Styl życia

Felieton: Mundial, medale i… kremplina

Z nieukrywanym współczuciem spoglądam na młode pokolenie miłośników piłki nożnej w Polsce.

Felieton: Mundial, medale i… kremplina

Co może u nich zachęcać gruczoły odpowiedzialne za wydzielanie adrenaliny do żywszej pracy? Emocje związane z meczami Realu Madryt, Manchesteru United, czy może Borussi z Dortmund.

W przypadku tego ostatniego klubu jest to całkiem prawdopodobne, a to z uwagi na grę w jego szeregach tercetu polskich piłkarzy. Jednym z nich jest (a w zasadzie był!) idol tysięcy kibiców mieszkających po obu stronach Odry – Robert Lewandowski.

Zakończony nie tak dawno sezon przypieczętował tytułem króla strzelców Bundesligi. Zdecydowanie gorzej sprawy się mają, gdy przyjdzie mu grać w biało-czerwonych barwach.

Jak tylko przywdzieje na siebie koszulkę z orzełkiem, natychmiast przechodzi swoistą metamorfozę, która wyraża się strzelecką indolencją.

Zresztą dotyczy to w całej rozciągłości jego kolegów z kadry. Dla młodych kibiców opowieści o sukcesach polskich futbolistów na piłkarskich mundialach dziś brzmią niczym bajki o żelaznym wilku.

Bo jak mają dać wiarę opowieściom o czasach, gdy Polacy potrafili dokopać najlepszym drużynom w ramach rozgrywek o tytuł Mistrza Świata i wrócić do domu z medalami, w sytuacji gdy nasza reprezentacja błąka się gdzieś w okolicach ósmej dziesiątki rankingu FIFA?
Niezapomniany rok 1974
Jako powód do dumy traktuję fakt, że miałem szczęście żyć w czasach, gdy Lato, Deyna, Szarmach i spółka rządzili na piłkarskich murawach.

Młodzieży może to się wydać nieprawdopodobne, ale naprawdę doskonale znam z autopsji te wspaniałe, niezapomniane czasy, choć data mojego przyjścia na ten świat jest późniejsza od czasów, gdy na Ziemi powstał węgiel. Na stadionach Brazylii trwa w najlepsze kolejny mundial. Oczywiście pod nieobecność naszych „orłów”.

Nie chciałbym na tę okoliczność stroić się w szaty belfra i wykładać historię triumfów kadry Kazimierza Górskiego, datowanej na dekadę lat siedemdziesiątych minionego millenium. Szkoda miejsca na sienkiewiczowskie opowiastki „ku pokrzepieniu serc”.

Po pierwsze, skutek ich wydaje się być wątpliwy, po drugie zaś o harcach Polaków na niemieckich boiskach w ostatnim czasie powiedziano i napisano wystarczająco wiele. Mimo wszystko proponuję nostalgiczną podróż w tamte trudne do zapomnienia czasy.

Jednak zamiast wyliczać gole, które były autorstwem biało-czerwonych, zajmijmy się opowieściami o aspektach mających bezpośredni z nimi związek, a mianowicie apanażami, za wywalczone posrebrzane medale, jakie przysługiwały wówczas trzeciej drużynie globu. A wspomnienia te dziś brzmią także nieprawdopodobnie wręcz.

Przyzwyczajeni do bajońskich sum, jakie otrzymują obecnie nasi piłkarze za kopanie piłki, i to niezależnie gdzie ona w rezultacie poszybuje, mógłby ktoś uknuć wniosek, że nasi bohaterowie z anno 1974 opływali we wszelkie możliwe dostatki.

Nie rozbijali się jakimiś tam nędznymi mercami, czy bmw, ale szaleli za kierownicami maybachów albo co najmniej ferrari. Otóż żadne takie!
Coca-cola w litrowej butelce

Jan Tomaszewski, który na mundialu obronił między innymi dwa rzuty karne, jak wspomina za całe mistrzostwa otrzymał wszystkiego 3,600 dolarów. Nie jest to kwota powalająca na kolana, ale wówczas, w polskich realiach, to była prawdziwa fortuna.

Roman Jakóbczak opowiada, że gdy w przerwach między meczami na zakupy wybierali się w reprezentacyjnych dresach, mogli liczyć na pięćdziesiąt procent obniżki cen z sklepach.

Dzięki temu mogli kupić sporo markowych ciuchów, które w Polsce nie były wtedy dostępne. Jakubczak wrócił do domu w eleganckim skórzanym płaszczu.

Używanie miały żony i matki piłkarzy, które dołączyły do nich pod koniec imprezy. Małżonka stopera Jerzego Gorgonia nabyła spodnie z blezerkiem, w którym robiła furorę na ulicach rodzinnego miasta.

Mamy bramkarzy Jana Tomaszewskiego i Andrzeja Fiszera zaopatrzyły się w krempliny, gdyż w Pewexach (to były takie sklepy, gdzie można było za dolary poczuć powiew Zachodu) materiały te były dostępne tylko w dwóch kolorach – białym i czarnym. Rodzicielka tego drugiego nabyła aż pięćdziesiąt metrów wspomnianej krempliny.

Dzięki temu panie w całej rodzinie zadawały szpanu w najmodniejszej wówczas dzianinie. Oczywiście w bagażach nie mogło zabraknąć modnych wówczas spódnic typu bananówy.

Zygmunt Kalinowski i Grzegorz Lato zaopatrzyli się w wózki dla dzieci, które potem ponoć obsłużył jeszcze pociechy wielu znajomych. W gronie piłkarzy, jak przystało na młodych przecież ludzi, nie mogło zabraknąć koneserów muzyki.

Mirosław Bulzacki po powrocie z mundialu bawił się przy odtwarzanych na adapterze, a przywiezionych z Niemiec płytach Julio Iglesiasa, Roda Stewarta, Beatlesów, czy Uriah Heep.

Natomiast Antoni Szymanowski miał w bagażu krążki Deep Purple, Black Sabbath, Led Zeppelin. W Polsce to były wprost „białe kruki”! Marek Kusto po latach wspominał, że cieszył się pijąc butelkowy sok z czereśni, o jakim nad Wisłą nikt nawet nie słyszał.

– Przywiozłem sobie t-shirt i torbę z nadrukiem Adidasa. Kupiłem też buty, najtańsze półtrampki, ale wtedy to był szpan. I coca-colę w litrowej butelce, bo w Polsce takiej nie było – opowiada dziś Szczepan Szczepłek, dziennikarz towarzyszący wówczas piłkarzom. Najtrafniej wagę „problemu” oddają chyba retrospekcje Adama Musiała.

– Powiedziałem mamie: „Masz tu 500 marek, kup sobie coś i prezenty dla mojego rodzeństwa”. Wieczorem mama wraca ze łzami w oczach, oddaje mi te 500 marek i mówi: „Adam, daj spokój, tu jest taki wybór, że nie wiem, co kupić.

Ty zrób zakupy, bo ja naprawdę nie jestem w stanie zdecydować”. Nic nie kupiła! – opowiadał po latach obrońca Wisły Kraków. Takie to były pierwsze doświadczenia naszych kadrowiczów z mundialem, wielkim futbolem i… wielkim światem.

Dziś faktycznie mogą one brzmieć jak z innej zupełnie bajki. Pamiętać je ma prawo jedynie starsze już niestety pokolenie kibiców. Będąc chłopcem może nie mogłem w spożywczaku kupić coca-coli, ale za to widziałem jak nasi piłkarze ośmieszają na boisku renomowanych rywali!

Przy okazji tego rodzaju wspomnień, gdy myślę o ilości zostawionych już za sobą lat, to – nie wiedzieć czemu – coraz natrętniej ciśnie mi się na język słowo „piernik”. Ale piernik to przecież też ciacho!

author-avatar

Przeczytaj również

Polka dostała się do jednej z najlepszych szkół muzycznych na świeciePolka dostała się do jednej z najlepszych szkół muzycznych na świecieW parku w Londynie znaleziono psa z odciętym łbem i kończynamiW parku w Londynie znaleziono psa z odciętym łbem i kończynamiLaburzyści chcą znacjonalizować kolej. By było taniejLaburzyści chcą znacjonalizować kolej. By było taniejZwiększony ruch na drogach i lotniskach – początek majowych wakacji zbiega się z KoningsdagZwiększony ruch na drogach i lotniskach – początek majowych wakacji zbiega się z KoningsdagJako 14-latka torturowała i zabiła starszą kobietę. Teraz wyszła z więzieniaJako 14-latka torturowała i zabiła starszą kobietę. Teraz wyszła z więzieniaPolska edukacja w zasięgu rękiPolska edukacja w zasięgu ręki
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj