Życie w UK

W chłodni po lepszą przyszłość

Polskiej „kolonii” w Calais już nie ma, bo pod koniec września tego roku wjechały tam buldożery, a wraz z nimi 500 policjantów, którzy aresztowali wszystkich mieszkańców obozowiska. Razem z dziećmi. Było ich łącznie około 300.

Polacy Online – Portal Polaków w UK >>
 
Emigranci a igrzyska olimpijskie >>

Wszystko przebiega w miarę gładko dopóki nie znajdą się przed polską, czyli unijną granicą. Jeśli uda się przez nią przeniknąć, wówczas stają się tropioną zwierzyną. Ścigający ją myśliwi, to armia ludzi uzbrojona w nowoczesną broń, takież środki transportu, helikoptery, samoloty satelity, lecz mimo tego wielu ściganym udaje się dostać do brytyjskiego raju. Od „ziemi obiecanej” dzieli ich zazwyczaj kilkanaście tysięcy kilometrów. Ciągną z Afganistanu Pakistanu, Chin, Wietnamu, z Bliskiego Wschodu, większymi lub mniejszymi grupami. Najtrudniejsze z całej wyprawy jest jednak te ostatnie dwa tysiące kilometrów, które muszą przebyć, jeśli uda im się pokonać ukraińsko-polską lub białorusko-polską granicę. Żeby wybrać się w podróż do raju, trzeba mieć pieniądze, dużo pieniędzy. „Dużo” to 5 tysięcy dolarów, czyli tyle, ile wynoszą niezbyt wygórowane dwumiesięczne zarobki w bogatszych krajach Unii Europejskiej. W Afganistanie, żeby tyle zarobić trzeba pracować osiem lat, w Wietnamie, Indiach czy Pakistanie jest trochę łatwiej, bo na 5 tysięcy dolarów pracuje się „zaledwie” dwa lata, a w Chinach wystarczy niecały rok.

Jak umknąć myśliwym?
Zefar, Afgańczyk z przedmieścia Kabulu przeszedł cały „szlak bojowy” i szczęśliwie, bo za pierwszym razem dostał się do Wielkiej Brytanii. Jest tu już trzy lata, nielegalnie rzecz jasna, pracuje 12 godzin dziennie i za każdą przepracowaną dostaje dwa funty. Praca na budowie, ciężka, bez ubezpieczenia, nie tylko bez przerw, ale również bez dni wolnych i podobnie jak pobyt – nielegalna. Mieszkanie to pięcioosobowa nora, za którą boss, Hindus, bierze miesięcznie po 80 funtów od łebka, to znaczy z góry potrąca od zarobku. Zefar jednak nie narzeka, pod Kabulem też mieszkał w norze, ale nic nie zarabiał, a tu udaje mu się nie tylko przeżyć, ale nawet wysłać coś czasem rodzinie. Ktoś dociekliwy spyta, skąd Zefar miał 5 tysięcy dolarów na wyjazd, skoro w ojczyźnie nic nie zarabiał? Pożyczył. Mówi, że cała bliższa i dalsza rodzina się na to złożyła. 5 tysięcy wystarczyło by dojechać do Kijowa lub Moskwy. Tam już czekają na niego kurierzy, którzy montują grupę i dowożą ją do granicy z Polską. Przekroczenie jej odbywa się w miejscu, w którym bezpośrednia obserwacja przez służby graniczne jest utrudniona, czyli w terenie zalesionym i górzystym a przez to odludnym.
Po pomyślnym przejściu granicy, czekają już na nich polscy kurierzy. Przejęta grupa wsadzana jest do nierzucającego się w oczy busa lub rozparcelowana po kilku samochodach osobowych.

Na niemieckich tablicach
Teraz trzeba mieć szczęście, żeby nie wpaść na patrol Straży Granicznej lub policji. Są na to sposoby, choć nie zawsze skuteczne. Najpopularniejszy, to jazda z tzw. czujką. Jako pierwszy jedzie samochód „czysty”, którego kierowca relacjonuje, jadącemu w pewnej odległości za nim pojazdowi z „nielegalnymi”, jaka jest sytuacja na drodze. Najważniejsze, żeby wydostać się ze strefy przygranicznej, później już jest nieco łatwiej, ale też niebezpiecznie, bo można natknąć się na policję. Tu też jest sposób minimalizujący niebezpieczeństwo – podróżowanie bocznymi drogami, na których policjanci goszczą rzadziej niż na głównych. Granicy zachodniej niby już nie ma, ale licho nie śpi – niemiecka policja i Grenschutz pasjami lubią zatrzymywać pojazdy z polskimi tablicami i drobiazgowo kontrolować. I tu kolejny sposób – po stronie polskiej grupa przesiada się do samochodów z niemieckimi tablicami rejestracyjnymi. Kolejny etap odbywa się w którymś z portów, najczęściej francuskich, skąd udają się promy do Anglii.

Polacy byli pierwsi
Najbardziej popularnym portem wśród nielegalnych imigrantów jest Calais, w którym jeszcze do niedawna istniało miasteczko nielegalnych imigrantów głównie tych, którym nie udało się przedostać na Wyspy. Nie wiadomo, czy być z tego dumnym, czy nie, ale podobno owo „miasteczko” założyli Polacy w 2000 roku. Tak przynajmniej twierdzi Jan (prosi o niepodawanie nazwiska). Pamięta, bo sam był jednym z założycieli: – To były czasy, kiedy trzeba było mieć wizę, żeby wjechać do Anglii i ja ją miałem, ale dwa razy dostałem cofkę, bo się moja gęba nie spodobała urzędnikowi emigracyjnemu. Czekając na kolejny wjazd koczowałem w Calais i tam poznałem paru kolesi, którzy nie mieli kasy, żeby wracać do Polski, albo, żeby wjechać do Anglii. Oni mieli już tam jakieś szałasy, trochę kradli, trochę żebrali. Przemieszkałem z nimi trzy tygodnie i znów spróbowałem dostać się do Anglii. I udało się. A z tego co pamiętam, to oni tym różnym Hindusom i Arabom, co chcieli tam koczować, kazali płacić haracz, za to, że to jest ich miejsce, ale pewnego dnia wpadła policja i zamknęła tych Polaków, a tych innych zostawiła – wspomina.
Polskiej „kolonii” w Calais już nie ma, bo pod koniec września tego roku wjechały tam buldożery, a wraz z nimi 500 policjantów, którzy aresztowali wszystkich mieszkańców obozowiska, razem z dziećmi. Było ich łącznie około 300. Wszyscy emigranci, którzy zgodzili się na propozycję natychmiastowego powrotu do swojego kraju otrzymali równowartość 1800 funtów. Wszystko dlatego, że Francuzi chcieli uniknąć skomplikowanej procedury deportacyjnej.
 
Z chłodni do raju
Do brytyjskiego raju nielegalny emigrant wjeżdża najczęściej w ciężarówce, ukryty między paletami z ładunkiem, workami czy paczkami. Nie wszystkim się udaje, czego dowodem jest 14 tysięcy obcokrajowców, których brytyjskie służby graniczne wyłuskały w ubiegłym roku. Bywa też, że próba przedostania się na Wyspy kończy się tragicznie tak jak w przypadku pewnych Chińczyków, którzy zamarzli w samochodzie chłodni. Ale Zefar nie zamarzł i jego ośmiu towarzyszy podróży też nie, choć ledwo tę podróż wytrzymali. – Naprawdę niewiele brakowało, a wyglądalibyśmy, jak te półtusze na hakach, pomiędzy którymi ukrywaliśmy się – mówi Zefar.

Według Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Wielkiej Brytanii, na terenie Zjednoczonego Królestwa przebywa obecnie 450 tysięcy nielegalnych emigrantów. Mowa tu o tych, którym grozi deportacja, ale eksperci z Migration Watch twierdzą, że bardziej odpowiada prawdzie liczba 750 – 800 tysięcy.

Janusz Młynarski / Fot. GETTY IMAGES

Polacy Online – Portal Polaków w UK >>
 
Emigranci a igrzyska olimpijskie >>

author-avatar

Przeczytaj również

Gigantyczna bójka przed pubem. Dziewięć osób rannychGigantyczna bójka przed pubem. Dziewięć osób rannych35-latek zmarł w Ryaniarze. Parę rzędów dalej siedziała jego żona w ciąży35-latek zmarł w Ryaniarze. Parę rzędów dalej siedziała jego żona w ciążyRynek pracy w Irlandii Północnej – co mówią najnowsze dane?Rynek pracy w Irlandii Północnej – co mówią najnowsze dane?Holenderski senat odrzuca podwyżkę płacy minimalnejHolenderski senat odrzuca podwyżkę płacy minimalnejBig Ben dwa lata od remontu. Jak się prezentuje?Big Ben dwa lata od remontu. Jak się prezentuje?Kiedy zrobi się ciepło? Jaką pogodę zapowiadają na weekend?Kiedy zrobi się ciepło? Jaką pogodę zapowiadają na weekend?
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj