Życie w UK
Brytyjskie anomalie i osobliwości
Czy jesteście w stanie wyobrazić sobie seans w kinie przy pustej widowni za zamkniętymi drzwiami? A może wasza wyobraźnia ogarnia aktorów grających dla pustych foteli? Prawda, że to absurd? Jest jednak dziedzina naszego życia, i to dosyć istotna raczej, w której podobne anomalie można zaobserwować. Chodzi oczywiście o sport, a żeby być jeszcze skrupulatniejszym – o piłkę nożną.
Zamykanie poszczególnych trybun lub nawet całych widowni na dobre wrosło już w pejzaż naszego futbolu. Wszystko rzecz jasna za sprawą zdziczenia młodszych pokoleń bywalców stadionów ulokowanych na obszarze Starego Kontynentu pomiędzy Bałtykiem a Tatrami.
Małojecka „sława” naszych kiboli dawno już przekroczyła granice Najjaśniejszej. Stadionowi bandyci widać potrzebują większej przestrzeni życiowej. Można pokusić się o stwierdzenie, że ich zwyrodnienie nie uwzględnia żadnych granic. Na pocieszenie pozostaje nam fakt, że przynajmniej pod tym względem wiedziemy prym w naszym zakątku globu.
Sobie a muzom
Najświeższy przykład pochodzi spod Wawelu. „Dzięki” swym najzagorzalszym fanom mecz z Podbeskidziem rozegrano przy pustych trybunach. Za ich to sprawą prawdziwi miłośnicy Pasów zostali pozbawieni możliwości obejrzenia efektownego zwycięstwa gospodarzy w stosunku 4:2. Jaki ma sens rozgrywanie meczów bez publiczności? Przecież to zakłamanie całej idei sportu, która z założenia miała społeczeństwu dostarczać godziwej rozrywki.
Niestety, ale założenia te nie uwzględniały zdziczenia cywilizacji. Coraz trudniej dziś doszukać się w sporcie przejawów szlachetnej rywalizacji. Sport to obecnie wielki biznes i jedno wielkie pole walki. Niekiedy trybuny do złudzenia przypominają działania wojenne, a krew się leje obficie.
Problem ten gnębi polski futbol od dawna, a jakoś nikt nie potrafi znaleźć skutecznego panaceum na to przykre zjawisko. W tym miejscu nasuwa mi się dość zaskakujące skojarzenie i to dotyczące Zjednoczonego Królestwa.
Kilka lat spędzonych we włościach Elżbiety II pozwoliło mi już przywyknąć do obrazków ilustrujących degenerację młodych Brytyjczyków. Każdy, kto w sobotni wieczór choć raz udał się „w miasto”, by szukać wytchnienia po tygodniu ciężkiej pracy, wie doskonale co mam na myśli.
Ulice z dyskotekami odcięte od świata przez stróżów praworządności, gromady pijanych młodzieńców, ledwo odziane panienki wtulone w krawężnik, to zwykłe scenki rodzajowe występujące w Brytanii uchodzącej za Wielką.
Wypada w tym miejscu przypomnieć słynną już wystawę fotografii autorstwa naszego rodaka sprzed kilku lat, który z mozołem utrwalał przy pomocy pikseli właśnie „gorączkę sobotniej nocy” w wydaniu brytyjskim. Mieszkańcy Wysp opuszczali wystawę oszołomieni. To, z czym mają do czynienia przynajmniej co siedem dni zaszokowało ich dopiero, gdy zobaczyli to wyeksponowane przez aparat fotograficzny.
Jak zatem ma się to w zestawieniu z grzecznymi kibicami tysiącami zapełniającymi foteliki na Anfield Road, Old Trafford, czy chociażby St Mary’s Stadium? To doprawdy jakaś wyspiarska anomalia.
Wdziewają koszulki w brawach swojego ukochanego klubu, biorą w garść bilet wstępu na stadion i przeobrażają się w potulne owieczki. I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno hordy kibiców z Albionu określano mianem „animals”. Choć to wysoce nie na miejscu wykoncypowany epitet. Zwierzęta atakują jedynie w sytuacji zagrożenia życia lub by zaspokoić głód. Nigdy dla hecy, czy po prostu – z głupoty. Szczerze? Watpię.
Dziadzio co się zowie!
Skoro jesteśmy w wyspiarskich klimatach. W ostatnim czasie moja uwagę przykuła zgoła niepozorna notka prasowa, która powiadamia o kolejnych dających się tutaj zaobserwować anomaliach. Może to określenie w nieodpowiednim rozmiarze. Osobliwość – będzie bardziej na miejscu.
Otóż przed piętnastoma laty niejaki Peter Edwards w firmie bukmacherskiej postawił pięćdziesiąt funtów na to, że jego liczący sobie wówczas osiemnaście miesięcy wnuk zagra w przyszłości w reprezentacji Walii. Można się tylko domyślać jakież było zdziwienie bukmachera, który zaproponował 2,500 za każdego postawionego.
Niedawno, w 87. minucie meczu Walia – Belgia wnuczek Harry Wilson wybiegł na boisko. W ten niecodzienny sposób zapewnił dziadkowi fortunę – 125 tysięcy funtów! Cóż, co kraj to obyczaj. Już widzę reakcję dziadków naszych reprezentantów.
Za sprawą braku wiary w swych potomk ów są parę ładnych złotych w plecy. Zresztą kibice naszej narodowej jedenastki też czują się zawiedzeni, ale to już zupełnie inna historia.
Jerzy Kraśnicki