Życie w UK

Razem z moim dzieckiem umarła część mnie…

„Wciąż widzę jego maleńkie rączki i nóżki podpięte do setek kabli. Bezwładne ciałko, które umierało na naszych rękach” – wspomina 30-letnia Joanna Kmiecik. Jej dziecko miało być dopełnieniem kochającej się rodziny. Dziś zamiast szczęścia jest ból i cierpienie. Oto tragedia matki, która przez błąd położnych straciła nowo narodzone dziecko.

Razem z moim dzieckiem umarła część mnie…

 

 
 
W mieszkaniu u Kmiecików na Streatham przytulny nieład i harmider. 3-letni Nikodem, nazywany przez rodziców Nico, biega po pokoju i radośnie rozrzuca zabawki. Żywe srebro, wszędzie go pełno. Ale ta rodzinna sielanka to tylko pozory. Joanna i Tomek są dziś cieniem pary, która przyjechała do Londynu w 2002 roku. Prawie dokładnie rok temu w tragicznych okolicznościach stracili nowo narodzone dziecko. Maleńki Natan był na świecie tylko tydzień. Nie zdążyli się nim nacieszyć. Oficjalna diagnoza szpitala: 25-minutowe niedotlenienie mózgu podczas porodu. Wina: do rozstrzygnięcia przez sąd. Według biegłych lekarzy i zeznań koronera, noworodek mógłby żyć, gdyby położne podpięły rodzącą Joannę do maszyny monitorującej akcję serca płodu, KTG i na czas zauważyły zaburzenia tętna. Od tamtego dnia codzienność Joanny i Tomka to myślenie o tym, co by było, gdyby. „Gdybym nie zapisała się do tych właśnie położnych”. „Gdybyśmy rodzili w Polsce”. „Gdyby usłyszeli, że jego serce przestało bić”. Litania życzeń. I jedna odpowiedź błąkająca się po głowie: wtedy być może mały Natan byłby z nami. Dzisiaj Joanna i Tomek znów spodziewają się dziecka. Za miesiąc przyjdzie na świat dziewczynka. Wybrali już dla niej imię: Nelli. Też na literę „N”. Marzą, że razem z ich córeczką wróci do rodziny część duszy zmarłego syna.
 
Selekcja naturalna wg Darwina
Było to 10 października 2008 roku. Joanna pamięta ten dzień jak dziś. Wody płodowe odeszły jej nad ranem. Zapejdżerowała do położnej. Nigdy nie czuła się bardziej gotowa, pełna dobrych myśli i nadziei. W mieszkaniu, wtedy jeszcze na Peckham, wszystko naszykowane. Maleńkie łóżeczko, ubranka, miśki. 2-letni Nico czekał w domu z babcią na przyjazd braciszka, kiedy Joanna z mężem pojechali do szpitala. Ciąża przebiegała sprawnie, więc nie było powodu do obaw. Joanna regularnie chodziła na spotkania z położnymi z Albany Midwifery Practice, prywatnej praktyki, która współpracowała z jej szpitalem, Kings College Hospital.
To miał być jej drugi poród na Wyspach. Pierwszą ciążę, z 2005 roku, wspomina dobrze. Choć dziwiła się wtedy, jak mało uwagi poświęca się w Wielkiej Brytanii kobietom oczekującym dziecka. – Przez całe dziewięć miesięcy ciężarną opiekują się położne. Z lekarzem widuje się rzadko. Jest mało badań, wszystko ma być naturalnie i bez problemu. Jak jesteś silna, urodzisz zdrowego bobasa. Jak nie, będziesz mieć następne. Taka selekcja naturalna według Darwina: tylko najsilniejsi przetrwają – podsumowuje gorzko. Ciąża z 2006 roku zakończyła się awaryjną cesarką. Lekarze z Kings College w ostatniej chwili podjęli decyzję o wyjęciu dziecka. – Synkowi spadało tętno serca. Główka zaplątała mu się w pępowinę. Na szczęście, zabieg się udał. Byłam taka szczęśliwa jak położyli mi go na piersi – wspomina Joanna i przytula 3-letniego dziś Nikodema. Przyznaje, że nie wie, czy przeżyłaby tę tragedię, gdyby nie on.
 
Zdrowaśki na oddziale
To po pierwszym porodzie przestała ufać lekarzom na Wyspach. Kiedy zaszła w kolejną ciążę, z Natanem, na dodatkowe konsultacje latała do Polski. Radziła się mamy przez telefon. – Dochodziło do tego, że ona spisywała moje obserwacje i chodziła do ginekologów w Polsce. Potem omawiałyśmy wspólnie ich diagnozy – opowiada. Jednym z problemów była waga dziecka. Natan zaraz po urodzeniu ważył ponad 4 kilogramy. Już podczas ciąży widać było, że jest ogromny. – Oj, jaki duży chłopiec – dziwiły się pielęgniarki podczas rutynowego USG. Poprzedni syn też był taki okazały. Po konsultacjach w Polsce któryś z lekarzy zasugerował, że Joanna może mieć cukrzycę ciążową. To mogłoby wyjaśniać wagę dziecka. Ale wykonane w Londynie badania nie potwierdziły tych przypuszczeń. – Domagałam się kolejnych badań, pytałam, prosiłam, ale mówiono mi tylko: Wszystko jest OK – mówi rozżalona.
Dzień porodu wspomina ze łzami w oczach. Ona i dwie położne, mąż przy jej boku. Poród obserwuje jeszcze jedna dziewczyna, uczennica. Umawiają się z pielęgniarkami, że część porodu spędzi w basenie. Żeby zmniejszyć bóle. Siedzenie w wodzie nie pomaga, ale nie skarży się. Na sali nie ma lekarza ani tłumacza, chociaż Joanna boi się, że z bólu może nie zrozumieć, co do niej mówią. Według położnych, poród przebiega rutynowo. Młodziutka, świeżo dyplomowana pielęgniarka, Melissa, która zajmowała się Joanną podczas ciąży, pociesza ją, że to już niedługo. Co jakiś czas sprawdza tętno serca dziecka małą ręczną pompką. – Wszystko jest OK, OK – powtarza. Około godziny 17, cztery godziny po przyjeździe do szpitala, poród rozpoczyna się na dobre. Mijają kolejne dwie godziny i nic. Tylko parcie i ogromny ból. W końcu Melissa pociesza rodziców. – Główka już za rogiem, już niedługo! – mówi. Sprawdza tętno płodu. – Nic nie słyszę, nie bije! – denerwuje się asystujący położnej Tomek. – Co się dzieje? – krzyczy Joanna. Nie ma siły mówić po angielsku. – Jest, jest szelest serca, tak z oddali – zapewnia położna. Tuż przed ósmą rodzi się dziecko. Białe, bezwładne ciałko. 0 punktów w skali Apgara. Pielęgniarki zastygają z przerażeniem. Dopiero krzyk matki budzi je z letargu. – Wciśnijcie guzik awaryjny, szybko! – krzyczy jedna ze szpitalnych pielęgniarek, która właśnie weszła do sali. 3 minuty później zaczyna się akcja reanimacyjna. Joanna nie będzie nawet miała okazji dotknąć swojego małego synka. Odetną jej szybko pępowinę i zostawią samą. Co czuła? – Pustkę, strach i nadzieję. Że uratują małego, że tylko jakaś żyłka mu się zatkała. W życiu nie zmówiłam tylu zdrowasiek, ile wtedy. Myślałam, marzyłam tylko o tym, żeby nasz synek był zdrowy. A dzisiaj w nic już nie wierzę. Ani w dobry los, Boga, ludzi – mówi Joanna zza ściany łez.
Tydzień po narodzinach Natana lekarze orzekają, że zmiany w mózgu dziecka są nieodwracalne. Ale to rodzice muszą zdecydować o odłączeniu malucha od respiratora. Kolejna trauma. To Tomek naciska guzik. Synek umiera w ich ramionach, a Joanna mówi, że do dziś nie może zapomnieć, jak wtedy wyglądał. – Opowiedziałam mu o całym świecie, o czterech porach roku, żeby wszystko już wiedział, jak pójdzie do nieba – mówi smutno. Kiedy wieźli go do polskiego kościoła w Londynie, czuła, że w niej też coś umarło.
 
Chcę ostrzec inne Polki
Prowadzący sprawę prawnicy twierdzą, że historia Joanny jest klasycznym przypadkiem medycznego zaniedbania. W tym wypadku przez położne z Albany Midwifery Practice. A one są zatrudnione przez szpital, stąd stroną w postępowaniu jest Kings College Hospital. – Pracownicy każdego szpitala czy przychodni muszą stosować się do wytycznych NICE (National Institute for Health and Clinical Excellence), które w przypadku Joanny stanowią wyraźnie, że jeśli kobieta po przebytym cesarskim cięciu decyduje się na naturalny poród, powinna być podłączona do aparatury stale monitorującej bicie serca dziecka. Tak się nie stało. Jeszcze w trakcie ciąży nikt nie wytłumaczył Joannie zagrożeń, jakie wynikają np. z rodzenia dziecka w wodzie. W dokumentacji nie ma informacji o rozmowach na ten temat. Nie odbyły się też ważne dla ciężarnej konsultacje między 31 a 37 tygodniem ciąży, bo położne były na wakacjach. To wszystko odstępstwa od regulaminu NICE, czyli poważne zaniedbanie – twierdzi reprezentująca Polkę prawniczka, Tracey Benson z londyńskiej kancelarii Russell Jones & Walker. Według Brytyjki, wiele do życzenia pozostawia też opieka, jaką położne zaoferowały Joannie podczas samego porodu. – Notatki z tego dnia są niepełne, a część wpisów, np. o stanie dziecka po urodzeniu, błędna – konkluduje Benson. Według raportu z postępowania dochodzeniowego, szpital nie był też w pełni przygotowany do obsługi osób, które nie mówią płynnie w języku angielskim.
Kancelaria domaga się dla Joanny i Tomka standardowych 10 tys. funtów odszkodowania i dodatkowej rekompensaty z racji ogromnej traumy i stresu, na jakie naraził je szpital. Ich szanse na wygranie sprawy są duże. Podczas dochodzenia i wstępnych przesłuchań położne tłumaczyły się, że trudno im odtworzyć z pamięci przebieg rozmów z pacjentką, której poród odbył się tak dawno temu. Wiadomo jednak, że wszystkim zostały już zalecone dodatkowe szkolenia z zakresu monitorowania płodu i prowadzenia obserwacji podczas porodu. Wniosek niezależnego lekarza położnika podczas śledztwa był jeden: gdyby matka została podłączona do aparatury monitorującej KTG, jak zostało zalecone przez lekarza podczas konsultacji wstępnych, informacja o słabym tętnie płodu dotarłaby do położnych wcześniej i dziecko można by uratować. Szpital Kings College oficjalnie nie wydał jeszcze stanowiska w tej sprawie. Z dziennikarzami nie chcą rozmawiać położne z Albany Midwifery Practice. Joanna, teraz w zaawansowanej ciąży, mówi, że czasem jeszcze spotyka je na korytarzu szpitala. Zażenowane, odwracają głowy.
Dla 30-letniej Polki najważniejsza jest teraz sprawiedliwość. Od kilku miesięcy spotyka się z psychologami, którzy mają pomóc jej zaakceptować stratę i żyć normalnie. Nie jest łatwo. 10-ego każdego miesiąca przeżywa śmierć Natana na nowo. Jej rodzina nie miała w tym roku normalnych świąt, ona nie obchodzi już urodzin. Jest zdeterminowana, żeby nagłośnić swoją tragedię. – Ciężko jest mi o tym mówić, bo za każdym razem odżywają wspomnienia. Ale robię to, żeby ostrzec inne Polki. Żeby domagały się badań, znały ogólnokrajowe zalecenia lekarskie. I przede wszystkim, żeby walczyły o swoje – wylicza Joanna. A przypadków, w których mieszkające w Wielkiej Brytanii Polki tracą dzieci z powodu błędów lekarskich, jest niemało. Joanna jest w kontakcie z jeszcze trzema matkami, które niedawno przeżyły podobną do niej tragedię. A w profilu na Naszej Klasie zamieściła zdjęcie anioła z maleńkim dzieckiem na piersi.

Aleksandra Kaniewska
 
 

 

author-avatar

Przeczytaj również

Huragan Nelson uderzył w Dover. Odwołane i opóźnione promyHuragan Nelson uderzył w Dover. Odwołane i opóźnione promyLaburzyści wycofają się z surowych przepisów imigracyjnych?Laburzyści wycofają się z surowych przepisów imigracyjnych?Mężczyzna z ciężarną żoną spali w aucie przez pleśń w mieszkaniuMężczyzna z ciężarną żoną spali w aucie przez pleśń w mieszkaniuPolscy producenci drobiu odpowiadają na zarzuty brytyjskich instytucjiPolscy producenci drobiu odpowiadają na zarzuty brytyjskich instytucjiTrwa obława na nożownika z Londynu. Jego ofiara walczy o życieTrwa obława na nożownika z Londynu. Jego ofiara walczy o życieWynajem mieszkania w UK tańszy niż rata kredytu? Niekoniecznie!Wynajem mieszkania w UK tańszy niż rata kredytu? Niekoniecznie!
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj