Praca i finanse

Temat numeru: Nie tylko w Polsce rządzi biurokracja

Albert Einstein twierdził, że tylko dwie rzeczy są nieskończone: wszechświat i ludzka głupota. A skoro tak, to może słaby klimat ekonomiczny, który nadciągnął nad zjednoczoną Europę i wciąż nad nią smutno wisi, jest nie tylko efektem kiepskiego działania tajemnych mechanizmów gospodarczych?

Temat numeru: Nie tylko w Polsce rządzi biurokracja

Może chorobę recesji powodują też malutkie, w skali globalnej, rzeczy i zdarzenia? Jak, na przykład, bakteria głupoty, która zainfekowała niektórych przedsiębiorców i urzędników?

Podstawą powodzenia każdego biznesu jest zainteresowany klient, który zechce kupić nasz towar. To oczywiste.

Ale prócz towaru potrzebny jest też pracownik, który zapewni fachową obsługę klientowi. Aby „customer service” firmy stał na wysokim poziomie, i tym samym napędzał sprzedaż, potrzebna jest odpowiednia rekrutacja.

A, aby rekrutować najlepszych, potrzebny jest, jak dobre lekarstwo, pozytywny wizerunek firmy. Aby firma dobrze się kojarzyła konieczny jest zatem profesjonalizm kierownictwa każdego szczebla.

Ten samonapędzający się łańcuszek tworzy sukces: napędza pieniądze do kas, pozwala sprzedawać jeszcze więcej i, w dalszej perspektywie, gwarantuje rozwój i tworzenie nowych miejsc pracy.

Jak zniechęcić pracownika
Mówi Bobek – Polak mieszkający w Bristolu.
– Aplikowałem w sprawie pracy do jednej z dużych firm brytyjskich, działającej w wielu portach lotniczych na Wyspach. Firma zarządza siecią restauracji, fast foodów i barów, z których można skorzystać po odprawie paszportowej.

Praca jest bardzo słabo płatna, no ale jak się nie ma nic, to: „every little helps” jak mawiają reklamy w Tesco. Po wysłanej aplikacji dostałem maila zapraszającego do rozwiązania testu online.

Test nie był ani kosmicznie trudny ani też bajecznie łatwy. Koniec końców, zdałem. Następnego dnia otrzymałem telefon od jednego z managerów firmy. Po 15-minutowym przepytywaniu zostałem zaproszony na rozmowę kwalifikacyjną.

Następnego dnia spędziłem 70 minut na pogawędce z potencjalnym zwierzchnikiem. Na wstępie określił zasady: umowa o pracę opiewająca na 20 godzin tygodniowo plus £6,31 na godzinę.

Szału nie ma. Następnie, dobry ten człowiek, poddał mnie intensywnemu praniu mózgu i fachowej indoktrynacji: przez godzinę wciskał mi propagandę sukcesu i piał z zapałem nad osiągnięciami firmy.

Uścisnęliśmy sobie łapę i jeszcze tego samego dnia otrzymałem telefon i maila od drugiego manadżera firmy. Zaprosił mnie na OJE (on the job experience) czyli próbną, kilkugodzinną pracę w celu przetestowania potencjalnego kandydata w warunkach żywiołu i akcji.

Oznaczonego dnia stawiłem się znowu na lotnisku czekając na wskazaną osobę, która miała się mną zaopiekować i przeprowadzić przez bramki ochrony lotniska.

Czekałem godzinę i nie pojawił się nikt. Dzwoniłem do obu manadżerów – pierwszy nie odbierał telefonu, a drugi raczył być zdziwiony, bo nic nie wiedział o całej sprawie.

Wróciłem do chaty klnąc w żywe kamienie. Parę dni później otrzymałem telefon od trzeciego manadżera firmy (sic!). Ten poprosił mnie o ponowny przyjazd na lotnisko celem skopiowania mojego CRB check (świadectwo o niekaralności), o które w międzyczasie, musiałem się oczywiście ubiegać.

Stawiłem się ponownie. Skopiowanie świadectwa, wykonanie zdjęcia do przepustki lotniskowej i wypełnienie jednostronicowego formularza osobowego zajęło mu dwie godziny.

Trzeci manadżer nie był pewien, jak się literuje słowo „Polish” w rubryce „narodowość kandydata” i poprosił mnie o pomoc w tym trudnym zadaniu. Przy okazji zwracał się do mnie ustawicznie po nazwisku, choć podkreśliłem dumny fakt posiadania przeze mnie dwojga imion.

To była moja trzecia wizyta na lotnisku. Parę dni później trzeci manedżer odezwał się ponownie zapraszając jeszcze raz na OJE. Obiecał przesłać SMS-em dane kontaktowe osoby, która zaopiekuje się mną i przeprowadzi przez bramki ochrony. Nie przesłał.

A oznaczonego dnia nie odbierał telefonu. I nikt nie pojawił się w miejscu spotkania. Tak jak poprzednio spędziłem godzinę na lotnisku i wróciłem z kwitkiem do domu. Taki był finał mojego czwartego spotkania rekrutacyjnego z przedstawicielami firmy.

Reasumując: wydałem £24 na bilety autobusowe plus polecono mi zakup czarnych spodni, czarnego paska do tychże spodni i czarnych butów, które gustownie uzupełnią całość i będą częścią mojego uniformu.

Musiałem też opłacić swój CRB check (świadectwo o niekaralności), bo bez tego nie ma co marzyć o pracy na lotnisku.

A pracy jak nie było, tak nie ma. Wysłałem maila do szefostwa firmy, w którym grzecznie dałem wyraz mojemu wkurzeniu i zgłosiłem protest przeciwko tej idiotycznej, trwającej od 3 tygodni, serii.

Nikt nie pofatygował się z odpowiedzią. Rekiny biznesu nie przejmują się przecież stworzeniami, które smutno ryją sobie muł na dnie oceanu.
Jak zniechęcić pracodawcę
Arek, po latach pracy w rozmaitych firmach, postanowił wystartować z własnym small biznesem. Pomysł na sklep monopolowo – spożywczy może nie wydaje się specjalnie oryginalny, ale może gwarantować stabilny dochód, jeśli lokalizacja jest niezła.

No, bo przecież ludzie jedzą i piją – taka ich natura. No i jest się szefem samego siebie. Wyszukał odpowiednie miejsce na sklep, złożył ofertę wynajmu i zaczął starać się o pozwolenia na sprzedaż alkoholu.
– Wpadłem w system ośmiotygodniowy. Co to oznacza? Pierwsze, osobiste pozwolenie na sprzedaż alkoholu tzw. Personal Licence wydawane jest po ośmiu tygodniach. Uprzednio należy odbyć odnośny kurs i zdać egzamin.

Premises Licence to z kolei pozwolenie na sprzedaż alkoholu w określonym lokalu – można się o nie ubiegać wtedy, gdy mamy już Personal Licence.

W ekstremalnych przypadkach wydanie tego pozwolenia też może trwać ponad osiem tygodni. Wynajem lokalu na sklep za pośrednictwem agencji wynajmu też trwa ponad osiem tygodni!

O ile w przypadku obydwu pozwoleń na sprzedaż alkoholu bariery biurokratyczne i terminy wyznaczone przez odpowiednie przepisy trzeba po prostu cierpliwie zaakceptować, to długi okres związany z podpisaniem umowy leasingu wydaje się zastanawiający i zdumiewa.

– Zanim złożyłem ofertę wynajmu poprosiłem o poradę prawnika. Ten obejrzał kwity przesłane mi przez agencję nieruchomości i po kilku minutach orzekł, że jest to standardowa i niebudząca kontrowersji umowa.

Zadaniem prawników agencji nieruchomości jest jej przejrzenie i odesłanie do wynajmującego, do podpisu. Jeśli wynajmujący zleci własnym prawnikom przyjęcie tej korespondencji to będzie musiał zapłacić, w skrajnych przypadkach, £950 plus VAT.

Zdecydowałem się działać sam. Rodzi się jednak pytanie: skoro umowa jest sztampowa, a jej przejrzenie zajmuje tylko parę chwil, to jak to jest, że cały proces trwa tak długo?

Przecież to strata cennego czasu, a przez dwa miesiące, które są potrzebne prawnikom do przełożenia dokumentów z jednej kupki na drugą, mógłbym już zacząć urządzać sklep i przymierzać się do zatrudnienia pracowników. W ramach dowcipu – planuję też kupno mieszkania.

I co się okazuje? Proces związany z finalizacją pożyczki bankowej i podpisaniem aktu notarialnego też trwa około ośmiu tygodni! Osiem to musi być jakaś szczególna i magiczna liczba dla Wyspiarzy!

 

author-avatar

Przeczytaj również

Nastoletnia uczennica zaatakowała nożem nauczycielkę na terenie szkołyNastoletnia uczennica zaatakowała nożem nauczycielkę na terenie szkołyRyanair odwołał ponad 300 lotów. Przez kuriozalną sytuację we FrancjiRyanair odwołał ponad 300 lotów. Przez kuriozalną sytuację we FrancjiPILNE: Szkocki rząd upada – koniec koalicji SNP z ZielonymiPILNE: Szkocki rząd upada – koniec koalicji SNP z ZielonymiPolska edukacja w zasięgu rękiPolska edukacja w zasięgu rękiLondyńskie lotnisko w wakacje ma przyjąć rekordową liczbę podróżnychLondyńskie lotnisko w wakacje ma przyjąć rekordową liczbę podróżnychAwantura na pokładzie EasyJet. Brytyjczyk wypił butelkę wódkiAwantura na pokładzie EasyJet. Brytyjczyk wypił butelkę wódki
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj