Życie w UK

Panie, poratuje pan groszem bezdomnego?

17,5 funta, ciepły obiad w Burger Kingu i zaproszenie na Wigilię od angielskiej rodziny. Tyle udało się przed świętami wyżebrać reporterowi „Polish Expressu”, który w przebraniu bezdomnego chodził po londyńskim Ealingu.

Polacy Online – Portal Polaków w UK >>

W chłodni po lepszą przyszłość >>

Brudne, stare dżinsy, obdarta sportowa czapkai trzy wełniane bluzy, nałożone jedna na drugą. Do tego plecak wypełniony polskimi gazetami i resztkami czerstwego pieczywa. Z takim ekwipunkiem wyruszyłem na ulice Londynu szukać pomocy i schronienia na czas świąt. Nie ukrywałem, że jestem z Polski i liczę na szczerą pomoc rodaków. Ku mojemu zdumieniu, ręce wyciągali do mnie również Anglicy. Mroźny, grudniowy dzień to nie najlepsza pogoda na siedzenie na chodniku lub schodach stacji metra. Przenikliwy ziąb czuć już od pierwszych chwil i trudno sobie wyobrazić, jak można wytrzymać w ten sposób kolejne cztery godziny. Tyle czasu postanowiłem bowiem przeznaczyć na wcielenie się w osobę bezdomną i sprawdzenie na własnej skórze, jak wygląda los człowieka zdanego tylko i wyłącznie na łaskę przypadkowo spotkanych ludzi.

Pierwsza jałmużna
Na pierwszy strzał idzie stacja Ealing Broadway. To tutaj przewijają się dziesiątki tysięcy podróżnych, a znakomitą część z nich stanowią licznie zamieszkali na Ealingu Polacy. Postanawiam poczuć się jak u siebie i zaczepiać ludzi, mówiąc wyłącznie po polsku. – Pan poratuje groszem, na jedzenie, na chleb potrzebuję – szukam zrozumienia wśród gnających do pociągów ludzi. Niestety, nikt się nawet nie zatrzymuje. Po kilkunastu minutach zaczynam rozumieć, na czym polega warsztat tej pracy. Z pobliskiej knajpki udaje mi się wyprosić pusty, styropianowy kubek, w jakim podawana jest klientom herbata. Dopiero wrzucenie do niego kilku monet i ostentacyjne potrząsanie sprawia, że wpadają do niego pierwsze drobne. Nie ma co ukrywać – pierwsza, 50-centowa moneta wprawia mnie w prawdziwy zachwyt. To niby niewiele, ale patrząc na bezproduktywnie spędzone na dworcu 25 minut, wydaje się być światełkiem w tunelu. Pieniądze wrzuciła do kubka młoda, szczupła Azjatka. Próbuje do niej podbiec i podziękować, ale niestety, znika bez słowa za bramkami metra. Nie zdążyłem się nacieszyć pierwszą jałmużną, a po kilku minutach wpada kolejne 20, a po chwili 10 pensów. Jeszcze jeden taki datek i będzie mnie stać na ciepłą herbatę. Uwierzcie – po staniu w bezruchu przy wejściu na stację kolejową człowiek o niczym innym bardziej nie marzy, niż napić się gorącego napoju.

Konkurencja
Mija pierwsza godzina, w „skarbonce” są już ponad dwa funty. Postanawiam udać się na zasłużoną przerwę do pobliskiego Starbucksa. Niestety, już za samymi drzwiami czeka mnie niemiłe rozczarowanie. – Przepraszam najmocniej, ale nie może pan pozostać w środku. Proszę opuścić lokal – mówi z lekko wschodnim akcentem, na oko 25-letnia, szatynka. Z desperacją pokazuję kubek uzbieranych pieniędzy i w kółko powtarzam „coffe, coffe” licząc, że ktoś wreszcie zrozumie moje dobre intencje. Dopiero czysta polszczyzna stawia obsługę kawiarni w stan podwyższonej gotowości. – A, to nie można tak było od razu? – słyszymy zza baru rodzimy język. – Dajcie temu panu małą kawę i niech już idzie – barmanka mówi na odchodne. Moje szczęście nie zna granic, kłaniam się w pas i życzę jej najwspanialszych świąt. Niestety, ponownego zaproszenia się nie doczekałem. Po niemal godzinnym proszeniu o jałmużnę nawet najzwyklejsza kawa latte potrafi smakować niczym arystokratyczny trunek. Chętnie wypiłbym jeszcze jedną, ale po pierwsze nie stać mnie na to, a po drugie, czas wracać do pracy. Znaczy się, do żebrania. Wracam na stację metra, ale ku mojemu zaskoczeniu, doczekałem się tam konkurencji. To mocno zaniedbany mężczyzna w średnim wieku, na odległość piorunujący odorem alkoholu i moczu. Co prawda ludzie obchodzą go z daleka, ale nie znaczy bynajmniej, że to mnie okażą więcej litości. Najwyższa pora zmienić miejsce zarobkowania, gdyż sam bezdomny reaguje na moją obecność co najmniej niezadowoloną miną. – Słuchaj, nie masz co robić? – pyta płynną angielszczyzną. – Idź sobie gdzie indziej, tutaj jest moje miejsce – rozmówca najwyraźniej nie żartuje. Grzecznie przepraszam, po czym oddalam się w okolice parku.

Złotówa daje chętnie
Skwerek przy Heaven Green na Ealingu to wyjątkowe miejsce nie tylko dla tych, którzy szukają relaksu i spokoju. Kilkanaście ławeczek wśród długich alejek to doskonałe miejsce do zaczepiania ludzi, którzy zwykli podjadać tam fast foody kupione na wynos w okolicznych barach. Mimo coraz większego mrozu i lekko prószącego śniegu, spotykam trzy osoby. Dwie od razu machają ręką dając do zrozumienia, aby nawet nie podchodzić. Trzecia wydaje się być człowiekiem dobrego serca. – Polak? – pyta wprost, po zamianie kilku słów. Rozmówca przedstawia się jako Krzysiek, pracuje na pobliskiej budowie i wyrwał się w porze lunchu na kebaba. Tłumaczę nieśmiało, że jestem w Anglii od kilku miesięcy, skończyły się pieniądze i najprawdopodobniej przyjdzie mi spędzić święta gdzieś na dworcu lub
pod mostem. – Ej, ziomal, nawet tak nie gadaj. Nie mam jak cię przygarnąć, bo dziewczyna ze mną mieszka, ale idź do polskiego kościoła. Ksiądz pewnie coś wymyśli – Krzysiek radzi prosto z serca.
I dokładnie tłumaczy drogę, a na koniec wyciąga z portfela pięciofuntowy banknot. – Trzymaj, to na obiad – mówi na pożegnanie.
Po drodze przechodzę przy postoju taksówek. Pukam do okien każdej z nich, pytając o drobne. Choć przyzwyczajeni jesteśmy, że taksówkarze raczej specjalizują się w wyciąganiu pieniędzy niż rozdawaniu, tym razem czeka mnie kolejne miłe zaskoczenie. W portfelu ląduje kolejnych kilka funtów. Niestety, polski kościół nie witał nas otwartymi drzwiami. Przed wejściem czytamy informacje o mszach świętych i kolędach, ale w środku nie zastajemy nikogo. – Ksiądz jest na spotkaniu opłatkowym – słyszymy od skromnej staruszki, która zaczyna interesować się moim losem. – Nie ma pan za co wrócić do Polski? Dałabym panu na bilet, ale sama nie mam – tłumaczy starsza Polka. Chwyta za portmonetkę i szuka drobnych, ale sumienie nie pozwala mi wyciągać resztek pieniędzy od emerytki. Tym razem idę szukać pomocy w angielskim kościele.
Przy głównej ulicy Ealingu natykamy się na Burger Kinga. Zapach frytek i hamburgerów przypomina nam, że dawno minęła pora obiadowa. Teoretycznie stać mnie już na kupno pokaźnego zestawu, ale nie daję za wygraną. – Czy kupiłby mi pan coś do jedzenia? – zaczepiam ludzi stojących w kolejce do kasy. Niemal natychmiast zjawia się menedżer restauracji i pyta, czy wszystko ze mną w porządku. Tłumaczę, że nie jadłem od dwóch dni, na dworze zimno i dłużej nie wytrzymam. Hinduskiej urody mężczyzna każe poczekać przy stoliku i przynosi zestaw Whoopera z dużymi frytkami i colą. – To od firmy, ale proszę nie przychodzić tu codziennie – wręcza poczęstunek i znika gdzieś w kuchni.

Nadzieja umiera ostatnia
Najedzony szybko odzyskuję siły. Tylko kilkaset metrów dzieli mnie od angielskiego kościoła, choć nie wypada pytać już o ciepły posiłek. Idę więc na całość. – Czy zastałem księdza proboszcza? Otóż mam problem, jestem bez grosza, nie mogę wrócić do Polski i chyba czekają mnie pierwsze w życiu święta na ulicy – wyznaję. Kobieta, która przedstawia się jako działaczka parafialna przynosi po chwili prosty formularz do wypełnienia. – Oto lista parafian, którzy zgodzili się przyjąć na święta samotne osoby. Myślę, że kogoś dla pana znajdziemy – mówi pocieszająco i prosi o kontakt po weekendzie.
Po dniu „pracy” wracam na stację metra. W kieszeni dzwoni pęk monet – po przeliczeniu wychodzi dokładnie 17,5 funta. Wszystkie pieniądze wrzucam do skarbonki żebrającego mężczyzny, który wcześniej widział we mnie konkurencję. Kilka godzin marznięcia sprawia, że jestem wychłodzony i przeziębiony. Zamiast żebrania, marzy mi się zaszyć w ciepłym domu, pod grubą kołdrą. W jednej chwili uświadamiam sobie, że prawdziwy bezdomny człowiek nie ma dokąd wracać. Jego domem jest ulica.

Tomasz Ziemba / Fot. GETTY IMAGES

Polacy Online – Portal Polaków w UK >>

W chłodni po lepszą przyszłość >>

 

author-avatar

Przeczytaj również

W parku w Londynie znaleziono psa z odciętym łbem i kończynamiW parku w Londynie znaleziono psa z odciętym łbem i kończynamiLaburzyści chcą znacjonalizować kolej. By było taniejLaburzyści chcą znacjonalizować kolej. By było taniejZwiększony ruch na drogach i lotniskach – początek majowych wakacji zbiega się z KoningsdagZwiększony ruch na drogach i lotniskach – początek majowych wakacji zbiega się z KoningsdagJako 14-latka torturowała i zabiła starszą kobietę. Teraz wyszła z więzieniaJako 14-latka torturowała i zabiła starszą kobietę. Teraz wyszła z więzieniaPolska edukacja w zasięgu rękiPolska edukacja w zasięgu rękiSzef Ryanaira „z radością” zajmie się deportacjami do RwandySzef Ryanaira „z radością” zajmie się deportacjami do Rwandy
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj