Styl życia

Żałoba na schodach (cz. 60)

Żałoba na schodach. Postanowiłem, że nigdy nie umrę. Wodospadziki i kaskadki. Czy można zakręcić coś, czego nie ma? O nie, tylko nie to! Jak prałem z „liścia”, latające plecaki.

Poprzedni odcinek: Święta z głowy (cz. 60) >>

Chciałem sobie umyć ręce, poszedłem do łazienki. Nie ma wody. Zszedłem do łazienki na dole, umyłem łapska, wróciłem do siebie, ubrałem się i wyszedłem na zakupy. Nie było mnie ze trzy godziny. Kiedy z powrotem znalazłem się w domu stwierdziłem, że wykładzina na schodach, mniej więcej w połowie pierwszego piętra, zmieniła kolor z popielatego na czarny. – Ki diabeł, czyżby ktoś z mojego piętra przeniósł się na łono Abrahama? I stąd ten żałobny kolor? Może to ja zszedłem z tego łez padołu i teraz wracam w charakterze ducha? Ale nie, bo przecież z nowym rokiem postanowiłem sobie, że nigdy nie umrę, poza tym potknąłem się na schodach zanim otworzyłem zewnętrzne drzwi. Zdarłem sobie przy tym skórę na dłoniach, co raczej duchom się nie zdarza. Mój świeżo „nabyty” sąsiad raczej też nie, bo młody i zdrowy, a poza tym wyjechał do Polski. Nie sądzę, żeby rodzina informowała Omara, gdyby coś takiego – nie daj Boże – nastąpiło.

Stanąłem na pierwszym stopniu, od którego zaczynało się nowe pokrycie i stwierdziłem, że wykładzina jest nasączona wodą, stąd zmiana koloru. Pełen przeczuć, których nie nazwałbym dobrymi, poszedłem kilka schodków wyżej i zobaczyłem, że z półpiętra, spomiędzy słupków na których opiera się poręcz, ciekną małe wodospadziki. Wyglądało do dosyć ładnie.
– Fajnie mieć coś takiego w domu -pomyślałem. – Jednak Omar ma ciekawe pomysły.
Okazało się, że to nie Omar, lecz ja, bo przecież to ja zostawiłem odkręcony kran.

Wodę oczywiście zakręciłem i zacząłem się zastanawiać, co z tym wszystkim zrobić. Nie wysuszę tego suszarką do włosów, chociażby z tego powodu, że jej nie mam. Może by tak żelazkiem? Nie, no przecież koszuli mi się nie chce wyprasować, a co dopiero ładnych kilku metrów wykładziny. Pomysł z termowentylatorem, którym akurat dysponuję, też odpadł, choć mniej niedorzeczny niż ten z suszarką czy żelazkiem. Przy pomocy mopa i t-shirtów dokonałem absorpcji wody w łazience, holu i moim pokoju. Do lokum sąsiada woda nie doszła, bo jego pokój usytuowany jest kilka centymetrów wyżej. Po skończonej pracy uznałem, że nie wygląda to zbyt drastycznie i gdyby nie zmiana koloru wykładziny, to nikt by nie zauważył. I tu przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Omar z kuzynem zamykają sklep o północy, a wiadomo, że o tej porze jest ciemno. Wykręcę żarówkę na pierwszym piętrze i nikt nie zauważy zmiany koloru. Do rana wykładzina na tyle przeschnie, iż będę mógł w razie czego powiedzieć, że jest mokra, bo ją czyściłem.
– Nie! Apage Satanas! Nie będę kłamał jak jakiś gówniarz!

Około pierwszej w nocy zapukał do mnie Omar. Wyglądał na trochę podłamanego. Nie musiał nic mówić – część jego pokoju znajduje się pod łazienką, a część pod moim. Opowiedziałem mu jak doszło do tego potopu. On mi na to, że trzeba pamiętać o czymś takim, jak zakręcanie kranów. Tym mnie trochę rozzłościł, więc odpowiedziałem mu, że trzeba też pamiętać o zrobieniu wreszcie porządku z tą całą hydrauliką w domu. I dodałem, może niezbyt mądrze i dowcipnie, że nie można zakręcić czegoś, czego nie ma. On się o dziwo nie złościł, a nawet się uśmiechnął i powiedział, że ciągle zwlekał z malowaniem swojego pokoju i wreszcie teraz będzie miał okazję. Miło mi, że dzięki mnie będzie miał odświeżony pokój.

Okazuje się, że mam piorunujący cios z lewej ręki i to bez specjalnego wysiłku.
W pierwszy tegoroczny piątek od rana włóczyłem się po Acton, choć nie ma tu kompletnie nic godnego uwagi. Obszedłem wszystkie parki i cmentarze, pogapiłem się na wiewiórki i ptactwo, po czym przeszedłem się po sklepach. Kiedy stałem przed wystawą hinduskiego sklepiku przyglądając się różnym drobiazgom umieszczonym w witrynie, podszedł do mnie młody osobnik, przekłuty kolczykami niemal na każdym calu kwadratowym swojej twarzy i zażądał ode mnie pieniędzy. Był naćpany albo pijany, bo bełkotał. Odrzekłem mu, że przykro mi, ale nie mam. Wtedy chwycił mnie za gardło i próbował splunąć mi w twarz, ale akurat opluł sam siebie. Podobnie jak większość ssaków, gadów i płazów nie lubię, gdy ktoś mnie dusi. Uderzyłem go obcasem w czubek buta, a kiedy zawył z bólu i zwolnił uścisk, trzasnąłem go z „liścia” w twarz. I facet się przewrócił. Wtedy usłyszałem, że ktoś biegnie i coś wykrzykuje. Był to czarnoskóry młodzieniec, który pędził w moim kierunku. Już wiedziałem, jak sobie z nim poradzę, ale ten wyhamował dwa metry przede mną, zapytał, czy może podnieść kolegę i przeprosił mnie w jego imieniu. Powiedziałem, że nie ma sprawy i tak się zakończyła „Acton action”. Odechciało mi się jakichkolwiek spacerów i wróciłem do domu. Na tyłach budynku, w którym mieszkam, znajduje się coś w rodzaju ogródka, ale nic oprócz sterty gruzu z rozbiórki pobliskiego domu, tam nie rośnie. Ogródek jest wykorzystywany głównie do suszenia prania. Wchodząc do domu zauważyłem, że na znajdujących się tam sznurach wisi bardzo dużo ciuchów, damskich i męskich. Pierwsze musiały należeć do niewysokiej i pękatej kobiety, drugie do wysokiego szczupłego mężczyzny. Niektóre z tych ubrań były mi dobrze znane. Coś zaczęło mi się błąkać po głowie, ale tej myśli do siebie nie dopuszczałem. Nawet kiedy już wszedłem do domu i zobaczyłem, że wszystkie poręcze schodów są obwieszone suszącą się garderobą, też oszukiwałem się, że to przypadek, ale kiedy wszedłem do kuchni, wątpliwości już nie miałem – Rumuni wrócili. Przy kuchni stała Lucina mieszając coś chochlą w kotle tak wielkim, że zmieściłaby się w nim mała żyrafa. Na mój widok wyraźnie się ucieszyła, więc wypadało mi udawać, że też się cieszę. Sam zresztą nie wiem co o tym sądzić. Wieczorem przyszły do mnie Lucina z Mariną. Przyniosły mi prezent w postaci butelki wina własnej roboty, które przywiozły z Rumunii. Wino było w plastikowej, dwulitrowej butelce po coli, ale ponieważ mam trochę butelek szklanych, więc przelałem wino właśnie do nich. Naprawdę świetne, choć młode. Przez pomyłkę wypiłem je całe jeszcze tej samej nocy i oczywiście z tańcami. Marina siedziała przy komputrze, ja szalałem z Luciną. Więcej już o tym nie piszę, ponieważ obiecałem, że ograniczę wątek rumuński.

W pierwszą tegoroczną sobotę udałem się na kawę do „Poco Loco”. To już drugie miejsce na Acton, gdzie kawę mam za darmo. Wszystko dzięki temu, że zaprzyjaźniłem się z właścicielem, Hindusem z Dżajpuru, oraz kelnerem, młodym Murzynem z Mozambiku. Było zimno, ale bezwietrznie, więc usiadłem sobie przy stoliku na zewnątrz, a za chwilę Nathan (ten Mozambijczyk) przyniósł kawę. Siedziałem sam, pozostałe trzy stoliki były wolne. Obserwowałem przechodzących ludzi, nie mogąc wyjść z podziwu nad różnorodnością typów ludzkich, których szczególnie w Londynie niesłychana obfitość. Tych dwóch facetów zobaczyłem zanim jeszcze podeszli do jednego ze stolików. Wyglądali dość dziwnie, wiek trudny do określenia. Przyodziani byli w nowiutkie marynarki, stare obszarpane i brudne spodnie od dresów, na plecach mieli plecaki, a w rękach śpiwory. W prawej ręce jeden i drugi trzymali śpiwory nowe, jeszcze z metką, a w drugiej stare. Usiedli przy jednym ze stolików i zaczęli się kłócić. Niewiele rozumiałem, ponieważ był to cockney. W pewnym momencie jeden z nich chwycił plecak, zamachnął się i rzucił nim w kierunku jezdni. Do niej jednak nie doleciał, ponieważ zatrzymał się na przechodniu przyodzianym w garnitur. Jako że elegant był chudy, latający plecak go przewrócił. „Przewrócony” bardzo mi zaimponował, bo zanim jeszcze się podniósł, a przebywał w pozycji półleżącej, sięgnął do kieszeni marynarki, wyjął papierosa, zapalił i dopiero wtedy podniósł się i udał w dalszą drogę. Tymczasem z plecaka wysypały się metalowe garnki, jakieś szmaty i maszynka do liczenia, taka na korbkę, waży co najmniej ze cztery kilo. Plecak z zawartością musiał więc ważyć z 10 lub więcej kilogramów. Prawdę mówiąc, po uderzeniu czymś takim w głowę, każdy by sięgnął po papierosa, nawet niepalący. Dodam jeszcze coś, w co nikt nie uwierzy, a i mnie jest trudno, że drugi plecak w ramach rewanżu również pofrunął w kierunku jezdni, jednak nie przewrócił nikogo tylko wylądował w skrzyni przejeżdżającej akurat furgonetki. Wróciłem do domu i doznałem szoku…
 

Janusz Młynarski

Następny odcinek juz za tydzień


Wszystkie zdarzenia i osoby przedstawione w opowiadaniu, są fikcyjne, a zbieżność z osobami i zdarzeniami rzeczywistymi jest lub może być w pełni przypadkowa

author-avatar

Przeczytaj również

Firma energetyczna wypłaci 294 funty za przekroczenie “price cap”Firma energetyczna wypłaci 294 funty za przekroczenie “price cap”Rishi Sunak wypowiada wojnę „braniu na wszystko zwolnienia lekarskiego”Rishi Sunak wypowiada wojnę „braniu na wszystko zwolnienia lekarskiego”Pracownicy Amazona utworzą związek zawodowy? Dostali zielone światłoPracownicy Amazona utworzą związek zawodowy? Dostali zielone światłoGigantyczna bójka przed pubem. Dziewięć osób rannychGigantyczna bójka przed pubem. Dziewięć osób rannych35-latek zmarł w Ryanairze. Parę rzędów dalej siedziała jego żona w ciąży35-latek zmarł w Ryanairze. Parę rzędów dalej siedziała jego żona w ciążyRynek pracy w Irlandii Północnej – co mówią najnowsze dane?Rynek pracy w Irlandii Północnej – co mówią najnowsze dane?
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj