Styl życia

Pożytki z palenia (cz. 44)

Kumpel Daviesa i Coltrane’a. Jam session w 6&6. Przed Stańką i Urbaniakiem. Moja jamaszka. Dlaczego Victoria stuka w ścianę. Zaćwiczyć się na śmierć. Mike lubi bimber.

Pożytki z palenia (cz. 44)

Poprzedni odcinek: Urlop od Rumunek (cz. 43) >>

Palę, i to dużo, właściwie bardzo dużo. Jest to, niestety, nałóg dość kosztowny, ale przynosi też pewne korzyści. Wychodząc na papierosa czy to z biura, z pubu, czy też z kina mam okazję do poznawania nowych ludzi albo lepszego poznawania tych, których już znam. Mike’a poznałem w ubiegłym roku w palarni, która znajduje się na parkingu przed naszym biurowcem. Nie pojawia się zbyt często, bo przez kilka godzin prowadzi zajęcia ze studentami, na tym samym piętrze, na którym znajduje się nasza redakcja. Spotykałem go zawsze przed południem, kiedy przyjeżdżał do pracy i kiedy wychodził. I tylko wtedy wchodził do palarni, żeby sobie zapalić. Jest człowiekiem bardzo rozmownym, dzięki czemu dowiedziałem się, nie tylko o tym, że większość swojego życia spędził w Chicago i Nowym Jorku, że miał żonę Ukrainkę, ale również i tego, że uczy moją córkę, a przede wszystkim tego, że jest również muzykiem. Może to rzecz banalna, bo każdy kimś jest, niektórzy są muzykami, inni lekarzami, tokarzami, nauczycielami, złodziejami czy zakonnicami, ale Mike, oprócz tego, że jest muzykiem i specjalistą od Microsftu, to na dodatek jest muzykiem jazzowym. Ale to jeszcze nic – Mike grywał z Milesem Daviesem, Brendanem i Wyntonem Marsalisami, znał osobiście Charlie Parkera i Johna Coltrane’a i przyjaźni się z Withney Houston. Pomijając tę ostatnią, pozostałe wymienione nazwiska są dla miłośników jazzu tym, czym dla chrześcijan św. Piotr, Paweł i inni apostołowie. Mike gra na trąbce, saksofonie, flecie, instrumentach klawiszowych oraz basie, z tym, że jego koronnym instrumentem jest trąbka. Tak się składa, że mam nie tylko wykształcenie muzyczne, ale również parałem się jazzem – tyle, że bez znaczących sukcesów, prawdę mówiąc – bez żadnych. Udało mi się kiedyś zdobyć pierwszą nagrodę na podrzędnym festiwalu, ale to był festiwal bluesowy.

***

Rodzice Mike’a pochodzą z Afryki, ale on urodził się w Stanach, toteż jak każdy Afrykanin jazz musi mieć we krwi. Początkowo myślałem, że troszeczkę ściemnia z tymi swoimi znajomościami, ale kiedy pokazał mi w laptopie zdjęcia, przestałem mieć wątpliwości. Jest taki utwór Milesa Daviesa pt. „Tune up”. Pochodzi z pierwszego okresu jego twórczości, kiedy jeszcze nie grał totalnego free jazzu. W palarni wspomniałem o tym utworze i wtedy Mike natychmiast go zanucił, wtórowałem mu, a później zaczęliśmy nucić słynne „Fours” i Mike zaczął improwizować naśladując głos trąbki, ja w tym czasie podkładałem ustnie linię basu. W pewnej chwili zadzwonił telefon, Mike odpowiedział komuś, że akurat rozmawia ze swoim przyjacielem Januszem i że niedługo dotrze na miejsce. Muszę przyznać, że zaimponowało mi to, że tak mnie nazwał. – Muszę iść, bo studenci czekają – powiedział, kiedy skończył rozmowę telefoniczną.

 

Mimo to wyjął kolejnego papierosa i częstując mnie powiedział, że świat się nie zawali, jeśli spóźni się o kolejne kilka minut. Zaciągając się pośpiesznie tym co zabija lub w najlepszym przypadku powoduje impotencję i różne inne niemiłe choroby, rozmawialiśmy o Parkerze i o koledze Mike’a, który przez piętnaście lat grywał z Parkerem. Kiedy już dusiliśmy niedopałki, Mike obiecał mi, że mnie z tym kumplem pozna, w związku z czym zaprasza mnie za dwa tygodnie do słynnego klubu jazzowego „6&6”, w którym nie tylko poznam tego faceta, ale będę mogł z nim zagrać.
– I jeszcze ci za to zapłacą – błysnął zębami Mike.
No nie, tego to się w najśmielszych snach nie spodziewałem. Byłbym pierwszym Polakiem, który tam grał, bo z tego co wiem, ani Stańko, ani Urbaniak…
Przez te dwa tygodnie będę musiał sporo poćwiczyć. Tak się złożyło, że mam na czym. Skrzypce, co prawda zostawiłem w Polsce, ale mam gitarę, a od wczoraj keyboard. Udało mi się kupić całkiem przyzwoitą Yamahę z sześcioma oktawami za dość nikczemne pieniądze. W lombardzie. Trochę się wahałem, bo pewien znajomy Anglik oferował mi fortepian Fendera ze wzmacniaczem, kolumną i faserem za jedyne 100 funtów i w rewelacyjnym stanie, ale Yamaha ma więcej brzmień, w tym również kilka fortepianów oraz organy Hammonda.

***

Do domu wróciłem około 22.00 i choć byłem piekielnie głodny, nawet do lodówki nie zajrzałem, lecz od razu włączyłem swoją „jamaszkę”. Ostatni raz grałem jeszcze w ubiegłym roku, przed wyjazdem. Ze zrozumiałych względów nie mogłem zabrać z Polski całego swojego instrumentarium.

Tu, na miejscu, kupiłem sobie całkiem niezłą gitarę, więc jeśli chodzi o ten instrument, z wprawy tak całkiem nie wyszedłem, jeśli jednak chodzi o „klawisze”, to było znacznie gorzej. Miałem wrażenie, że do dłoni mam przyszyte kiełbasy, albowiem moje palce kompletnie mnie nie słuchały – nie trafiałem we właściwe dźwięki, natomiast podczas grania pasaży moje „kiełbasy” bezładnie ślizgały się po klawiaturze. Gdzieś po trzech godzinach walki z instrumentem udało mi się wreszcie wykonać poprawnie „The Girl from Ipanema” Jobima i „Dodafinado”, a później „Tune up” Daviesa, który to utwór na gitarze opanowany mam do perfekcji. Kiedy na chwilę oderwałem się od instrumentu, usłyszałem głośne pukanie w ścianę. To Victoria. Byłem tak odurzony muzyką, iż uznałem, że poprzez owo stukanie Victoria daje mi do zrozumienia, że mam grać głośniej. Uczyniłem to. I chociażby z tego powodu nie słyszałem już czy moja sąsiadka nadal stuka. Zeszło mi tak do czwartej nad ranem. Kiedy kilka godzin później, nieprzytomny z niewyspania, wchodziłem pod prysznic, dopadła mnie Victoria informując, że wczoraj moje radio grało trochę za głośno. No, jeśli Victoria uznała, że to radio, to znaczy, że wcale tak źle nie grałem. Z dumą odpowiedziałem, że to nie radio tylko ja jestem taki dobry i opowiedziałem jej o swoim nabytku.

 

– A to stąd to fałszowanie – odrzekła z (fałszywym chyba) uśmiechem, co podziałało na mnie lepiej niż zimny prysznic, który właśnie zamierzałem wziąć, by odgonić zmęczenie.
– Może na początku trochę fałszowałem, ale później już było dobrze – broniłem się.
– Nie wiem, jak było później, bo byłam tak zmęczona, że zasnęłam.
„To żałuj durna babo, bo gdybyś nie zasnęła, to byś zmieniła zdanie” – odpowiedziałem jej w myślach.
Victoria weszła ze mną do pokoju, ale musiała mocno wytężyć wzrok, bo mój pokój wyglądał jak Nagasaki po zrzuceniu „Enola Guy”. Nie mając wideł, które do uprzątnięcia mojego pokoju byłyby niezbędne, wyniosłem całe naręcze ubrań i upchnąłem je byle jak w szafie w holu. Victoria rozsiadła się na fotelu, przysunęła się do biurka, na którym leżała „jamaszka” i zaczęła sobie naciskać różne klawisze. O graniu nie miała pojęcia, ale była szczęśliwa jak dziecko. Kiedy powiedziałem jej, że się spieszę do pracy, była wyraźnie niepocieszona i zapytała, czy będzie mogła sobie pożyczać ode mnie ten instrument. Spytałem czy umie grać? Odrzekła, że nie umie, ale się nauczy i dodała, że kiedyś nie umiała szyć na maszynie, ale się nauczyła i teraz jeśli trzeba, to zawsze coś może uszyć. Nie wątpię.

***

Przed wejściem do biurowca znów spotkałem Mike’a. Właśnie miał zamiar wejść do środka, ale widząc mnie zmienił zamiar. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i pomachał nią w moim kierunku. Mike’owi się nie odmawia. Jak zwykle uśmiechnięty od ucha do ucha, czym zresztą wprawił mnie w znakomity nastrój. Opowiedziałem mu, że ćwiczyłem wczoraj przez sześć godzin na swojej „jamaszce”.

– Sześć godzin dziennie to niezbędne minium, powinno być szesnaście. Ja też teraz ćwiczę tylko sześć godzin, bo mam inne zajęcia.
O mój Boże, po szesnaście godzin to ja ćwiczyłem na miesiąc przed egzaminami, a tak normalnie to trzy godziny dziennie.
– Jeśli ktoś żyje muzyką i z muzyki, to ćwiczy nieraz i dwadzieścia godzin, wtedy instrument nie ma dla ciebie tajemnic, możesz z nim zrobić wszystko.
Chciałbym, ale po pierwsze – nie mam na to czasu, a z kolei gdybym nawet miał, to kto wie czy znalazłbym ochotę. Widocznie jednak nie jest to najważniejsza z moich pasji, ale ćwiczyć i tak będę – tyle, że znacznie krócej. Aha, a tak w ogóle to Mike powiedział mi, że lubi bimber, czyli samogon. Skąd ja mu wezmę bimber w Anglii?

Cdn.

Janusz Młynarski


 Wszystkie zdarzenia i osoby przedstawione w opowiadaniu, są fikcyjne, a zbieżność z osobami i zdarzeniami rzeczywistymi jest lub może być w pełni przypadkowa.

author-avatar

Przeczytaj również

Huragan Nelson uderzył w Dover. Odwołane i opóźnione promyHuragan Nelson uderzył w Dover. Odwołane i opóźnione promyLaburzyści wycofają się z surowych przepisów imigracyjnych?Laburzyści wycofają się z surowych przepisów imigracyjnych?Mężczyzna z ciężarną żoną spali w aucie przez pleśń w mieszkaniuMężczyzna z ciężarną żoną spali w aucie przez pleśń w mieszkaniuPolscy producenci drobiu odpowiadają na zarzuty brytyjskich instytucjiPolscy producenci drobiu odpowiadają na zarzuty brytyjskich instytucjiTrwa obława na nożownika z Londynu. Jego ofiara walczy o życieTrwa obława na nożownika z Londynu. Jego ofiara walczy o życieWynajem mieszkania w UK tańszy niż rata kredytu? Niekoniecznie!Wynajem mieszkania w UK tańszy niż rata kredytu? Niekoniecznie!
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj