Życie w UK
„Tradycja, gdzie leziesz?“
Aż trudno uwierzyć, ale to już. Tak, tak, Drodzy Wyczekiwacze Wigilii – jeśli jesteśmy szczęściarzami i posiadamy własny kąt oraz rodzinę lub znajomych, zasiądziemy z nimi do świątecznego stołu.
Ale dlaczego zrobimy w tym roku tak jak rok temu, jak kilka lat temu, jak robiliśmy za dziecka i jak zwykle? Pewnie powiecie, że „taka nasza wiara“ lub „taka tradycja“. I właśnie to jest w tych Świętach piękne.
Lecz choć posiadanie własnych tradycji jest fajne, to są różne ich odmiany: tak jak w sporcie obowiązuje tradycyjna wymiana koszulek, tak przy wigilijnym stole obowiązuje np. tradycyjna wymiana przepisów. Zresztą wiele innych rzeczy stanie się „tradycyjnie“: do stołu podamy m.in. smażonego karpia, którego ciocia Marysia „tradycyjnie“ przypali. Poza tym, teściowa – widząc nasze wygłodniałe, emigracyjne gardziele – będzie tradycyjnie namawiać nas do futrowania („Jedzcie dzieci, bo licho wyglądacie“). My z kolei wrócimy na Wyspy przypominając kotka Pimpusia Sadełko, bo „tradycyjnie nie odmówimy sobie“. Ponadto, niewykluczone, że sąsiad z dołu na pasterkę pójdzie tradycyjnie wstawiony; będą potem mówili, że „Nowaki znów przybieżeli do Betlejem na czterech“. A jeszcze potem, krzyk i płacz Nowakowej usłyszy pół osiedla. Też tradycyjnie. My zaś ten rwetest jak zwykle skomentujemy „że też nie mogą usiedzieć spokojnie nawet w Święta“ i… podgłośnimy płytę z kolędami. Tak oto narodzi się nowa, pozornie wcale nie świecka tradycja słuchania kolęd na pełen regulator. I powiedzą później: „Co za pobożna rodzina…“
Jednak Święta to czas zrozumienia i wybaczania. Jak więc nie rozumieć biednego Nowaka (wszystkich Nowaków serdecznie przepraszam), skoro w ich rodzinie mąż pierze starą na kwaśne jabłko od zawsze? Chłop pije i bije, bo tak robił jego ojciec i to wynaturzenie skrzętnie mu przekazał w wieloletnim, codziennym rytuale. Jemu zaś przekazał je jego ojciec. Nie dziwota więc, że już po pięciu pokoleniach, szóstemu z rzędu Nowakowi-juniorowi ani do głowy nie przyjdzie kwestionować rodową praktykę: „Toż to z dziada-pradziada, toż to spuścizna naszych przodków, toż to nasza TRADYCJA!“ Co więcej, kolejny potomek Nowaka-seniora „udoskonali“ technikę prania, tudzież dorzuci dogmat o „za słonej zupie“ i tak ten absurd będzie się toczył przez następne pokolenia „żeby tradycji stało się zadość“. Bóg się rodzi, Nowakowa truchleje…
Jest taka scena w filmie Chaplina, gdzie główny bohater w kółko dokręca śrubki przy taśmie produkcyjnej. O czym tam mowa? Pewnie o odruchach, o przyzwyczajeniach; może o automatyzmie…? Nie dziwmy się więc Bogu ducha winnemu Nowakowi-juniorowi, bo ten odstawia swoje stręczycielskie rytuały w nieświadomości, usprawiedliwiony swoją – niestety – automatyczną tradycją.
Mimo wszystko my wiemy, że posiadanie własnej tradycji jest fajne. Może jednak warto mieć szczególne baczenie, by to co mamy z dziada, a nawet pradziada pochodziło od trzech mądrych królów niż milionów zautomatyzowanych, głupich dziadów. Quo vadis, Tradycjo?
Jacek Wąsowicz