Styl życia

“Wojna polsko-chorwacka” (cz. 78)

„Gulka” w potylicy. Krótki kurs historii. Gdzie jest ryba. W Tamizie pływają filety. Złodziej, który mieszka pod zlewem. Śmierdząca sprawa. Węgierka traci oddech. Pułapka na lokatorów.

"Sveta po bezsennej nocy" (cz. 77) >>

 
Owszem, nie mamy tu ostatnio dobrej prasy (inną kwestią jest, czy mamy ją gdziekolwiek), ale żeby Chorwaci, na ogół darzący nas sympatią, aż tak nie lubili Polaków? Ci dwaj, poznani w pubie, musieli coś do nas mieć skoro zrobili takie maski na wieść o tym, że jestem Polakiem. Jako człowiek – obrzydliwie wręcz – dociekliwy, postanowiłem poznać przyczyny.
– Przykro mi to słyszeć, ale musicie mieć chyba jakieś złe doświadczenia – zagaiłem.
– Mamy bardzo złe, a wynieśliśmy je z pracy – powiedział ten niższy i szczuplejszy, po czym zamilkł.
Sprawiał wrażenie bardziej agresywnego i zamkniętego w sobie, ale akurat wstał od stolika i wszedł do pubu, prawdopodobnie po kolejne piwo. Drugi natomiast sprawiał wrażenie daleko milsze, może dlatego, że był nieco misiowaty i miał szeroką, szczerą twarz. Nie musiałem go pytać, sam zaczął mówić.
Są braćmi. Przyjechali na Wyspy jako uchodźcy, kiedy nad Adriatykiem szalała wojna. Pracują w jakiejś dużej firmie budowlanej, która zatrudnia sporo Polaków, a jeszcze kilka lat temu nie było tam ani jednego. Na początku przybysze znad Wisły sprawiali miłe wrażenie, jednak jak się okazało, były to tylko pozory. Wyszło na jaw, że większość z nich to donosiciele, hipokryci i kłamcy.
– Nie twierdzę, że wszyscy, ale tych co poznaliśmy, to prawie wszyscy. Najgorsze jest to, że co innego mówią w oczy, a co innego za plecami. Żeby jeszcze donosili szefom o tym, co wydarzyło się naprawdę, ale to prawie same kłamstwa. Na początku niektórzy menedżerowie im wierzyli i przez to dwanaście osób zostało zwolnionych. Na ich miejsce przyszli Polacy, którzy naprawdę zaczęli kraść. Czy u was rzeczywiście jest taka bieda, że posuwacie się do takiego obrzydlistwa jak donoszenie, jak fałsz, żeby tylko zdobyć pracę?
Cóż mogłem mu odpowiedzieć, skoro on poznał właśnie takich Polaków. Mało tego, przez te kilkanaście lat pobytu i pracy w UK poznał ludzi z różnych stron świata i nigdy z czymś takim się nie spotkał. Do rozmowy włączył się ten drugi, który wrócił z piwem. Opowiadał, jak moi rodacy kradli farby i lakiery, a mówili, że to inni. Sami się obijali, pili, a donosili na tych, którzy akurat tego nie robili. On zna tylko jednego przyzwoitego Polaka, jakiegoś Mariusza, z którym pracuje.
Szczupły patrzył mi w oczy, tak, jakby chciał mnie do czegoś sprowokować. I pewnie by sprowokował, gdybym miał za sobą trochę więcej piw. Drażnił mnie ten jego ironiczno-pogardliwy uśmieszek, który mówił „jesteś takim samym Polaczkiem jak tamci”. Gorączkowo szukałem jakichś kontrargumentów, które przemawiałyby na naszą korzyść, ale – przynajmniej na razie – nie znalazłem. Wybrałem więc przytakiwanie. Mało tego, podawałem jeszcze bardziej ohydne przykłady potwierdzające ich opinie. Wiedziałem, że tylko w ten sposób mogę ich sobie zjednać. To zjednywanie nie było, rzecz jasna, sztuką dla sztuki, lecz przygotowaniem do ofensywy, którą zamierzałem w bardzo bliskiej przyszłości przeprowadzić – dałem sobie na to pół godziny. Miałem nosa – Chorwaci zmienili front, na razie – co prawda – tylko wobec mnie, ale reszta już była kwestią czasu. W pewnym momencie szczuplejszy (niestety, zapomniałem jego imienia, podobnie jak jego towarzysza) zapytał mnie, czy jestem Żydem. Owszem, jestem leciutko brodaty, ale nos mam prosty. Kiedyś pewien pijany wszechpolak uznał mnie, z przyczyn zresztą niewiadomych, za Żyda. Kiedy zaprzeczyłem, powiedział, że właśnie po tym Żyda poznać, że swojemu żydostwu zaprzecza.
– A gdybyś powiedział, że jestem Niemcem, a ja bym zaprzeczył, to powiedziałbyś, że jestem Niemcem, bo zaprzeczam, że nim jestem?
– Nie, bo jesteś Żydem – odrzekł, po czym wbił mi palec w potylicę, a dokładniej w jej dół, gdzie znajduje się wgłębienie i stwierdził, że mam tam „gulkę” i że każdy Żyd ma ją w tym miejscu.
 
Ponieważ nie było w pobliżu nas żadnego przedstawiciela rasy semickiej, więc wbiłem palec w potylicę mojego rozmówcy i okazało się, że też ma „gulkę”. Mieli je też inni przysłuchujący się dyskusji, więc wszyscy – z wyjątkiem wszechpolska – ucieszyli się, że należą do narodu wybranego.
Właśnie ów epizod przypomniał mi się, kiedy szczuplejszy z Chorwatów zadał mi to pytanie. Zaprzeczyłem, ale niezbyt żarliwie, bo taka solenność zawsze może wzbudzić podejrzenia. Inną sprawą jest, że gdybym był, to bym odpowiedział twierdząco. Co za różnica kim się jest?
Nie pytałem o powód jego dociekań, lecz zapytałem, czy wszyscy Chorwaci są bez skazy. Czy nie ma Chorwatów złodziei, donosicieli, bandytów, hochsztaplerów? Czy tu, w UK, żaden z Chorwatów nikogo nie zakablował, nie okradł? Facet nie mógł oczywiście odpowiedzieć inaczej niż twierdząco. I wtedy zrobiłem mu krótki kurs historii Polski i Chorwacji. Opowiedziałem o postawie Polaków w czasie II wojny światowej i postawie Chorwatów, którzy pod przywództwem Ante Pavelića stali sie sojusznikami Hitlera, i o obozie koncentracyjnym w Jasenovacu, gdzie ustasze (chorwaccy faszyści) ćwiartowali Żydów siekierami i palili w piecu cegielni na terenie obozu, i zbrodniach wojennych po rozpadzie Jugosławii.
Nie wiedzieli o tym wszystkim, ale trzeba przyznać, że przyjęli to co im powiedziałem z pokorą. I tak zostaliśmy przyjaciółmi, przynajmniej przez czas pobytu w pubie.
Karaluchów w naszym angielskim domu nie ma już od dawna, ale są nowi lokatorzy – szczur i dwoje Węgrów. Na szczęście, to przybysze znad Dunaju są moimi sąsiadami, a nie szczur.
Gryzoń pojawił się w kuchni. Powiedział mi o tym jeden ze współmieszkańców, który miał go widzieć w późnych godzinach wieczornych, kiedy udał się do kuchni po coś tam. Pierwsze moje pytanie dotyczyło trzeźwości informatora. Zapytałem jeszcze o kolor, czy przypadkiem „wąsaty” nie był biały, ale narzeczona informatora przysięgała, że jej luby na pewno był trzeźwy. A dzień wcześniej zniknęły ryby, które narzeczona lokatora włożyła do miski, żeby się rozmroziły przez noc. Rano miska była pusta. Próbowaliśmy ustalić sprawcę, nie ze względu na wartość żywności, która się zdematerializowała, lecz ze względu na fakt kradzieży, co dotychczas – wyłączając epizod czy dwa z Rumunkami – w naszym domu się nie zdarzało.
Miska z rybami stała blisko zlewu. Wyraziłem więc przypuszczenie, iż mogły wyskoczyć z miski, wpaść do zlewu i rurami kanalizacyjnymi popłynąć do Tamizy. A stamtąd do morza, ponieważ były to ryby morskie. Rzecz jednak w tym, jak zauważyła narzeczona lokatora, iż ryby miały postać filetów, co oznacza, że były już nieźle nieżywe. Podejrzenie padło więc na pewnego lokatora, który od dłuższego czasu nie miał pracy i pieniędzy. A jeść coś musiał. Uznaliśmy, że to on zjadł ryby i nawet kiedy wspomniany lokator zauważył również wspomnianego szczura, nikomu nie przyszło do głowy, że to on może być sprawcą kradzieży. Okazało się, że sprawa jest bardziej śmierdząca niż wydawało się na początku. Otóż po dwóch dniach, które minęły od czasu ujrzenia szczura przez lokatora, z kuchni zaczął dochodzić fetor, charakterystyczny dla zakładów rybnych. Zlokalizowaliśmy źródło – smród wydobywał się ze szczeliny pomiędzy szafką, na której osadzony jest zlew, a pralką. Już wiedzieliśmy, kto naprawdę jest sprawcą kradzieży. Z dnia na dzień cuchnęło coraz bardziej i wtedy Assif – brat landlorda – przyprowadził nowych lokatorów. Assif próbował udawać, że nic nie śmierdzi, ale każdy przyzna, że udawanie czegoś takiego jest niezmiernie trudne. Świadczy o tym fakt, że przyszła lokatorka wybiegła natychmiast zaczerpnąć świeżego powietrza, a jej towarzysz zachwiał się, jakby ktoś potraktował go sprzętem do krykieta. Para obejrzała pokój i powiedziała, że przyjdzie za dwa dni z nadzieją, że Assif załatwi kwestię smrodu.
Trzeba przyznać, że przejął się tym, ale w szczura nie uwierzył. Zadzwonił do mnie prosząc, żebym zszedł do niego do sklepu. Sprawa musiała być poważna, bo poprosił, żebym wszedł za ladę. Podsunął mi taboret i zapytał, czy mam papierosy. Oho, pomyślałem sobie, to musi być nie byle co, skoro facet, który nigdy nie palił, chce papierosa.
Zwróciłem mu nieśmiało uwagę, że ma nad głową gablotę, w której znajduje się kilkaset paczek papierosów. Assif zdjął paczkę tych po 4.25, czyli najtańszych i powiedział:
– Zapal sobie.
Podekscytowany rozdarłem paczkę i zaciągnąłem się dymem.
– Co z tym zrobić? – zapytał.
Domyśliłem się, że chodzi o gryzonia. Odrzekłem, że trzeba pozbyć się go i są na to dwa sposoby – albo pułapka, albo trucizna. Najlepiej hormonalna, bo gdy padnie, to nie będzie się rozkładał, tylko się zmumifikuje i nawet jak dokona swego żywota za zamontowaną na stałe szafką, to nie będzie cuchnął. Ale Assif odpowiedział, że szczura trzeba na razie zostawić w spokoju. Tak mnie zaskoczył, że wyjąłem kolejnego papierosa, choć w ustach trzymałem jeszcze pierwszego.
– Szczur musi żyć, dopóki nie zje ryby, bo przecież nie da się jej stamtąd wydostać. Jak przestanie śmierdzieć, to będzie znaczyło, że on ją zjadł i wtedy można go załatwić – wytłumaczył mi.
No proszę, jaki mądry! Po jaką więc cholerę wołał mnie na tę „naradę”?
– Było mi smutno, a ty jesteś wesoły, więc chciałem, żebyś mnie rozweselił.
Trochę źle trafił, bo dokuczał mi ból głowy.
Minęły dwa dni i fetor ustał. Znaczy szczur spożył owoc morza i można przystąpić do deratyzacji. Przystąpiono, jednakowoż zamiast uśmiercenia go przy pomocy trucizny Assif zastawił pułapkę. Najpierw złapał się Sławek, później Hiszpan, a na końcu ja. Co najgorsze, ja złapałem się najlepiej, bo ta pułapka nijak nie chciała się odczepić od moich ulubionych butów. To jeszcze nie koniec.
 
Cdn.

 

author-avatar

Przeczytaj również

KE zadecyduje o przyszłość tradycyjnej wędzonej kiełbasyKE zadecyduje o przyszłość tradycyjnej wędzonej kiełbasyDyrektor londyńskiej szkoły wprowadza 12-godzinny dzień zajęćDyrektor londyńskiej szkoły wprowadza 12-godzinny dzień zajęćW ciągu trzech dni spadek temperatur o 15 stopni CelsjuszaW ciągu trzech dni spadek temperatur o 15 stopni CelsjuszaMężczyzna uniewinniony za jazdę „pod wpływem”. Powód zaskakujeMężczyzna uniewinniony za jazdę „pod wpływem”. Powód zaskakujePięć osób zginęło próbując dostać się do UK w dzień po przyjęciu Rwanda billPięć osób zginęło próbując dostać się do UK w dzień po przyjęciu Rwanda billMężczyzna pracował dla Sainsbury’s 20 lat. Został dyscyplinarnie zwolniony za chwilę nieuwagiMężczyzna pracował dla Sainsbury’s 20 lat. Został dyscyplinarnie zwolniony za chwilę nieuwagi
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj