Praca i finanse
Producenci słodyczy oszukują, ale dyskretnie: opakowania maleją, ceny stoją w miejscu
Czego oczy nie widzą tego sercu nie żal – taką maksymę w trudnych dla gospodarki czasach powtarzają sobie producenci żywności, coraz mniejszym drukiem zapisując gramaturę towarów na opakowaniach. Sreberka od czekoladek, puszki tuńczyka czy pudełka herbat coraz częściej poddają się „shrinkflacji”. Brzmi jak nazwa zabiegu odchudzającego? Słusznie, jednak aby się mu poddać należy zwrócić się nie do kosmetyczki, ale marketingowca.
„Shrinkflation” to termin powstały z połączenia słów „shrink” („zmniejszać”) oraz „inflation” („inflacja”). Oznacza strategię podnoszenia cen towarów za pomocą niestandardowych środków, czyli w tym przypadku zmniejszania pojemności opakowań, przy jednoczesnym utrzymywaniu cen na stałym poziomie. Paradoksalnie, najbardziej do „odchudzania” palą się producenci słodyczy, być może dlatego, że “shrinkflacja” pomaga zrzucić wagę nie ciała, a portfela.
Kiedy więc po spałaszowaniu opakowania czekoladowych Cadbury Fingers nadal będziemy odczuwali niedosyt, zażalenia powinniśmy kierować do zarządu sieci. Pudełko mieści obecnie dwa ciasteczka mniej, a kosztuje tyle samo co przed „odchudzaniem”. Podobny los spotkał Creme Eggs tego samego producenta (sześciopak niepostrzeżenie zamienił się w pięciopak) oraz czekoladę (tabliczka Dairy Milk skurczyła się o 15 procent – ze 140 do 120 g.).
Nie tylko Cadbury „dba o linie” swoich konsumentów. Toblerone zmniejszyło liczbę „górek” w swoich batonikach z 15 na 12 (200-gramowe opakowania zastąpiono 170-gramowymi). Kit Kat Chunky stracił 8 g. i waży obecnie jedynie cztery deko, z kolei 58-gramowy kiedyś Mars jest teraz lżejszy o siedem gram. O 14 procent zmniejszy się czas przeznaczony na spałaszowanie paczki Maltesers, która mieści teraz o 20 g. mniej czekoladowych kulek i waży 120 g.