Styl życia

“Tajemnica pawlacza” (cz. 87)

Muszę przyznać, że miniony tydzień w naszym angielskim domu obfitował w wiele zdarzeń. Nie zabrakło nawet takich, które powszechnie określane są jako „mrożące krew w żyłach”, a nawet żylakach – przynajmniej w moich.

 

 
 
Prawdę mówiąc, nie przypuszczałem, że ów „węgierski epizod” będzie się cieszył takim zainteresowaniem ze strony czytelników. Świadczy o tym przebogata korespondencja, którą otrzymuję nie tylko do redakcyjnej skrzynki, lecz również na konto w „Naszej Klasie” oraz rozliczne telefony i to nie tylko z UK czy RP, ale USA, Niemiec, Irlandii, a nawet z Australii (z Węgier, jak na razie, jeszcze nie). Niektórzy moi znajomi nie wierzą w to, że nie znam finału „wątku węgierskiego” i próbują wyciągnąć coś od brata, ale przysięgam na Pusztę, czardasza, Buddę razem z Pesztem i z osobna, gulasz, Balaton i wszystkie tokaje, że ani ja, ani on nie mamy pojęcia, jak się to zakończy. Wszystkie fakty rejestruję na gorąco i nie wiem nawet, co będzie w następnym odcinku, a co dopiero mówić o zakończeniu. W którymś z poprzednich opowiadań wyraziłem obawy, że ów wątek nazbyt zdominował opowieść o naszym angielskim domu i może należałoby dać sobie spokój na jakiś czas, ale zaraz po tym dostałem maila od pewnej pani z Londynu, która groziła mi, że jeśli to uczynię, to mnie zagryzie. Jako osobnik o lekkiej dewiacji w kierunku masochistycznym, gryzienie jeszcze bym zniósł, ale zagryzienie!? Nie, aż takim dewiantem nie jstem!
Dla przyzwoitości muszę jednak odnotować pewne wydarzenia, które nie mają związku z moją sąsiadką i jej nażelowanym fatygantem.
 
* * *
 
Do wolnego pokoju na parterze sprowadziła się para, tyle że nie różno, lecz jednopłciowa. Dwóch facetów. Jednego nawet spotkałem w kuchni. Dość wysoki, młody, szczupły blondyn o azjatyckich rysach. Zrobił na mnie miłe wrażenie – uprzejmy, uśmiechnięty, bardzo schludnie przyodziany. Wymieniliśmy uprzejmości i chłopak zniknął, więc nawet nie dowiedziałem się, z jakiego kraju przybył. Godzinę później zaczepiłem Sławka II (bo jest jeszcze Sławek I, który już występował w kilku odcinkach). Sławek II powiedział, że ci faceci z „dwójki” pochodzą z Neapolu.
Nie dziwię się, na południu Włoch jest taka bieda, że tamtejszym mieszkańcom oczy robią się skośne, a kości policzkowe zaczynają wystawać z twarzy…
W rachubę wchodziła też wersja, że mafiosi z chińskiej Triady zawarli sojusz z mafią neapolitańską i przyjechali wystrzelać ruskich „rekietiorów”, którzy zbytnio się w Londynie panoszą. Ale nic z tych rzeczy. Następnego dnia gotowałem jakąś dziwną potrawę z soi, kiedy do kuchni wszedł uśmiechnięty skośnooki osobnik, który wyraził zdziwienie, że Europejczyk warzy takie nieeuropejskie potrawy. Żeby nie przedłużać, bo zabraknie miejsca na Węgierkę, dodam tylko, że obaj faceci nie przyjechali z Neapolu, lecz z Nepalu, a to jednak różnica – kto nie wierzy, niech spojrzy na mapę.
 
* * *
Mija już drugi miesiąc od czasu, kiedy moją sąsiadką została dziwaczka znad Dunaju i trzeci tydzień od czasu, kiedy zgubiła klucze – zamek nadal nie jest wstawiony i dziewczę zamiast klucza nosi ze sobą klamkę. W poprzednim odcinku napisałem też, że w pokoju mojej sąsiadki stoi na szafie duża i do tego zupełnie nowa kosiarka. Tak, tylko że to jednak nie była, i nadal nie jest, kosiarka, lecz… samochód Formuły 1. Czerwony MacLaren! Oczywiście nie muszę chyba dodawać, że nie prawdziwy, ale te 160 cm ma, bo dokładnie taką szerokość ma szafa.
No i co z tego, że samochód? Słuszne pytanie. Też je sobie zadałem, udzielając niemal natychmiast odpowiedzi: – Banalna sprawa, zapewne ma młodszego brata i ten bolid, to prezent dla niego.
Mocno rozczarowany tym odkryciem, zszedłem do kuchni zaparzyć sobie genialną, kenijską kawę, którą kupuję za funta (naprawdę genialna). Pół filiżanki wystarczyło, żeby rozpuścić wapienne złogi zalegające w moim mózgu:
„Eureka!” – wykrzyknąłem za Sokratesem, choć moje olśnienie było daleko mniejszej wagi niż jego. Dość powiedzieć, że ten samochód odegrał jeśli nie kluczową, to bardzo ważną rolę w „wątku węgierskim”, albowiem fakt jego odkrycia uruchomił ciąg bardzo interesujących – w mojej opinii – zdarzeń. Tu muszę się jednak cofnąć o kilka miesięcy, do czasu, kiedy to do pokoju gdzie obecnie mieszka Węgierka wprowadził się pewien młody Polak, Marcin. Nie zaznaczył się on niczym szczególnym w dziejach naszego angielskiego domu, ale… i tu kolejna retrospekcja: wcześniej to ja mieszkałem w tym pokoju. Kiedy się wprowadziłem, zauważyłem, że w ścianie za tapczanem znajdują się drzwiczki, wysokie na metr z niewielkim okładem, dwuskrzydłowe. Był to zapewne jakiś schowek, czyli pawlacz albo winda kuchenna, spotykana w niektorych pensjonatach „b&b”.
Widać było, że od dawna nikt tego „czegoś” nie używał, bo szpary pomiędzy drzwiczkami były zamalowane farbą. Przez cały okres zamieszkiwania w tym pokoju ani razu do tego schowka nie zaglądałem. Ale mój następca zajrzał. I co tam znalazł? Właśnie ten samochód. Ten, który stoi sobie teraz na „węgierskiej szafie”. Wiem, wiem: no i co z tego, że stoi? Ano to z tego, że jeśli ktoś wyjął samochód z tego schowka, to zrobił to z jakiegoś powodu, na pewno nie po to, żeby przyozdobić szafę! Przepraszam, że tak krzyczę, ale to chyba jasne!
Nie pamiętam, czy pisałem już o tym, ale nawet jeśli, to przypomnę, bo jest to niesłychanie ważne. Otóż zwsze kiedy przychodzi do Węgierki ten nażelowany, zaczyna się przesuwanie mebli, poprzedzone z reguły 15-20- minutową konwersacją. Dopiero teraz załapałem, że to przesuwanie, a ściślej – odsuwanie mebli, ma na celu uzyskanie dostępu do schowka, który jest zastawiony krzesłem, a następnie komodą, na której stoi telewizor (mój zresztą – kiedy się wyprowadzałem, miałem już nowy, więc ten zostawiłem). Żeby odsunąć krzesło od drzwi pawlacza, trzeba najpierw odsunąć szafę, która blokuje biurko, to z kolei blokuje komodę, komoda krzesło, a krzesło pawlacz. Skoro czynią to za każdym razem kiedy pojawia się „żelek”, to znaczy, że albo coś z tego pawlacza wyjmują lub coś chowają – może też być, że jedno i drugie. Jedyne co mi się nasunęło na myśl to to, że facet tam sypia, dlatego, że po tym przesuwaniu zapada głucha cisza. Facet na pewno nie śpi z nią na jednym posłaniu, bo jest ono tak wąskie, że może się zmieścić na nim tylko jedna osoba i to w miarę szczupła. Wiem, bo widziałem jak wynosili tapczan, a wnosili węższe od niego łóżko. Co prawda pan Piotr, współwłaściciel polskiego sklepu na mojej ulicy, sugerował, że Węgierka może leżeć na „żelowatym” lub vice versa. Wątpię – „żelek” to nie facet, tylko jedna trzecia faceta. Typuję, że po dwudziestu minutach w roli materaca plułby krwią, a później wątrobą, płucami i innymi organami wewnętrznymi. Moja sąsiadka to żadne chuchro, lecz prawdziwa kobieta i wszystko co trzeba ma wydatne i jest raczej grubokoścista i po dwudziestu minutach – jak się rzekło – osobnik o konstrukcji komara cierpiącego na anoreksję musiałby opuścić ten najlepszy ze światów. Rozważaliśmy z panem Piotrem również wariant odwrotny, Węgierka mogłaby wytrzymać godzinę, a nawet dwie, ale nie osiem czy dziesięć. Zdarzało mi się leżeć na kobietach, niejednokrotnie niezwykle wytrzymałych, w tym na mistrzyni Ukrainy w pływaniu na 800 m motylkiem, ale to trwało zaledwie pół godziny i po upływie tego czasu zostałem obudzony. Nie ma innej możliwości – facet sypia w pawlaczu. Zmęczony tymi rozmyślaniami zasnąłem, no i oczywiście śniła mi się Węgierka. Najpierw ona spoczywała na mnie, następnie ja na niej i tak na zmianę. Noc była upalna, więc nie trzeba dodawać, że leżeliśmy tak sobie na zmianę. Dalsze leżenie zostało brutalnie przerwane przez… laptop. Podczas snu zepchnąłem go nogą z tapczanu – dom jest akustyczny, więc jeśli sąsiedzi leżeli na sobie, to któreś z nich musiało zawrzeć szybką i bliską znajmość z podłogą.
Nie miałem żadnych wątpliwości, że z tym schowkiem to sprawa tajemnicza i trzeba ją koniecznie zbadać. Od tej chwili myśl ta nie dawała mi spokoju. Próbowałem ją przytłumić za pomocą sympatycznego sauvignon – rocznik 2003, ale efekty były mierne. Rozglądając sie bezmyślnie po swoim pokoju zobaczyłem coś, co widywałem dziesiątki razy dziennie, ale tym razem owo spojrzenie nie było bezmyślne. Zerwałem się na równe nogi i popędziłem do sklepu „99 p”, by zakupić latarkę. Niestety, nie było żadnych latarek, dzięki naszym rodakom, którzy jak coś się tam pojawi – patelnie, latarki, kalkulatory czy przecenione kalendarze z ub. roku, to biorą – nie wiadomo po jaką cholerę – po 10-15. Ostatnio nie mogłem kupić igieł do szycia, a tym razem latarki. W hinduskim sklepie zapłaciłem 10.99 plus dwie baterie – razem 13 funtów, a wszystko przez zachłannych polskich głupków.
* * *
Pawlacz w moim pokoju mógł się łączyć, choć nie musiał z pawlaczem Węgierki. Mogła go przecież przedzielać ściana. Rozebrałem się do majtek i zanurkowałem w czeluść pawlacza. Jeśli Węgier tam rzeczywiście sypiał, to daj mu Boże zdrowie. Nagrzana słońcem dachówka przekazywała swoją temperaturę położonej pod nią foli, a ta z kolei przekazywała ów gorąc do wewnątrz. Zdjąłem termometr z okna i znów wczołgałem się do schowka. Termometr pokazywał 63 stopnie. Sauna, to mało powiedziane. Ściany nie było, w oddali majaczyły zarysy dwóch toreb podróżnych, dużej i małej. Podczołgałem się jeszcze dwa metry. Na uchwycie dużej walizy był napis: Violett S. (nie mogę podać nazwiska ze zrozumiałych względów), Malev Airlines, Budapest 28. APR. 2009. A jednak Violetta. Torby były puste – nie zaglądałem do nich, bo nie miałem prawa, ale poruszałem nimi – były lekkie, jak piórko. Wróciłem do swojego pokoju, ale zwróciłem uwagę, że przy walizkach zostawiłem aparat, latarkę i okulary, które musiałem zdjąć, żeby przeczytać przewieszkę na uchwycie jednej z waliz. I dobrze zrobiłem, bo za dużą torbą odkryłem duży, czarny, foliowy worek. Jego wylot był oklejony taśmą. Znajdujący się w nim przedmiot był trochę za długi, toteż nieco z worka wystawał. Była to rurka kalbiru mniej więcej takiego jak te, których używa się do instalacji centralnego ogrzewania. Ale to nie była rurka do c.o., obmacałem worek nie chcą go dziurawić… O mój Boże! Przez folię namacałem charakterystyczne kształty – rękojeść i magazynek oraz komora nabojowa, a rurka, to po prostu lufa. Nie sprawdzałem już gdzie jest spust, bo broń mogła być niezabezpieczona.
Cdn.

Janusz Młynarski
 

 

author-avatar

Przeczytaj również

Firma energetyczna wypłaci 294 funty za przekroczenie “price cap”Firma energetyczna wypłaci 294 funty za przekroczenie “price cap”Rishi Sunak wypowiada wojnę „braniu na wszystko zwolnienia lekarskiego”Rishi Sunak wypowiada wojnę „braniu na wszystko zwolnienia lekarskiego”Pracownicy Amazona utworzą związek zawodowy? Dostali zielone światłoPracownicy Amazona utworzą związek zawodowy? Dostali zielone światłoGigantyczna bójka przed pubem. Dziewięć osób rannychGigantyczna bójka przed pubem. Dziewięć osób rannych35-latek zmarł w Ryanairze. Parę rzędów dalej siedziała jego żona w ciąży35-latek zmarł w Ryanairze. Parę rzędów dalej siedziała jego żona w ciążyRynek pracy w Irlandii Północnej – co mówią najnowsze dane?Rynek pracy w Irlandii Północnej – co mówią najnowsze dane?
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj