Styl życia

Urlop od Rumunek (cz. 43)

Co utargowała Viorica. Brzuch Vioricy. Parapet party. Bocian z oderwaną podeszwą. Jak straciłem 10 funtów i nie skopałem Jamajczyka. Mistrzyni onomatopei, Jean Pierre i pies Ves.

Urlop od Rumunek (cz. 43)

Poprzedni odcinek: Głupi Dżunio (cz. 42) >>

Chyba mogę obiecać, że co najmniej przez dwa miesiące wątek rumuński będę dawkował bardzo oszczędnie. Co tu dużo mówić – prawie w ogóle go nie będzie, bo dziewczyny wyjechały do Rumunii. Została tylko Marina ze swoim Pakistańczykiem i worek z jej butami, bo choć Lucina swoje rzeczy zabrała, to przyniosła buty swojej siostry.
Viorica wyłudziła ode mnie kasę, ale nie tyle ile sobie życzyła, czyli ostatecznie nie 60 funtów, lecz 40. Męczyła mnie jeszcze, czy nie mógłbym gdzieś dokombinować brakującej dwudziestki, np. jutro, ale stanowczo powiedziałem, że nie ma szans.
Zawsze jak jestem podenerwowany dobrze robi mi czekolada z orzechami. Vioricy chyba też, bo ledwie wróciłem ze sklepu i położyłem ją na biurku, ona natychmiast ją zjadła.
– Skąd wiedziałeś, że lubię z orzechami? – zapytała.
Jezuuu, ale bezczelna! Poczęstowałbym ją oczywiście, ale nie zdążyłem.
Cóż było robić, poszedłem jeszcze raz i kupiłem kolejną, tym razem przezornie, podwójną, żeby i dla mnie starczyło. Kupiłem też zieloną „Ice Tea”, bo wiem, że nikt jej nie lubi, nawet ja, choć w ostateczności mogę wypić.
– Ojej, ja już drugiej nie zjem, patrz jaki mam duży brzuch. – mówiąc to podniosła bluzkę i pokazała coś, co wyglądało na szósty miesiąc ciąży. Odruchowo dotknąłem brzucha, oczywiście nie swojego. Skóra była gładka, napięta i pachniała jakąś nie najdroższą perfumą.
Posłucham, czy kopie – przyłożyłem ucho i zacząłem wykonywać coś co od biedy można byłoby nazwać głaskaniem.
– Głupi jesteś! Nikt nie może kopać, bo nie jestem w ciąży.

Ponieważ nie mówiła, żebym przestał, więc nie przestawałem nadal głaszcząc. Tymczasem Viorica chichocząc się histerycznie chwyciła stojącą na biurku butelkę z zieloną „Ice Tea”, której podobno nikt nie lubi i przyłożyła ją do ust. – No cóż, kobietom w ciąży smakują różne dziwne rzeczy – myślałem, dochodząc do wniosku, że nie muszę ograniczać się tylko do brzucha. Niestety, właśnie wtedy ktoś zapukał i weszła Lucina. Miała o wiele lepszy nastrój niż wczoraj, uśmiechała się i nie była już taka blada. Rozsiadła się na tapczanie i przez kilka minut prowadziła konwersację z Vioricą kompletnie mnie ignorując. Rozmawiały po rumuńsku, więc rozumiałem niewiele. W pewnym momencie Viorica podeszła do radia i podkręciła je.
– Uwielbiam tę piosenkę – to mówiąc zaczęła tańczyć. Nie był to jakiś wyrafinowany taniec, było to coś pośredniego między tym, co zdarza się widywać na wiejskich dyskotekach i tańcem na rurze. Z tą różnicą, że nie było rury. Ale po chwili zakończyła występ solowy i wzięła mnie w obroty. I wtedy otworzyły się drzwi pokoju Victorii. Moja sąsiadka zażądała natychmiastowego ściszenia radia, ale Viorica dała jeszcze głośniej i zatrzasnęła jej drzwi przed nosem. Victoria już nie pukając otworzyła drzwi i wykrzyczała:
– Jak ci nie wstyd, po tym co zrobiłaś jeszcze ci tańce w głowie!
No tak, racja, zapomniałem, że Lucina pozbyła się przedwczoraj dziecka. Przeprosiłem Victorię i ściszyłem radio. Przestało być wesoło i dziewczyny wyszły, ale za nim to się stało Viorica zdążyła pożyczyć parasol i torbę podróżną.

 

***

Po godzinie zadzwoniła i zaprosiła mnie na „larevedere party”. „Larevedere” to po rumuńsku „do widzenia”. Powiedziałem, że przyjdę, wiedząc, że tak się nie stanie, ponieważ inni znajomi zaprosili mnie na „parapet party”, które zresztą przez pierwsze dwa dni po imprezie dość soczyście przeklinałem. Wszystko było OK dopóty, dopóki nie wszedłem w tzw. trzecią fazę. Polega ona z grubsza na tym, że na pewnym etapie spożywania dotychczasowe towarzystwo zaczyna mnie nudzić i wtedy robię wszystko, by opuścić nawet najbardziej gościnny dom. Ot natura „oberżyświata”. Kiedy oddaliłem się od „parapetu” o dobre dwie mile, zaczął padać rzęsisty deszcz, a do tego odpadła mi podeszwa od buta. Nie całkiem, bo obcas trzymał się całkiem solidnie. Postronnym obserwatorom i innym przechodniom mój chód musiał wydawać się dziwny – lewą nogą kroczyłem normalnie, ale prawą musiałem nienaturalnie podnosić na wysokość kolana lewej i ostrożnie ją opuszczać, żeby podeszwa się nie podwinęła, bo gdyby się stało inaczej, to pewnie trafiłbym na oddział ortopedyczny w najbliższym szpitalu.

***

Doczłapałem do jakiegoś przystanku, ale dwaj uprzejmi Anglicy wyjaśnili mi, że o tej porze podróż do mojego domu jest tak samo możliwa jak loty międzygalaktyczne. Deszcz przybierał na sile, a podeszwa i zmęczenie dawały się we znaki coraz bardziej. W tej sytuacji zdecydowałem, że wrócę na imprezę, tym bardziej, iż wziąłem ze sobą czyjś telefon i kilka innych drobiazgów. Ale nie dotarłem, to znaczy dotarłem, ale niezupełnie – stałem pośrodku blokowiska i nie miałem najmniejszego pojęcia, który to blok. W Anglii panuje dziwny zwyczaj nieumieszczania numerów na budynkach. Ale co tam numery, wiele ulic nie ma tablic z nazwami i tak właśnie było na tym pieprzonym Dalston. Zrezygnowałem więc z poszukiwań i udałem się w dalszą drogę. Moim zamiarem było przedostanie się z północno-wschodniego Londynu do zachodniego. W tym celu musiałem wrócić do miejsca, w którym znajdował się przystanek, na którym od wspomnianych Anglików dowiedziałem się, że w nocy nie ma szans, by z NE ileś tam dostać się do W3. Nie znalazłem tego przystanku, a do tego również żadnej żywej duszy.

 

Idąc przed siebie spotkałem wreszcie jakiegoś osobnika. Był to Jamajczyk w dziwnej czapce, przypominającej worek kartofli z doszytym daszkiem. Obiecał, że wskaże mi właściwy przystanek pod warunkiem, że pożyczę mu 10 funtów. Pożyczę, che, che – ciekawe kiedy mi odda. Dałem mu po prostu. Był ciekaw, dlaczego chodzę jak bocian, ale kiedy spojrzał na mojego prawego buta, zrozumiał. Whisky pozytywnie działa na jasność mojego umysłu – rozumiem wówczas wszystkie języki, nie tylko 1000 papuaskich narzeczy, lecz nawet jamajską odmianę angielskiego. Mój przewodnik wyprowadził mnie na jakieś manowce i kiedy powiedziałem mu, że leci ze mną w ch… odrzekł, że jak mu dam 20 funtów, to pokaże mi właściwą drogę. Poinformowałem go uprzejmie, że jak mi nie zniknie z oczu, to zostanie skopany, jak piłka w meczu Anglia – Chorwacja, a jeszcze do tego zabiorę mu buty. Jamajczyk się przestraszył i zniknął w ciemnościach, a ja wróciłem do miejsca, w którym go poznałem.

***

Deszcz przestał lać i przeszedł w mżawkę. Zobaczyłem jakieś skrzyżowanie i postanowiłem, że udam się właśnie tam. Była to chyba jakaś w miarę główna ulica, panował na niej spory ruch i jeździły autobusy. Po drodze spotkałem jakąś pijaną Murzynkę. Mimo jej stanu próbowałem się dowiedzieć, gdzie jestem, ale ona była tak nawalona jak stodoła po żniwach, i jedyne co wychodziło z jej otworu gębowego, to onomatopeje. Murzynka wzięła mnie pod rękę i bełkocząc towarzyszyła mi nie tylko do skrzyżowania, lecz również do przystanku, który znajdował się niedaleko. Żeby tam dojść, konieczne było skoordynowanie moich kroków z jej, czyli musiałem się zataczać tak jak ona. Próbowałem ją oderwać od siebie, ale nie było to takie proste, ze względu na jej słuszną budowę i wzrost. Jej ramię było zaciśnięte na moim jak szczęka pitbulla. Do autobusu wszedłem z bagażem, czyli z nią. Odbiłem „ojsterkę”, usiadłem, a właściwie usiedliśmy. W okolicy Old Street jej żelazny uścisk się zwolnił, wtedy wyrwałem się i wysiadłem I wówczas usłyszałem:
– Wracaj biały skurwielu!
Aha, więc nie była aż tak potwornie pijana.

Rozcierając obolałe ramię doszedłem bocianim krokiem do stacji metra. Była szósta rano, więc stacja jeszcze zamknięta. Koło schodów wiodących do wyjścia siedział na złożonym kartonie jakiś brodaty facet z psem. Kiedy zbliżyłem się do brodacza, jego pies postanowił mnie ugryźć. Uskoczyłem w porę. Facet przeprosił mnie i poczęstował papierosem. Skorzystałem tym chętniej, że sam już nie miałem, a sklepy były jeszcze nieczynne – niedziela. Dowiedziałem się, że mój nowy znajomy jest Sardyńczykiem, ma na imię Jean Pierre, w Anglii jest od siedmiu lat, a jego pies jest suką i wabi się Ves. Była czarna z czerwoną wstążką na szyi, wyglądała na coś w rodzaju wyżła. Jean Pierre powiedział mi, że metro otworzą o 6.30.
Do domu dotarłem o dziewiątej.

Cdn.

Janusz Młynarski


Wszystkie zdarzenia i osoby przedstawione w opowiadaniu, są fikcyjne, a zbieżność z osobami i zdarzeniami rzeczywistymi jest lub może być w pełni przypadkowa.


 

author-avatar

Przeczytaj również

Huragan Nelson uderzył w Dover. Odwołane i opóźnione promyHuragan Nelson uderzył w Dover. Odwołane i opóźnione promyLaburzyści wycofają się z surowych przepisów imigracyjnych?Laburzyści wycofają się z surowych przepisów imigracyjnych?Mężczyzna z ciężarną żoną spali w aucie przez pleśń w mieszkaniuMężczyzna z ciężarną żoną spali w aucie przez pleśń w mieszkaniuPolscy producenci drobiu odpowiadają na zarzuty brytyjskich instytucjiPolscy producenci drobiu odpowiadają na zarzuty brytyjskich instytucjiTrwa obława na nożownika z Londynu. Jego ofiara walczy o życieTrwa obława na nożownika z Londynu. Jego ofiara walczy o życieWynajem mieszkania w UK tańszy niż rata kredytu? Niekoniecznie!Wynajem mieszkania w UK tańszy niż rata kredytu? Niekoniecznie!
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj