Życie w UK

Szychta pod batem

Obóz pracy w centrum Londynu. Kilkudziesięciu Polaków zasuwa w pralni za głodowe stawki, po kilkanaście godzin dziennie, bez przerw, siedem dni w tygodniu. Skandalicznym wyzyskiem naszych rodaków próbowaliśmy zainteresować brytyjskich urzędników. Odpowiedzieli, że nie mają czasu!

Szychta pod batem

Pralnia mieści się w blaszanej hali w dzielnicy North Acton, tuż obok siedzib renomowanych korporacji. Niełatwo tam trafić – nie ma szyldu, nazwy przedsiębiorstwa, ani numeru budynku. Pod bramę co chwilę podjeżdżają ciężarówki z dostawą brudów.
To wszystko wypiorą i wyprasują pracujący na czarno Polacy. W skandalicznych warunkach, od rana do nocy, za jedyne 3 funty na godzinę. O ile w ogóle zobaczą należne im pieniądze. Polish Express dotarł do osób, które pracują w szemranej firmie. – To obóz pracy – nie mają wątpliwości.

Kara za gadanie

Ania (29 l.) trafiła do feralnej pralni po namowie koleżanki. – Pracy będziesz miała po kilkanaście godzin dziennie, ale przynajmniej coś zarobisz – usłyszała i ruszyła ze swoim CV pod wskazany adres. Weszła do środka i niemal od progu wskazano jej stanowisko pracy przy przyszywaniu guzików.
– Byłam zszokowana. Nikt nie zapytał mnie nawet o nazwisko, nie kazał podpisać żadnej umowy. Usłyszałam, że dostanę do ręki pięć funtów za godzinę. Miałam pracować na stojąco, dopóki menadżer nie ogłosi końca zmiany – wspomina pobyt w pracy. Ania posłusznie udała się we wskazane miejsce. Próbowała porozmawiać z innymi pracownikami, lecz w hali panowało milczenie. – Siedź lepiej cicho, bo za gadanie obcinają nam wypłaty.

Stawkę godzinową zmniejszą ci do trzech funtów – wyjaśniła młoda Polka zajmująca się składaniem koszul. Załoga zaczęła pracę o ósmej rano. Minęło południe, wkrótce na zewnątrz zrobiło się ciemno. Żaden z pracowników nie wyszedł na przerwę. Ania próbowała ustalić, czy należy jej się czas na lunch, albo chwila odpoczynku. Współpracownicy popatrzyli jedynie ze zdziwieniem. Usłyszała, że ma pracować, dopóki menadżerka nie pozwoli zejść jej ze stanowiska. Jeśli skończy się robota przy przyszywaniu guzików, pójdzie pomagać prasowaczom. A później pakowaczom. Odpocznie dopiero wtedy, gdy wszyscy uporają się ze swoimi zajęciami.
– Udało mi się gdzieś w kącie zjeść kanapkę. Co chwilę słyszałam zewsząd krzyki, że robota idzie za wolno, że się obijamy. A człowiek ledwo trzymał się na nogach – wspomina Ania.
Dziewczyna zrezygnowała z pracy jeszcze tego samego dnia. Swoich pieniędzy nie dostała. Do dziś nie wie, jak nazywa się firma, w której spędziła kilkanaście godzin.

 

Desperaci

Gdyby Ania została w pracy dłużej, prawdopodobnie również nie doczekałaby się zapłaty. Jak ustaliliśmy, firma wypłaca pracownikom pieniądze z tygodniowym opóźnieniem. Szefowie nazywają to depozytem, aby nikt nie odważył się odejść bez ostrzeżenia. – Nagminnie zdarza się, że po pierwszym tygodniu pracownik jest wyrzucany, a na jego miejsce przychodzi nowy – mówi jeden z Polaków pracujących w firmie.Rotacja ludzi jest ogromna. Niektórzy rezygnują po kilku dniach, inni po paru godzinach rzucają zajęcia i odchodzą ze stanowiska. Gorzej z kilkunastoma stałymi pracownikami, którzy kurczowo trzymają się miejsca pracy, bo nie czują się na siłach znaleźć czegokolwiek lepszego. – Nie znam angielskiego, więc gdzie mam się podziać? Szukanie nowej pracy zajmie mi parę miesięcy, a za coś muszę żyć. Jest ciężko, ale nic na to nie poradzę – tłumaczy Łukasz (prawdziwe imię do wiadomości redakcji), w pralni od czterech miesięcy. Codziennie wychodzi z domu przed siódmą rano, pracę kończy po 21.00 wieczorem. Nawet nie pyta o wolne soboty czy niedziele, bo boi się, że wyleci. – Właścicielem firmy jest Pakistańczyk, taki starszy, siwy gość po pięćdziesiątce. Ale całym interesem trzęsie Polka, która przyjmuje ludzi do pracy – zdradza szczegóły.

Pracowników stale monitorują kamery. Jeśli ktoś nie wytrzymuje szybkiego tempa, jest odsyłany do domu. Może więcej już nie wracać.

Jawne bezprawie

Reporterzy „Polish Expressu” razem z ekipą Telewizji Polskiej odwiedzili obóz pracy przy North Acton. Uzbrojeni w ukryte mikrofony i kamery próbowaliśmy zatrudnić się w firmie, by na własnej skórze przekonać się, czym jest praca w pralni.
Wejścia do niebieskiej hali strzegą kamery przemysłowe, bezpośrednio za drzwiami mieści się portiernia. Od razu natykamy się na Polkę, która przedstawia się jako mena dżerka. – Szukam pracy – rzucam na przywitanie. Kobieta patrzy przez chwilę podejrzliwie, aż w końcu pyta, skąd dowiedziałem się o ich zakładzie. – Na razie nikogo nie potrzebujemy. Proszę zostawić swój numer telefonu, wkrótce oddzwonimy. „Wkrótce” oznacza, że być może odezwie się za dwie godziny, albo za kilka dni. – Możliwe, że ktoś niebawem zrezygnuje z pracy, albo sami kogoś zwolnimy – wyjaśnia.

 

Wypytuję o warunki pracy. Mam stawiać się o ósmej rano i nie wiadomo, o której wyjdę do domu. Mogę zapomnieć o wyższej stawce za nadgodziny. O umowie również pozostaje pomarzyć. – Podpisze pan tylko jeden dokument. Kopii pan nie dostanie, bo do niczego panu nie jest potrzebna. Jeśli zna pan angielski, może pan najwyżej sobie to przeczytać – wyjaśnia szefowa. Od razu ostrzega, że czeka mnie ciężka praca.
– Nikt nie obiecuje, że będzie to zajęcie na stałe. Może sam pan odpadnie, a może my panu po kilku dniach podziękujemy. Po prostu nie każdy się sprawdza – słyszę na odchodne. Przy portierni widać kilku pracowników, którzy prasują ubrania. Pracują na stojąco, uwijają się ile sił, co chwilę buchają w ich stronę kłęby pary. Pot dosłownie kapie z ich czoła.
Po chwili wpadamy do pralni z trzema kamerami telewizji i ujawniamy, że to prowokacja. Wybucha panika – pracownicy uciekają w głąb hali, menadżerka odwraca się tyłem do kamery. W końcu stwierdza, że jesteśmy na terenie prywatnym i domaga się, abyśmy wyszli. – Czy to prawda, że wyzyskujecie swoich pracowników? – pytamy. – Nie będę niczego komentowała – wścieka się. Gdy mówimy, że niektórzy z nich wystąpili przed naszymi kamerami, kobieta nabiera wody w usta.

Interwencja? Po co?

Wyzyskiem pracowników próbowaliśmy zainteresować brytyjskich urzędników odpowiedzialnych za ściganie nieuczciwych pracodawców. Liczyliśmy, że ktoś pofatyguje się do zakładu i przeprowadzi w nim wnikliwą kontrolę. Niestety sprawa na nikim nie zrobiła większego wrażenia. – My się takimi rzeczami nie zajmujemy – stwierdziła Helen Jones, rzeczniczka HM Revenue. I odesłała nas do biura prasowego Home Office, które miało być kompetentne, by załatwić sprawę. – Proszę zadzwonić na naszą gorącą linię.

Powinniście zainteresować tym kogoś od bezpieczeństwa pracy, albo tych od płac minimalnych – stwierdziła z kolei Alex Ford z Home Office. Dział bezpieczeństwa i higieny pracy (Health and Safety) skierował nas do swojego drugiego, tym razem lokalnego biura. – Przekażę raport swoim przełożonym. Mamy dziesięć dni na rozpatrzenie takiej sprawy i ktoś zapewne w tym czasie się z wami skontaktuje – mówi lakonicznie Kavin Gray z wydziału Health and Safety. Nie widział powodu do szybkiej interwencji. Żadnego zainteresowania nie wykazał też wskazany przez Home Office wydział do spraw płac minimalnych (tzw. Minimum Wage). Usłyszeliśmy przez telefon, że wszyscy pracownicy są zajęci i oddzwonią, gdy będą mieli trochę więcej czasu. Nie interesowały ich żadne szczegóły. – Nie dziwię się, że obozy pracy kwitną niemal w centrum światowej stolicy. Skoro urzędnicy nawet nie kiwnęli palcem, by się z tym rozprawić, nieuczciwi pracodawcy mogą czuć się bezkarni – uważa Ania, była pracownica pralni.

Tomasz Ziemba
redakcja@polishexpress.co.uk

author-avatar

Przeczytaj również

AI pomoże w karaniu kierowców rozmawiających przez telefonAI pomoże w karaniu kierowców rozmawiających przez telefonSpłoszone konie na ulicach Londynu. Ranni ludzie i same zwierzętaSpłoszone konie na ulicach Londynu. Ranni ludzie i same zwierzęta34 500 osób musi zwrócić zasiłek lub grozi im kara do 20000 funtów34 500 osób musi zwrócić zasiłek lub grozi im kara do 20000 funtówKE zadecyduje o przyszłość tradycyjnej wędzonej kiełbasyKE zadecyduje o przyszłość tradycyjnej wędzonej kiełbasyDyrektor londyńskiej szkoły wprowadza 12-godzinny dzień zajęćDyrektor londyńskiej szkoły wprowadza 12-godzinny dzień zajęćW ciągu trzech dni spadek temperatur o 15 stopni CelsjuszaW ciągu trzech dni spadek temperatur o 15 stopni Celsjusza
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj