Styl życia

Zbrodnia z kuchnią w tle

Mówi się o nich „zbrodniarki kuchenne”, bo zabijają w kuchni. Przeważnie męża lub konkubenta, który się nad nimi znęcał. Pozbawiły życia, by chronić siebie i swoje dzieci, ale dla sądu to nie jest argument. Większość zabójczyń przebywających w polskich więzieniach to ofiary przemocy, odsiadujące surowe wyroki.


O tym, że są ofiarami dowiadują się dopiero za murem. Mimo że ich oprawca nie żyje, nadal są przekonane, że nie mają zalet, że są głupie, brzydkie, mało kobiece i źle ubrane. To prawda, że nie były idealne. Można im zarzucić wiele: że nie dbały wzorowo o dzieci, nie zawsze potrafiły zajmować się domem, często nadużywały alkoholu, nie miały przyjaciół i właściwie niczego w życiu nie osiągnęły. Tak widzi je sąd i tak same o sobie myślą. Dlatego na sali sądowej wypadają blado. Zaniedbane, nieumiejące się wysłowić albo milczące. Często brak im dowodów na to, że latami były poniżane, bite i gwałcone przez swoich partnerów, ponieważ większość z nich nie umiała szukać dla siebie pomocy na policji i w prokuraturze. A jeśli już tam trafiły, łatwo się zniechęcały. Najczęściej jednak nie zwierzały się nikomu ze swego losu. Ze strachu przed konsekwencjami i ze wstydu.

Gniew

Jedyny ślad po ich smutnej egzystencji to dzisiaj tomy akt w sprawie o zabójstwo i wzmianka w prasie. Zwykło się je nazywać kuchennymi zabójczyniami, bo większość z nich zabiła we własnym domu: w kuchni, pokoju lub w korytarzu. Ich ofiary to najbliżsi partnerzy, z którymi spędziły najczęściej po kilkanaście lat życia. Wyzwoliły się z opresji przeważnie za pomocą noża, ale czasem narzędziem zbrodni był też tasak, tłuczek do mięsa czy zwyczajny sznurek, który zarzuciły swemu katu, gdy zasnął zmęczony biciem i alkoholem. W jednym z uzasadnień do wyroku któryś z sędziów napisał: „przestępstwo kuchenne”. I tak już zostało.
Ale nie to je drażni. Nie mogą pogodzić się z tym, że w uzasadnieniach wyroków sąd stwierdza: „działania z zamiarem pozbawienia życia”. Większość z nich zapewnia, że nie chciały zabić. Tłumaczą, że działały w obronie własnej.
Beata, 57 lat, wykształcenie podstawowe, z zawodu kucharka. Tak zapamiętała dzień, który zmienił wszystko w jej życiu:
– Był lipiec. Upał. Dusił mnie na wersalce. Kiedy doszłam do siebie pamiętam, że siedziałam przy oknie. Usłyszałam, że ktoś jest w kuchni i że wyjmuje nóż ze stojaka. Pomyślałam, że już po mnie. Zajrzałam, a on cały zakrwawiony stał przy lodówce. Nawet nie wiem, czy to ja go zabiłam, bo często sam sobie zadawał rany. Ale w sądzie nikt mi nie wierzył.
Konkubenta Beaty nie udało się uratować. Ona na 10 lat trafiła do więzienia. Zostało jej jeszcze siedem. Opowiadając o swoich przeżyciach płacze i ucieka wzrokiem. Ma jasne włosy związane w kitkę i zniszczoną twarz. Dłonie trzyma na kolanach. Przez 15 lat była gwałcona, zamykana, kopana i wyzywana. Nikomu się nie zwierzała.
– Mówił, że utnie mi głowę i wyrzuci przez balkon. I żebym pomyślała o swoim synu – tłumaczy ze wzrokiem wbitym w podłogę. – Wiem, mój błąd, że go przyjmowałam z powrotem – dodaje.

Wewnętrzny krytyk

– Dla sądu są zabójczyniami, dla nas pokrzywdzonymi. W więzieniu nadal zachowują się jak ofiary. Wszystkie mają klasyczny syndrom kobiety maltretowanej. Wiele z nich było ofiarami przemocy już w dzieciństwie – mówi Marzena Piekarska z Zakładu Karnego w Grudziądzu, współtwórczyni eksperymentu więziennego, skierowanego dla kobiet – ofiar przemocy, które uśmierciły swoich oprawców i trafiły za kraty. Ponad 10 lat temu Piekarska postanowiła zrozumieć jedną z najbardziej ponurych stron ludzkiej natury: dlaczego ofiara przemocy domowej nie umie uciec od swojego kata i zachowuje się tak, jakby ból i cierpienie były sensem jej życia?
– To ubezwłasnowolnienie. Manipulacja ofiarą za pomocą bólu fizycznego i strachu. Nawet kiedy partner psychopata trafia w końcu do więzienia, ona pisze błagalny list, by go wypuścić, bo bez niego nie da sobie rady – mówi Piekarska.
– One naprawdę w to wierzą. Uważają, że są tak beznadziejne, że powinny być wdzięczne za to, iż ktokolwiek zechciał z nimi być. Nawet po latach mówią o sobie słowami swoich prześladowców – dodaje Katarzyna Graczkowska, specjalistka terapii uzależnień z grudziądzkiego Centrum Interwencji Kryzysowej, twórczyni autorskiego programu dla ofiar przemocy. Razem z Piekarską uruchomiły w więzieniu trzystopniowy program terapeutyczny, który sprawia, że kuchenne morderczynie z powrotem stają się normalnymi kobietami. Co ważne, wyposażone w terapii w wiedzę na swój temat i w umiejętności radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych, mają małe szanse uwikłania się znowu w związek oparty na przemocy.

Kim jestem

Na pewnym etapie terapii jest takie zadanie: trzeba spojrzeć w lustro i w obecności całej grupy powiedzieć o sobie coś pozytywnego. Cokolwiek. Najczęściej zapada wtedy nerwowa cisza.
– Nie umieją nawet spojrzeć na siebie. Mówią: „Nie mogę na siebie patrzeć. Jestem taka brzydka” – opowiada Katarzyna Graczkowska.
Jeszcze trudniejsze jest zadanie polegające na stworzeniu listy swoich wad i zalet.
– Przychodzi zawstydzona i mówi, że nie może wykonać tego zadania. I pokazuje zeszyt, a tam dwie kartki wad i jedna, jedyna zaleta, jaką udało jej się z olbrzymim trudem znaleźć: „Jestem dobrą matką” – zauważa Marzena Piekarska.
Przeciętnie za zbrodnię kuchenną dostaje się w Polsce od 8 do 12 lat więzienia. Piekarska pamięta, że najniższy znany jej wyrok to 2,5 roku, ale tylko dlatego, że biegły stwierdził, iż kobieta działała w warunkach stresu pourazowego. Miała poza tym dobrego obrońcę, który zrobił wszystko, by do sędziów dotarł chociaż cień strachu, jakiego na co dzień przez kilkanaście lat doświadczała jego klientka.
– Młoda, ładna kobieta, dwa języki obce, pracowała w hotelowej recepcji. Jej pierwszy mąż, chory psychicznie, strasznie się nad nią znęcał. Popełnił samobójstwo. Drugi jeszcze gorszy, bił ją do nieprzytomności. Sąsiedzi widzieli ją jak zakrwawiona leży w rowie albo jak ucieka po podwórku. Z czasem straciła pracę w hotelu, potem pracę sprzątaczki, bo wstydziła się pokazywać ludziom. Dźgnęła go nożem po tym, gdy po raz kolejny została skatowana. Zabiła, gdy zasnął – opowiada Piekarska.

Wybaczanie

Ewa, z zawodu bukieciarka, z wyglądu ok. 60 lat, na rozmowę z dziennikarzem przychodzi z kartką, na której tłustym drukiem napisano: „Dlaczego kobiety nie szukają pomocy?” Przeszła wszystkie etapy więziennej terapii i wzięła udział w zajęciach na wolności dla kobiet szukających pracy. Będzie się starała o przedterminowe warunkowe zwolnienie. Przesiedziała 7,5 roku z 10-letniego wyroku. Z sadystą wytrzymała 5 lat. O jej problemach wiedział tylko kuzyn. – Nikomu się nie zwierzałam, bo się wstydziłam. A poza tym on mi zabronił – tłumaczy.
Ubrana skromnie, w dżinsy i szary sweterek, na nosie okulary o mocnych szkłach, włosy siwe, krótkie, wokół ust zmarszczki. „Pana i władcę”, jak opowiada o swoim oprawcy, udusiła sznurkiem, gdy spał. Nie opuścił jej nawet po śmierci. – Śnił mi się w więzieniu. Gonił mnie, dusił i kopał – Ewa przyznaje, że najtrudniej było wybaczyć samej sobie. Długo miała poczucie winy. Mówi, że zabicie konkubenta to największy jej życiowy błąd.
– Dzisiaj wiem, że to ja byłam ofiarą. Ale zabiłam człowieka. Z sumienia nikt mi tego nie wymaże. Chyba że sam Bóg – mówi i dodaje na swoją obronę. – Tamtego dnia powiedział mi, że najbliższej nocy nie przeżyję.
Żadna z nich nigdy wcześniej nie była w więzieniu. To zwykłe, przeciętne kobiety niemające pojęcia o środowisku przestępczym. Gospodyni domowa, kucharka, księgowa, kwiaciarka – nie wiedzą, jak przystosować się do warunków więziennych i najczęściej wpadają w depresję. Jeśli trafią w celi na współwięźniarki o silnej osobowości, od razu przyjmują rolę ofiary. Sprzątają, piorą, dzielą się paczkami i papierosami.

Twój nowy portret

Irena nie wygląda na osobę uległą. Trudno sobie wyobrazić, że wytrzymała 20 lat pod jednym dachem z psychopatą. On bez zawodu, ona po technikum ekonomicznym. On pił, ona prowadziła firmę. Tragicznego dnia użyła noża. Twierdzi, że w obronie jednej z córek. Potem pozbyła się ciała. Dostała 12 lat. Połowę ma za sobą.
– Dopiero dzięki terapii w więzieniu odnalazłam siebie sprzed 30 lat. Teraz mogę tylko żałować, że nie odeszłam od niego wcześniej. Bo z każdym rokiem małżeństwa coraz bardziej się zatracałam. Moja mama nie chciała słyszeć o rozwodzie. „Był ślub kościelny, to nie ma rozwodu” – mówi Irena. Srebrne delfinki w uszach, starannie ufarbowane i ułożone włosy. Powoli zaczyna myśleć o przyszłości poza murami więzienia. – Mam już mieszkanie w innym mieście. Czekają na mnie córki. Chcę się odciąć od tamtego życia i wspomnień. Może znowu założę firmę – wyjawia.
Na tym samym oddziale co Irena odbywały karę matka z córką. Kobieta zabiła męża po tym, gdy dowiedziała się, że zgwałcił jej dziecko. Później razem pozbyły się ciała. Matka dostała dłuższy wyrok. Od jakiegoś czasu obie są już na wolności. Mieszkają razem. Radzą sobie świetnie.
Nie pochwalam tego, co zrobiły. Ale wydaje mi się, że lepiej niż sąd dostrzegam okoliczności, w jakich doszło do zbrodni – mówi Piekarska. Planuje rozpocząć wkrótce badania, jak jej podopieczne ułożyły sobie życie po wyjściu z więzienia.

Piotr Schutta
[email protected]

author-avatar

Przeczytaj również

Firma energetyczna wypłaci 294 funty za przekroczenie “price cap”Firma energetyczna wypłaci 294 funty za przekroczenie “price cap”Rishi Sunak wypowiada wojnę „braniu na wszystko zwolnienia lekarskiego”Rishi Sunak wypowiada wojnę „braniu na wszystko zwolnienia lekarskiego”Pracownicy Amazona utworzą związek zawodowy? Dostali zielone światłoPracownicy Amazona utworzą związek zawodowy? Dostali zielone światłoGigantyczna bójka przed pubem. Dziewięć osób rannychGigantyczna bójka przed pubem. Dziewięć osób rannych35-latek zmarł w Ryanairze. Parę rzędów dalej siedziała jego żona w ciąży35-latek zmarł w Ryanairze. Parę rzędów dalej siedziała jego żona w ciążyRynek pracy w Irlandii Północnej – co mówią najnowsze dane?Rynek pracy w Irlandii Północnej – co mówią najnowsze dane?
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj