiszpanii, na Karaiby czy Mauritius, bo do Polski niestety nie, a już do Rzeszowa w szczególności. Na lot w obie strony trzeba wydać 200 funtów i więcej. Dochodzi już do tego, że tanie linie lotnicze są droższe od tych drogich. Szczególnie bezczelny w windowaniu cen biletów jest Ryanair. Nie dosyć, że drogo, to jeszcze ciągłe problemy z otwieraniem się strony internetowej tego przewoźnika (przelotnika?). Chcąc zaoszczędzić na kosztach, postanowiłem polecieć do Krakowa easyJetem, a wrócić do Londynu bezczelnymi liniami lotniczymi z Rzeszowa. Tym sposobem oszczędziłem 70 funtów.

Spakowałem się, posprzątałem i postanowiłem, że położę się spać wcześniej niż zazwyczaj. Wieczorem poszedłem pod prysznic, ale dość szybko spod niego wyszedłem, namydlony, niestety. Tym razem jednak nie z powodu braku wody w ogóle, lecz ciepłej wody. Spaliła się grzałka w bojlerze. Poowijałem się ręcznikami i zszedłem na parter, gdzie jest druga łazienka. Jest, ale zajęta. No cóż, poczekam w kuchni. Po półgodzinie, znudzony czekaniem, poszedłem do siebie, włożyłem płaszcz kąpielowy i udałem się do Omara do sklepu. Zameldowałem mu o bojlerze, ale usłyszałem, że nie zna się na tym. Wróciłem do domu – łazienka nadal zajęta. Odczekałem dwie godziny, to samo. Pchnąłem drzwi ze złością i wtedy okazało się, że nikogo w środku nie ma. Wcześniej prawdopodobnie też, drzwi się po prostu zacinają.

Poszedłem spać bardzo wcześnie, czyli o czwartej nad ranem. Miałem problemy z zaśnięciem, a gdy mi się to udało, zaraz zadzwonił budzik. Jakichś większych perypetii po drodze nie miałem, poza tym, że zostawiłem aparat w pociągu, który wiózł mnie na lotnisko Gatwick. Przypomniałem sobie o nim w porę i wróciłem do pociągu, który za sekundę ruszył razem ze mną. Odzyskałem jednak aparat. Wysiadłem na następnej stacji, na szczęście dość szybko nadjechał pociąg na Gatwick, więc nie było źle. Odprawa przebiegała sprawnie, pani celniczka, bardzo sympatyczna, czarnoskóra Rosemary – poznałem jej imię z identyfikatora – poskarżyła się, że jest strasznie zmęczona, a później zapytała, którą z dwóch zapalniczek chcę zatrzymać, bo tylko jedną można wieźć. Było mi to obojętne, więc dostałem zieloną.

Byłem ostatni w kolejce, toteż uciąłem sobie z nią krótką pogawędkę. Interesowało mnie, dlaczego w ogóle nie zabraniają wożenia zapalniczek, bo przecież jedną też można podpalić samolot. Nie potrafiła tego wyjaśnić, oznajmiając mi z uśmiechem, że takie są przepisy. Mimo to indagowałem ją nadal. Stwierdziłem, że na pokładzie samolotu może znajdować się kilkadziesiąt zapalniczek, bo skoro każdy z pasażerów może mieć po jednej sztuce, to sumując uzbierałoby się gazu na niemałą butlę. Zabiłem jej ćwieka i nie zamierzałem poprzestać na jednym. Kosmetyki, napoje i inne substancje nie mogą być przewożone w pojemnikach o objętości większej niż 100 mililitrów.

– Co za głupota – mówię do niej. – Wręcz kretyństwo, bo przecież jeśli wiozę trzy identyczne szampony w pojemnikach stumililitrowych, to przecież mam 300 ml szamponu. Rosie przestała się już miło uśmiechać, mało tego, przestała uśmiechać się w ogóle, na jej twarzy pojawiły się oznaki zniecierpliwienia, a ja kontynuowałem:
– Co to za bezczelny idiotyzm, używam np. kosmetyków, które nie są sprzedawane w pojemnikach 100 ml i nie mogę ich kupić w Polsce, więc co mam zrobić?
Rosie zaproponowała, że pójdzie po swojego przełożonego i może on mi wyjaśni. Byłem ciekaw co mi powie, ale nie miałem już czasu na dyskusje, ponieważ zamierzałem jeszcze dokonać jakichś zakupów.

Na pokład samolotu wszedłem ostatni i zająłem miejsce przy oknie. Obok mnie dwa miejsca były wolne i nic nie wskazywało, że ktoś je zajmie. Ucieszyło mnie to bardzo, ponieważ nie lubię dwóch rzeczy: jadać w towarzystwie i w towarzystwie podróżować.

Godzina odlotu już dawno minęła, a samolot ani drgnął. Okazało się, że czekał na spóźnionych pasażerów, co zaskutkowało m.in. tym, że zapełniły się wolne miejsca obok mnie. Na początku nie byłem zbyt zadowolony, ale kiedy już poznałem towarzyszy podróży żal było się rozstawać. Myślałem, że obaj są Anglikami, bo mówili czystym angielskim, ale okazało się, że jeden z nich, Rafał, jest Polakiem, drugi to James, londyńczyk, architekt wnętrz. Ma żonę Polkę i mieszkanie na krakowskim Rynku. Dobrze się czuje w Polsce, narzekał tylko na drożyznę w Zakopanem. Wesoło się nam rozmawiało, tym bardziej, że podniebny bufet był obficie zaopatrzony i równie obficie, zarówno James jak i Rafał, owo piwo stawiali, nie pozwalając się rewanżować.

Do picia na tzw. krzywy ryj miałem i mam wielkie szczęście. Postanowiłem, że w wolnej chwili przeanalizuję ów fenomen. Może jest coś sympatycznego w mojej gębie, a może wyglądam na takiego, co to groszem nie śmierdzi? A może budzę litość? Diabli wiedzą. Zostawiliśmy sobie namiary i pewnie spotkamy się w Londynie. Choć lotnisko na Balicach wygląda jak prowincjonalny dworzec pekaesu, to jednak jest czysto i estetycznie, a bardzo ładny pociąg o nowoczesnych kształtach dowozi pasażerów co kwadrans z lotniska na dworzec Kraków Główny. Rzadko podróżowałem pociągami, więc mam jeszcze wspomnienia z czasów kiedy były brudne, zatłoczone i wiecznie opóźnione. To już przeszłość, teraz nawet w podmiejskich jest czysto. Niestety, w ubikacjach niewiele się zmieniło, ale to już nie wina kolei lecz pasażerów. Z okien pociągu Polska jest ładna i malownicza.

Od Jarosławia do Przemyśla jechałem już sam – poza konduktorem, maszynistą i – oczywiście – mną, w pociągu nie było nikogo. Było ciemno, ponuro i groźnie. Skrzypienie, stukot oraz dziwne odgłosy sprawiały, że czułem się jak pasażer pociągów występujących w znakomitych opowiadaniach Stefana Grabińskiego. Grabiński, znany autor opowiadań grozy (np. „Demon ruchu”), których akcja toczy się w pociągach, na zapomnianych stacjach, był przed wojną skromnym nauczycielem w jednej z przemyskich szkół.
Dojechałem wreszcie do najpiękniejszego miasta w Polsce, mojego Przemyśla. Stałem w oknie i gapiłem się na Wzgórze Zamkowe i pięknie podświetlony Zamek Kazimierzowski, kościół karmelitów i wieżę archikatedry, wspaniałe, olbrzymie secesyjne gmachy przy Mniszej i wreszcie dworzec główny – niegdyś jeden z największych w imperium austro-węgierskim. To naprawdę taki mały Wiedeń.

Janusz Młynarski

Następny odcinek: Powrót na łono (cz. 36) >>

 


Wszystkie zdarzenia i osoby przedstawione w opowiadaniu, są fikcyjne, a zbieżność z osobami i zdarzeniami rzeczywistymi jest lub może być w pełni przypadkowa.

 

author-avatar

Przeczytaj również

W parku w Londynie znaleziono psa z odciętym łbem i kończynamiW parku w Londynie znaleziono psa z odciętym łbem i kończynamiLaburzyści chcą znacjonalizować kolej. By było taniejLaburzyści chcą znacjonalizować kolej. By było taniejZwiększony ruch na drogach i lotniskach – początek majowych wakacji zbiega się z KoningsdagZwiększony ruch na drogach i lotniskach – początek majowych wakacji zbiega się z KoningsdagJako 14-latka torturowała i zabiła starszą kobietę. Teraz wyszła z więzieniaJako 14-latka torturowała i zabiła starszą kobietę. Teraz wyszła z więzieniaPolska edukacja w zasięgu rękiPolska edukacja w zasięgu rękiSzef Ryanaira „z radością” zajmie się deportacjami do RwandySzef Ryanaira „z radością” zajmie się deportacjami do Rwandy
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj