Życie w UK

Sukces to ciężka praca

Przyjechał do Wielkiej Brytanii, gdy ciężko było spotkać tutaj Polaków. Nie poprzestał na pracy w fabryce, bo dostrzegł na rynku prawdziwą niszę. Otworzył firmę przesyłającą paczki do Polski i okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. rozmowa z Adamem Pałką, właścicielem firmy przewozowej „Poland Express”.

Sukces to ciężka praca

Pracownicy agencyjni zysują więcej praw >>

Dlaczego wolimy Wyspy od Polski? >>

Dlaczego wziął się pan za usługi przewozowe?


Przyjechałem do Anglii, jeszcze zanim Polska weszła do Unii Europejskiej. Było tutaj co prawda mało Polaków, ale wszyscy mieli problemy z przesyłaniem paczek za granicę. Jeździli na dworzec Victoria, skąd odjeżdżały autokary i prosili o pomoc kierowców. Ci nie zawsze chcieli przyjmować przesyłki. Pomyślałem, że może to być niezła nisza, w którą się wstrzelę.

Podobno najtrudniejsze są zawsze początki.


Rozklejałem ogłoszenia na przystankach autobusowych i szukałem klientów drogą pantoflową. Nie było jeszcze w Londynie prawdziwej polskiej prasy. Ogłaszałem się w nieistniejącym już tygodniku „Alternatywy”. Wszystko zmieniło się po napływie emigrantów z naszego kraju. To była duża liczba potencjalnych klientów.

Musiał pan mieć trochę gotówki na rozkręcenie biznesu. Trzeba kupić samochody, wynająć magazyny…


Gdy zaczynałem, jeździłem jednym wypożyczonym samochodem dostawczym z przyczepą. Dopiero gdy zarobiłem pierwsze pieniądze, zadecydowałem, że muszę kupić swoje auta. Oczywiście z oszczędności rozglądałem się za używanymi, choć tak naprawdę kosztowały mnie drożej, niż gdybym kupił nowe auto. Miałem kilka awarii na autostradach w Niemczech. Koszty napraw szły w tysiące funtów. Taki interes przestaje się opłacać.

Dziś już chyba nie ma pan takich zmartwień?


Na szczęście mam już cztery nowe samochody, do tego wynajmuję tira. Staramy się skupić na tym, by rozwieźć jak najwięcej paczek, zamiast tracić czas na wizytach po warsztatach. Klienci denerwują się, gdy opóźnia się transport i nie obchodzi ich, że mieliśmy problemy techniczne.

Jak się rozpoczęła pana przygoda z Wielką Brytanią?


Przyjechałem tutaj w 1998 roku, na długo zanim weszliśmy do Unii Europejskiej i Anglia została zalana przez Polaków. Musiałem kłamać na przejściu granicznym w Dover, że jadę odwiedzić wujka, choć jechałem do pracy na budowie. Miałem wtedy 19 lat. To były zupełnie inne czasy, Polacy nie rzucali się nikomu w oczy. Bali się deportacji, nikt nie chodził po ulicy w ubraniach roboczych ani z piwem w ręku. Zrozumieją to tylko ci, którzy sami kiedyś to przeszli.

Praca na budowie to nie był chyba szczyt pana ambicji.


Od czegoś trzeba było zacząć. Dostawałem 3 funty za godzinę, na czarno. Nie zrażałem się – tylko ciężką pracą można do czegoś dojść. Dopiero po dwóch latach poszedłem do szkoły, załatwiłem sobie wizę studencką i mogłem myśleć o czymś poważniejszym. Trafiłem na pięć lat do firmy, która produkowała wzmacniacze i sprzęt muzyczny. Nie jestem elektronikiem, ale szybko się połapałem, co do czego trzeba przylutować. Już wtedy zacząłem myśleć o własnym biznesie.

Co ludzie najczęściej przewożą do Polski?


Łatwiej powiedzieć, czego nie przewożą. Widziałem już prawie wszystko, co można znaleźć w domach czy sklepach. Na porządku dziennym są telewizory, maszyny budowlane. Pamiętam mężczyznę, który nadawał do Polski profilowane drewniane bele. Zastanawiałem się, po co to komu. Okazało się, że był to wzór elementów, które miał mu wykonać polski stolarz. Czasami wozimy malutkie, kilkukilogramowe paczki, a raz ładunki ważące kilkaset kilogramów. Nie ma reguły.

Pyta pan o zawartość przesyłki, nim przyjmie ją od klienta?


Kiedyś zawsze pytaliśmy, aby uniknąć problemów na granicy. Najgorzej było na przejściach polsko-niemieckich. Trafiali się celnicy, którzy otwierali paczkę za paczką, bez pytania. I jak tutaj potem wytłumaczyć klientowi, że przyszła otwarta?

Chyba wejście Polski do strefy Schengen ułatwi wam pracę.


Dzisiaj na granicy nikt nas już nie kontroluje. Ale celnicy potrafią zatrzymać transport na autostradzie i dokładnie sprawdzić, coprzewozimy. Dzisiaj są przeczuleni na punkcie przemytu papierosów. Zdarzało się, że klienci nas oszukiwali i nadawali nam paczki z dużą ilością tytoniu.

Kto wtedy odpowiada?


Teoretycznie klient, choć zdarzało się, że się później wypierali. A problemy spadały na nas. Pamiętam, jak w Niemczech znaleźli u nas 700 kartonów papierosów. Groziła nam grzywna wysokości 30 tysięcy euro, sprawa trafiła do sądu. Na szczęście udało się udowodnić, że nie mieliśmy pojęcia, co jest w przesyłce.

Zdarzają się większe wyzwania, takie jak przeprowadzki?


Przynajmniej raz w miesiącu odbieramy takie zlecenia. Ludzie przewożą dorobek swojego życia z Polski do Anglii, albo na odwrót. Proszą, aby zapakować cały dom na tira i dostarczyć w miejsce, gdzie chcą spędzić resztę życia. Bywa, że decydują się na powrót do kraju, ale po trzech miesiącach dochodzą do wniosku, że podjęli nieprzemyślaną decyzję. I wracają do UK.

Na rynku przewozowym zrobiła się spora konkurencja. Czy porwałby się pan dzisiaj na rozkręcanie podobnego biznesu?


Jest coraz trudniej, powstało dużo podobnych firm. Jeśli miałbym własny samochód, może bym spróbował, ale na pewno nie opłaci się już wynajmować aut, tak jak dawniej. Należy też pamiętać, że samemu się wszystkiego nie da zrobić. Trzeba od razu pomyśleć o wspólniku, który pomoże rozkręcić interes. Jeśli chciałbym od początku zatrudniać ludzi, nie dałbym rady się utrzymać.

Teraz już pan nie musi osobiście wozić paczek do Polski?


Zatrudniam sześć osób, są to kierowcy i ludzie, którzy odbierają zgłoszenia od klientów. Zleceń ciągle mamy sporo i myślimy o zatrudnieniu nowych ludzi. Spodziewam się, że najwięcej zamówień dostaniemy przed świętami. Będziemy musieli jeszcze częściej wysyłać do Polski transporty.

Może pan zdradzić, ile trzeba zarobić w tym biznesie, by przynajmniej wyjść „na zero”?


Niezbyt łatwo to skalkulować, zależy co będziemy przewozili i jakimi samochodami.
Na pewno podstawowy koszt to paliwo – w obie strony trzeba wydać przynajmniej 600 funtów. Po drodze trzeba coś zjeść, przenocować w Polsce.
Firma transportowa to nie tylko jazda samochodem w tę i z powrotem.
Musimy pomyśleć o pomieszczeniu do magazynowania paczek, bo w samochodzie nie odważyłbym się ich przechowywać. Do tego dochodzą wynagrodzenia dla pracowników, koszty ogłoszeń w prasie, bo przecież trzeba jakoś dotrzeć do klienta. Jeśli mamy większe zlecenia, wysyłamy do Polski dwa wany i tira. Zdarza się, że w drodze powrotnej jednego wana ładujemy na ciężarówkę, aby nie płacić za paliwo. Po prostu tak wychodzi taniej.

author-avatar

Przeczytaj również

Spłoszone konie na ulicach Londynu. Ranni ludzie i same zwierzętaSpłoszone konie na ulicach Londynu. Ranni ludzie i same zwierzęta34 500 osób musi zwrócić zasiłek lub grozi im kara do 20000 funtów34 500 osób musi zwrócić zasiłek lub grozi im kara do 20000 funtówKE zadecyduje o przyszłość tradycyjnej wędzonej kiełbasyKE zadecyduje o przyszłość tradycyjnej wędzonej kiełbasyDyrektor londyńskiej szkoły wprowadza 12-godzinny dzień zajęćDyrektor londyńskiej szkoły wprowadza 12-godzinny dzień zajęćW ciągu trzech dni spadek temperatur o 15 stopni CelsjuszaW ciągu trzech dni spadek temperatur o 15 stopni CelsjuszaMężczyzna uniewinniony za jazdę „pod wpływem”. Powód zaskakujeMężczyzna uniewinniony za jazdę „pod wpływem”. Powód zaskakuje
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj