Życie w UK

Daleko od Schengen

Południowo-wschodnia część polskiej granicy państwa, to jeden z trudniejszych do upilnowania, ze względu na topografię, fragment granicy Unii Europejskiej. Rejon Pogórza Przemyskiego i Bieszczadów nielegalni imigranci szturmują najczęściej.

 

Układ z Schengen zniósł kontrolę na granicach w większości krajów Unii, ale nie dla każdego jest to równoznaczne z podróżą bez granic. Prawa do swobodnego poruszania się po „schengenowskich” terytoriach mają jedynie obywatele państw, które przystąpiły do tego układu. Ci, którzy tego prawa nie mają, prędzej czy później trafią do strzeżonych ośrodków dla cudzoziemców.

Zanim przystąpiliśmy do strefy Schengen, procedura deportacyjna była prosta – jeśli nielegalny imigrant nie popełnił przestępstwa, to trafił tam, skąd przyszedł. Jeśli z Rosji czy z Białorusi, to wracał do Rosji lub na Białoruś, jeśli z Ukrainy, to na Ukrainę. I nieistotne było, jakiego kraju był obywatelem. Ważne było, skąd przyszedł.

– Jeśli chodzi o umowę o readmisji, to obowiązuje nadal – mówi kpt. Elżbieta Pikor, rzecznik prasowy komendanta Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej w Przemyślu. – A od ub. roku mamy jeszcze ośrodki strzeżone i areszty.

Tunel do sowieckiego raju

Za czasów PRL wopiści (funkcjonariusze Wojsk Ochrony Pogranicza przemianowani po 1990 roku na Straż Graniczną) ze zjawiskiem nielegalnej imigracji rzadko mieli do czynienia. Z dwóch powodów. Po pierwsze: nikomu przy zdrowych zmysłach nie przychodziło do głowy, by uciekać do ZSRR, a po drugie: granica radziecka była mocno strzeżona i z tamtej strony mało kto próbował. Tam, gdzie teren nie był mocno zalesiony, wstępu do sowieckiego raju, lub wyjścia zeń, strzegła tzw. sistiema, czyli ogrodzenie wyposażone w czujniki elektroniczne. Dzięki owemu systemowi radzieccy pogranicznicy od razu wiedzieli, kiedy i gdzie nastąpiło przekroczenie, o czym informowali polskich kolegów. Zdarzało się incydentalnie, że ktoś jednak ruszał przez zieloną granicę, i to w kierunku wschodnim. W latach 60. ubiegłego stulecia mieszkańcy podprzemyskich Siedlisk przez wiele lat korzystali z tego, że część jednego z poaustriackich fortów znajdowała się po drugiej stronie granicy. Dzięki podziemnym korytarzom można było przemieszczać się swobodnie pod granicą. Owo „przejście graniczne” służyło głównie wymianie handlowej. Cała sprawa wydała się, kiedy jeden z mieszkańców Siedlisk poszedł pijany na drugą stronę granicy, żeby pohulać na zabawie.

Rakieta i listy dla Breżniewa

Jeden z wicekomendantów Straży Granicznej w Przemyślu, nieżyjący już płk Lubomir Semeniuk, wspominał we wczesnych latach 90. o tym, jak to kilkanaście lat wcześniej zatrzymano Polaka, który próbował przedostać się do ZSRR, by spotkać się z Leonidem Breżniewem. Ówczesnemu sowieckiemu przywódcy chciał wręczyć plany rakiety własnej konstrukcji. Rakieta miała być odpalana siłą myśli. Delikwent był oczywiście chory psychicznie i trafił tam, gdzie powinien. Inny pensjonariusz szpitala psychiatrycznego notorycznie słał listy do Breżniewa. Rozeźlony brakiem odpowiedzi postanowił wręczyć je osobiście i przy okazji powiedzieć Breżniewowi, co myśli o nieodpowiadaniu na listy. W swojej korespondencji do genseka udzielał rad jak udoskonalić socjalizm. Breżniew nigdy nie dowiedział się jak poprawić socjalizm, bo „doradcę” złapano na pasie granicznym.   

Worek z nielegalnymi imigrantami rozwiązał się wraz z rozpadem ZSRR. Wówczas to z niepodległych już republik postradzieckich na polską zieloną granicę rozpoczął się prawdziwy szturm. Wraz z nim liczba nielegalnych przekroczeń wzrosła o kilkaset procent w stosunku do czasów PRL. Polska straż graniczna robiła co mogła, by falę nielegalnych uchodźców ograniczyć, pomagali w tym również ukraińscy pogranicznicy. Może tylko nieco mniej chętnie niż za czasów sowieckich. Pomagała też „sistiema”, która już też nie była tak sprawna jak wcześniej. Na nią zresztą również znaleziono prosty sposób – robiono podkopy.

Imigrancki desant z powietrza

Latem 1993 roku we wsi Młyny, 30 km od Przemyśla, doszło chyba do najbardziej spektakularnego przekroczenia granicy w  dziejach polskich służb granicznych. W biały dzień nad zagajnik w pobliżu wioski nadleciał ukraiński helikopter, z którego desantowało się kilkunastu Pakistańczyków. Rozpierzchli się po okolicy, ale wszystkich wyłapała Straż Graniczna. Nawiasem mówiąc, Pakistańczycy i obywatele Bangladeszu mieli swego czasu najliczniejszą reprezentację wśród nielegalnych imigrantów, z czasem jednak oddali prym Wietnamczykom i Czeczeńcom.

Moskwa na początek

Najprostsza droga do polskiej granicy prowadzi zazwyczaj przez Moskwę. Tam rozpoczyna się pierwszy etap. „Honorarium” dla pośredników zaczyna się od 2000 dolarów i nie przekracza 5000. Większość potencjalnych imigrantów, by zdobyć pieniądze na wyjazd, sprzedaje cały swój dobytek, najczęściej bywa więc tak, że nie mają do czego wracać. Interesem zawiaduje rosyjska mafia, która ekspediuje przybyszów w pobliże granicy, najczęściej do Lwowa. Tu przejmują ich kolejni kurierzy, których zadaniem jest doprowadzenie grupy do samej granicy. Po drugiej stronie „opiekują się” nimi kurierzy polscy i jeśli „firma” jest uczciwa, to za pomocą samochodów przerzucają ich do Niemiec, a jeśli nieuczciwa, to już za pasem granicznym kurier mówi: – Jesteście już w Niemczech. Idźcie cały czas prosto. Za tym lasem jest duże miasto. Dawać teraz kasę.

Bywa tragicznie

Jednak najbardziej tragiczny przebieg miała eskapada młodej Czeczenki, Marisy, która wraz z czworgiem dzieci przekroczyła granicę w rejonie Wołosatego. Kobieta zamierzała dotrzeć do swojego wuja w Austrii. Uciekła z Czeczenii do Moskwy, stamtąd przyjechała do Lwowa skąd przewodnicy zabrali ją w rejon wysokich Bieszczadów. Tam przewodnik pokazał jej w którą stronę ma iść i pozostawił ją z dziećmi, inkasując wcześniej 2000 dolarów. Błąkała się prawie dobę. Zapasy żywności się skończyły i wtedy jedna z córek zaczęła tracić przytomność. Zostawiła troje starszych dzieci przykrywając je liśćmi paproci i z czwartym dzieckiem na ręku wyruszyła szukać pomocy. Po kilku kilometrach natknęła się na patrol Straży Granicznej. Kiedy funkcjonariusze dotarli do miejsca, w którym Czeczenka pozostawiła swoje córki, te już nie żyły. Są jednak tacy, którym się udaje. Trafiają do swoich pobratymców w Niemczech, Włoszech, Holandii, Francji czy Wielkiej Brytanii.

Wśród blisko 60. nielegalnych imigrantów, którzy każdego dnia przybywają na Wyspy, nierzadko zdarzają się tacy, którym udało się przejść zieloną granicę na wschodnich rubieżach Unii. Przybywają w tirach, statkach lub awionetkach, które startują zazwyczaj z okolic francuskiego Calais. Przelot kosztuje 1000 funtów. Ci, którym się nie uda, trafią do takich ośrodków, jak ten w Przemyślu. Strzeżony Ośrodek dla Cudzoziemców w Przemyślu, bo tak brzmi oficjalna nazwa, to jeden z czterech, które w ubiegłym roku zaczęły działać w Polsce. Pieczę nad nim sprawuje Bieszczadzki Oddział Straży Granicznej, którego dowództwo mieści się w sąsiedztwie. Trafiają tu zarówno cudzoziemcy, którzy przebywają w Polsce legalnie, ale próbowali wyjechać lub wyjechali do bogatszych krajów, albo też tacy, którzy granicę Unii przekroczyli nielegalnie. Tak się składa, że północno-wschodnia i wschodnia granica Polski jest obecnie wschodnią granicą Unii i siłą rzeczy tam notuje się najwięcej nielegalnych przekroczeń.

Pilnują, choć trudno

Południowo-wschodni odcinek granicy polskiej i unijnej zarazem jest najtrudniejszy do upilnowania. Głównie za przyczyną ukształtowania terenu. Słabo zurbanizowane i mocno zalesione Pogórze Przemyskie przechodzi w jeszcze mniej dostępne Bieszczady. Dlatego niemal w sercu Pogórza, w Huwnikach, wybudowano kilka lat temu nowoczesną strażnicę, która odciążyła „stare” Hermanowice. Ogółem na odcinku kontrolowanym przez BOSG znajduje się 14 strażnic, z czego osiem przypada na najtrudniejszy odcinek: pogórzańsko-bieszczadzki. 

W ub. roku funkcjonariusze Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej zatrzymali ponad 1300 osób, z których 282 stanowili nielegalni imigranci. Odnotowano też sześć przypadków zorganizowanego, nielegalnego przekroczenia granicy państwowej. Wśród sprawców większość stanowili obywatele Wietnamu, Iraku i Sri Lanki. Liczba tego rodzaju przestępstw stale rośnie, ale Bieszczadzki Oddział Straży Granicznej dysponuje samolotem, helikopterem, sprzętem wyposażonym w kamery termowizyjne i nowoczesnymi środkami lokomocji. Ponadto Straży Granicznej przybywa coraz więcej funkcjonariuszy dzięki czemu wchodnią granicę coraz trudniej sforsować, jak zapewnia kapitan Elżbieta Pikor.

Czekając na azyl

Strzeżony Ośrodek dla Cudzoziemców i Areszt w Przemyślu znajdują się niemal w samym śródmieściu. Ośrodek działa od 1 listopada ub. roku. Wcześniej podobne ośrodki podlegały policji, a obecnie Straży Granicznej. Przemyska placówka powstała jako pierwsza z czterech działających obecnie w naszym kraju.  W 2008 roku uruchomiono podobne ośrodki w Kętrzynie, Białej Podlaskiej oraz w Białymstoku.

Umieszczenie cudzoziemca w takiej placówce następuje na mocy postanowienia sądu. Trafiają do nich imigranci, którzy przekroczyli nielegalnie granicę państwa, oczekują na nadanie statusu uchodźcy lub wydalenie z Polski. Pobyt w ośrodku może trwać rok.

 – To, że takie placówki powstały, wynika z konieczności zabezpieczenia wschodniego odcinka granicy państwowej Polski, stanowiącego zarazem znaczący odcinek granicy zewnętrznej Unii Europejskiej oraz państw grupy Schengen. Inną przyczyną jest wysoki wskaźnik nielegalnej migracji, a także niewystarczająca liczba miejsc przeznaczonych dla cudzoziemców, w istniejących do tej pory ośrodkach – wyjaśnia kapitan Pikor.

Przemyski ośrodek jest w stanie pomieścić 150 osób. Osobno przebywają kobiety, osobno mężczyźni.

– Trafiają do nas również całe rodziny i dlatego, by ich nie rozdzielać, kierujemy je do bloku rodzinnego. Dzięki temu dzieci mogą przebywać z rodzicami – tłumaczy Małgorzata Holicka, zastępca naczelnika ośrodka.

W placówce przebywa 109 osób, które w większości są pochodzenia czeczeńskiego, ale ta liczba ciągle się zmienia. Drugą co do liczebności grupą narodowościową są Wietnamczycy, ale zdarzają się również obywatele Sri Lanki, Mali, Ghany, Nigerii czy Tunezji. W ośrodku przebywa również 21 dzieci.

– Ośrodek jest domem dla ludzi uciekających przed wojną, strachem, prześladowaniami i tyranią. Często dorobek ich życia kurczy się do tego, co mają na sobie i co zdołają zmieścić do walizki – mówi naczelnik Holicka.

Przemyska placówka zapewnia imigrantom nie tylko schronienie, lecz również posiłki – trzy razy w ciągu dnia, pełną opiekę medyczną i pomoc psychologiczną.

Wietnamczycy wolą Polskę

Ta spora liczba Czeczeńców, o której wspomniałem wcześniej, wzięła się stąd, że kiedy Polska weszła do strefy Schengen, większość z nich rozpierzchła się po Europie. Byli przekonani, że mając prawo pobytu w Polsce, mogą swobodnie poruszać się po krajach Unii. O tym, że tak nie jest, przekonali się kiedy zatrzymały ich niemieckie, austriackie czy brytyjskie służby graniczne. Niemcy, Austria i Wielka Brytania to kraje, które Czeczeńcy wybierają masowo. Druga co do wielkości grupa narodowościowa to osadzeni z Wietnamu. Dla nich celem podróży jest Polska – tu widocznie czują się najlepiej. Są w gorszej sytuacji niż Czeczeńcy jeśli chodzi o uzyskanie azylu. Bierze się to stąd, że Wietnam, choć z demokracją na bakier, to jednak jest krajem, w którym panuje pokój, i kto nie jest dysydentem, ten raczej na azyl nie ma szans.

Wolność dobrze strzeżona

W budynkach, oprócz pokoi mieszkalnych, znajdują się świetlice, dwa pomieszczenia do samodzielnego przygotowywania posiłków, pralnie i pokój zabaw dla dzieci. Są tam również pokoje przeznaczone do modlitwy, które ułatwiają praktyki religijne. Mieszkańcy ośrodka żyją według ściśle określonego planu dnia, który wytycza im czas na posiłki, porządki, spacery, naukę i rozrywkę. Cudzoziemcy mają możliwość nauki języka polskiego i zapoznania się z kulturą naszego kraju. Na terenie ośrodka jest boisko do koszykówki i siatkówki, którego pozazdrościć mogą mieszkańcy niejednego osiedla oraz równie atrakcyjny plac zabaw dla dzieci. Gdyby nie wysokie ogrodzenie zwieńczone drutem kolczastym oraz recepcja, w której dyżurny funkcjonariusz ogląda na monitarach obraz z kamer, można by odnieść wrażenie, że oto zwiedzam jakiś nowy hostel czy akademik. Czystość panuje tu wręcz sterylna. Pokoje dwu-, trzy- i czteroosobowe. Cisza, tylko na rozległym dziedzińcu przesiaduje lub spaceruje kilkudziesięciu pensjonariuszy. Prawie wszyscy palą papierosy. Niektórzy nawet uśmiechnięci, u innych też nie widać przygnębienia. Kiedy zobaczyli, że chcę robić zdjęcia, momentalnie zniknęli. Mimo woli przypomniała mi się jedna z bajek Ignacego Krasickiego, której ostatnie wersy brzmiały tak: „Lepszy na wolności kąsek lada jaki, niźli w niewoli przysmaki”. Podzieliłem się swoją refleksją z panią naczelnik. Po części przyznała mi rację, ale dodała:

– Nie zapominajmy jednak, że większość osadzonych od dawna nie pamiętała, co to są regularne posiłki, czysta pościel, rozrywki, ciepła woda, własne łóżko, cisza, opieka lekarska, a poza tym nie przebywają tu bezterminowo. To prawda – większość z nich uciekła przecież od tych „kąsków lada jakich” i od „wolności” w ruinach, wśród huku bomb i gradu kul.

Inną dolegliwością jest to, że osadzeni nie otrzymują żadnych środków pieniężnych od państwa polskiego, dlatego – jak mówi  pani rzecznik Pikor – mile widziana jest pomoc materialna w postaci zabawek i ubrań.

Przemyski ośrodek dla cudzoziemców i mieszcząca się obok siedziba dowództwa Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej, to miejsca często odwiedzane przez dziennikarzy i ekipy telewizyjne, a pani kpt. Elżbieta Pikor, rzecznik komendanta, może całkiem śmiało uchodzić za celebrity. Udzielała już wypowiedzi niemal wszystkim ważniejszym stacjom telewizyjnym, europejskim i polskim. Kiedy opuszczałem ośrodek, swoją wizytę zapowiedziała już ekipa „Polsatu”. Nic dziwnego, Europejczycy chcą wiedzieć, jak szczelna jest granica na najtrudniejszym i najbardziej wysuniętym na wschód odcinku Unii Europejskiej.

Zjawiska nielegalnej imigracji nie da się wyeliminować do końca. Bogate kraje Unii Europejskiej nadal będą celem i magnesem dla przybyszów spoza jej granic, szczególnie stamtąd, gdzie panuje bieda, wojna i prześladowania religijne.

Janusz Młynarski

[email protected]

Cel przyjazdu

Celem większości osadzonych jest uzyskanie statusu uchodźcy lub legalnego pozwolenia na pobyt w Polsce. Uchodźca to osoba, która opuszcza swój kraj pochodzenia z powodu toczącej się wojny lub konfliktu zbrojnego albo też jest prześladowana ze względu na swoją rasę, religię lub przekonania polityczne, a jej życiu lub zdrowiu zagraża niebezpieczeństwo.
Obecnie o status uchodźcy w Polsce stara się około 8 tys. osób rocznie.

author-avatar

Przeczytaj również

Jako 14-latka torturowała i zabiła starszą kobietę. Teraz wyszła z więzieniaJako 14-latka torturowała i zabiła starszą kobietę. Teraz wyszła z więzieniaPolska edukacja w zasięgu rękiPolska edukacja w zasięgu rękiSzef Ryanaira „z radością” zajmie się deportacjami do RwandySzef Ryanaira „z radością” zajmie się deportacjami do RwandyLotnisko Schiphol w Amsterdamie szykuje się na sezon wakacyjnyLotnisko Schiphol w Amsterdamie szykuje się na sezon wakacyjnyKobieta walczy o życie po wypiciu kawy na lotniskuKobieta walczy o życie po wypiciu kawy na lotniskuNastoletnia uczennica zaatakowała nożem nauczycielkę na terenie szkołyNastoletnia uczennica zaatakowała nożem nauczycielkę na terenie szkoły
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj