Styl życia

“Tajemnicze piski” (cz. 81)

To nie rury. Psy pod podłogą? Kastrowanie w toalecie. Szczurzyca po cesarskim cięciu. Jak Roman kijem zrobił befsztyk. Co ma broda do podsłuchu? Masakra ze szpagatem. Węgrzy nie dają spokoju nie tylko mnie.

 

 
 
A jednak z tym szczurem, a właściwie szczurami, to prawda. Ja ich nie widziałem, ale wszyscy pozostali lokatorzy owszem. Już wcześniej Sławek twierdził, że słyszał popiskiwania dobiegające spod ściany oddzielającej toaletę od kuchni. Wczesnym rankiem udał się za potrzebą i tak się złożyło, że spędził w toalecie trochę czasu. O tej porze panuje w naszym domu niemal absolutna cisza, w związku z tym usłyszał coś, czego nie słyszałby później, kiedy zaczyna się krzątanina przed wyjściem do pracy. W pierwszej chwili myślał, że te dziwne odgłosy pochodzą z rur wodociągowych, ale jako człowiek techniczny szybko wykluczył tę możliwość.
– To było coś podobnego do popiskiwania głodnych psiaków – powiedział mi później.
Bardzo bym chciał, żeby psiątka, a nie szczurzątka, ale nie ma co się oszukiwać, nawet ja wiem, że psy nie zakładają gniazd pod podłogą. Swoją drogą to podziwiam Sławka za odwagę, bo ja to natychmiast poderwałbym się z tej muszli. O szczurach słyszałem różne dziwne rzeczy, np. takie, że biegają sobie po rurach kanalizacyjnych i nawet potrafią wynurzyć się z muszli i grasować po mieszkaniu. Pamiętam, że kiedy mieszkałem na Żoliborzu, mój sąsiad, pan Władysław, pokazał mi dziurę w klapie przykrywającej muszlę – wygryzł ją szczur, który przez kilka dni pustoszył mu kuchnię, dopóki nie zakończył żywota w łapce. To i tak jeszcze nic, bo słyszałem opowieść, że szczur uczynił z pewnego mężczyzny kastrata podczas procesu wydalniczego. Brr. Dlatego podziwiam Sławka za odwagę, bo cholernie ryzykował, choć jak twierdzi – nie zamierza już powiększać rodziny. No, ale mimo wszystko, nawet jeśli.
Nie było mnie przez kilka dni, bo miałem kilka spotkań poza Londynem z polskimi weteranami z czasów II wojny światowej, a kiedy wróciłem, sąsiedzi wszystko mi opowiedzieli. Najpierw z pawlacza pod schodami zaczął dobiegać dziwny zapach. Stosowniejszym słowem byłby „smród”, ale nie lubię tego słowa, więc pozostanę przy „zapachu”. Jeśli ktoś lubi czytać przy jedzeniu, to proponuję, żeby jednak odłożył gazetę. Jeden z lokatorów – Roman, znalazł tam wypasionego szczura, na szczęście nieżywego. Gryzoń miał rozcięte podbrzusze. W pierwszej chwili pomyślałem, że to może być szczurzyca, matka owych szczurzątek popiskujących pod posadzką. A ten rozcięty brzuch, to może po cesarskim cięciu, no ale przypomniałem sobie, że szczury rodzą jednak naturalnie. Tak czy owak, szczur musiał tam leżeć jakiś czas, stąd ów niemiły zapach i była to chyba jednak szczurzyca. Musiała sobie poranić brzuch na jakimś żelaztwie lub szkle, a szczurzęta piszczały, bo były głodne. Następnego dnia Roman zajrzał za pralkę, gdzie znajdowała się pułapka, do której szczury miały się przyklejać. I najpierw przykleił się jeden, mały.
– Patrzył na mnie, jakiś taki obrażony.
Roman nie zastanawiał się długo, wyciągnął zza lodówki solidny kij, który z niewiadomych powodów tkwił tam od zawsze. Po akcji Romana gryzoń miał wygląd surowych bitek wołowych. Kuzyn landlorda – Hassan, samozwańczy koordynator akcji deratyzacyjnej w naszym domu, orędownik pułapek z klejem, miał do Romana wielkie pretensje za uśmiercenie szczura – według jego opinii należało zwierzę wypuścić. Zanim jednak Hassan zapoznał się ze szczurzym befsztykiem, wcześniej zobaczyła go Węgierka, która przyszła wyrzucić śmieci do pojemnika stojącego w kuchni. Narobiła wrzasku i uciekła. Jeszcze tego samego dnia złapał się drugi szczur, też mały, ale Roman nie przerabiał go już na produkt garmażeryjny – o fakcie tym poinformował Hassana, a ten wyniósł łapkę ze szczurem na zewnątrz i tylko sobie znanym sposobem go uwolnił.
Trochę bez sensu, bo szczur może wrócić albo już wrócił jakimś sekretnym przejściem. Od kilku dni kładę za pralką różne przysmaki, ale pozostają nieruszone, więc może szczurzy problem został rozwiązany. A swoją drogą, to Londyn jest zaszczurzony, zakaraluszony i zapluskwiony do imentu. Szczury podobno grasują nawet po Belgravii czy Mayfair, i to nie po ulicach, lecz po domach. Jak Abramowicz może mieć gryzonie w domu, to ja tym bardziej.
 
* * *
Obiecałem, że zrobię wszystko, żeby uchylić przynajmniej rąbka „węgierskiej tajemnicy”, ale nic z tego. Próby uczynienia tego zakończyły się u mnie guzem wielkości małej główki kapusty (nie, nie brukselki) oraz tym, że będę musiał w swoim pokoju pomalować ściany. To tylko z pozoru brzmi dziwnie. A wszystko przez moją brodę. Ale po kolei. Zapuściłem ją z dwóch powodów – z lenistwa, bo miałem już dość codziennego golenia i po to, żeby moja gęba miała w miarę regularny kształt. I rzeczywiście – to nie tylko moja opinia – osiągnąłem zamierzony efekt. I wszystko byłoby OK, gdyby nie fakt, że owłosienie na twarzy zaczęło mi siwieć. Żeby mi jeszcze ta broda osiwiała dokumentnie albo po bokach, ale ona posiwiała sobie tylko po jednej stronie. Wyglądało to idiotycznie i stanąłem w obliczu dylematu: albo zgolić, albo zafarbować. Jeśli zgolę, to będę musiał robić znów codziennie to, czego chciałem uniknąć. Farbowanie z kolei wydało mi się czymś niemęskim – akceptuję swój wiek i wszelkie jego przejawy, że już nie wspomnę, jak to zawsze się naśmiewałem z facetów, którzy się farbują. Przemyślałem sobie sprawę dokładnie i uznałem, że jednak zafarbuję, bo tej czynności nie będę musiał wykonywać codziennie, lecz raz na jakiś czas, w przeciwieństwie do golenia.
Zakupiłem za marne grosze jakąś farbę, ale później zobaczyłem droższą i wychodząc z założenie, że droższa będzie lepsza zakupiłem również i tę. Muszę przyznać, że bardzo przeżywałem moje pierwsze farbowanie, tym bardziej, że z instrukcji obsługi wynikało, iż czynność ta grozi śmiercią lub kalectwem. Zdecydowałem się jednak, bo ta siwa kępka potwornie mnie drażniła. Nałożyłem tę farbę pędzlem malarskim mieszając wcześniej dwa składniki. Po stosownym czasie spłukałem, ale kępka nadal była siwa. Zastosowałem więc farbę tańszą. Według instrukcji miałem ją spłukać po 20 minutach, ale ja dla pewności postanowiłem odczekać dodatkowych 10 minut. Żeby się nie nudzić, umyłem podłogę, po czym spryskałem ją jakimś preparatem i wyfroterowałem. Podłoga stała się niesłychanie śliska, a ja w swoich kapciach o filcowej podeszwie, które wkładam bardzo rzadko, czułem się jak na lodowisku. Zostało mi jeszcze 10 minut do spłukania, więc postanowiłem, że trochę popodsłuchuję co się dzieje za ścianą, czyli u Węgrów. Przyłożyłem ucho do ściany, ale było słabo słychać, więc posłużyłem się szklanką. To ją przyłożyłem do ściany, a następnie ucho do jej dna. Niestety, miejsce w którym prowadziłem podsłuch nie było zbyt wygodne. Chcąc poprawić swoją pozycję zbyt mocno oparłem głowę o szklankę i ta, niestety, się rozprysła, moje nogi na filcowych podeszwach zjechały po śliskiej podłodze pod tapczan, a głowa – niestety, też moja – uderzyła o szafkę na której stoi telewizor. Upadając przejechałem jeszcze brodą po ścianie, zostawiając na niej czarną smugę ponad metrowej długości. Nigdy nie przypuszczałem, że w moim wieku można zrobić szpagat i to bez rozgrzewki, a zrobiłem go, kiedy wyjąłem już jedną nogę spod tapczanu i próbowałem wrócić do pionu – moja lewa kończyna pojechała w przeciwną stronę. Miałem wrażenie, że w tej szpagatowej pozycji pozostanę już do końca swoich dni. Nawet na wózku nie mogłem sobie siebie wyobrazić z tymi nogami sterczącymi na boki. Kiedy ból mięśni minął, wydostałem się jakoś z feralnego miejsca i wdrapałem na łóżko, a kiedy poczułem się lepiej, poszedłem – jeśli tak można nazwać break dance, którym się poruszałem – do łazienki spłukać farbę. Udało się – broda była w jednym kolorze.
To zdarzenie jednak wcale nie zniechęciło mnie do dalszych prac nad rozwiązaniem „węgierskiej zagadki”. Zaangażowałem w to już całkiem sporo osób, ale nikomu nic do głowy nie przychodzi. Ale co by nie powiedzieć jest to dziwne. Dziewczę znad Dunaju chodzi od kilku tygodni w tym samym ubraniu – trzyćwierciowy, lekki brązowy płaszczyk, ciemnobrązowa rozpinana bluzka, ciemne dżinsy ze złotą aplikacją na tylnych kieszeniach i „japonkopodobne” klapki. Nie pierze przecież tego, bo bym musiał to zauważyć, natomiast jej współmieszkaniec co jakiś czas zmienia wygląd, to znaczy w zależności od pogody wkłada lub zdejmuje kurtkę. Dziewczyny pogoda nie rusza. No i chowa twarz, kiedy przechodzi obok nas, tak jakby się obawiała, że zostanie rozpoznana – to nie tylko ja zauważyłem. Próbowałem wykonać do niej podejście, ale już nie mam miejsca, żeby o tym napisać, więc za tydzień. Mam nadzieję, że coś się wreszcie dowiem, bo nie daje mi to spokoju, ale mam pewien pomysł…
Cdn.

Janusz Młynarski

 

author-avatar

Przeczytaj również

Dyrektor londyńskiej szkoły wprowadza 12-godzinny dzień zajęćDyrektor londyńskiej szkoły wprowadza 12-godzinny dzień zajęćW ciągu trzech dni spadek temperatur o 15 stopni CelsjuszaW ciągu trzech dni spadek temperatur o 15 stopni CelsjuszaMężczyzna uniewinniony za jazdę „pod wpływem”. Powód zaskakujeMężczyzna uniewinniony za jazdę „pod wpływem”. Powód zaskakujePięć osób zginęło próbując dostać się do UK w dzień po przyjęciu Rwanda billPięć osób zginęło próbując dostać się do UK w dzień po przyjęciu Rwanda billMężczyzna pracował dla Sainsbury’s 20 lat. Został dyscyplinarnie zwolniony za chwilę nieuwagiMężczyzna pracował dla Sainsbury’s 20 lat. Został dyscyplinarnie zwolniony za chwilę nieuwagiZakłócenia w podróżowaniu, które czekają nas w kwietniu i majuZakłócenia w podróżowaniu, które czekają nas w kwietniu i maju
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj