Życie w UK
„Potencjalne korzyści przewyższają ryzyko” – Wietnamczyk opowiada, jak nielegalnie wjechał do UK, gdzie w 2 lata zarobił tyle co w ciągu 20 lat w kraju
Fot. Getty
Nie milkną echa tragedii w Essex, gdzie w ciężarówce – chłodni funkcjonariusze policji znaleźli w zeszłym tygodniu 39 ciał. I choć Europa wciąż pozostaje po tym wydarzeniu w szoku, to w Wietnamie, skąd pochodziła część ofiar, zdania w sprawie podejmowanego przez ludzi ryzyka oraz w sprawie moralnej oceny przemytników są zgoła odmienne.
32-letni Wietnamczyk Nguyen Dung, który do UK również dostał się dzięki pomocy przemytników, opowiedział na łamach „Daily Mirror” o swoich doświadczeniach związanych z pracą w Birmingham. Jednocześnie mężczyzna stanowczo podkreślił, że „potencjalne korzyści przewyższają ryzyko” związane ze śmiercią w trakcie podróży lub ewentualną deportacją do kraju pochodzenia.
Nigdy nie spodziewasz się, że zostaniesz umieszczony w mroźnej trumnie, ale potencjalne korzyści przewyższają ryzyko. Nielicznym się nie udaje, ale pozostałym setkom czy tysiącom tak – wyznał dziennikarzowi brytyjskiej gazety Nguyen Dung. I zaraz później doprecyzował: – Tutaj jestem w stanie zarobić średnio £120 miesięcznie. A pracując w UK po 18 godzin dziennie przez 7 dni w tygodniu wysyłałem do domu co miesiąc £1 000. Mój dzień w Wielkiej Brytanii zaczynał się o 6 rano i nie kończył się przed północą. „Było mi niezwykle ciężko, ale to czego się trzymałem, to myśl, że muszę wspierać rodzinę, która została w domu – dodał Wietnamczyk, którego przygoda z UK skończyła się po dwóch latach, gdy został namierzony przez urzędników imigracyjnych, a następnie deportowany do kraju.
32-latek nie żałuje jednak ani jednego dnia spędzonego w Wielkiej Brytanii, gdzie, jak zaznaczył, „w 2 lata zarobił tyle, ile zarobiłby w Wietnamie w ciągu 20 lat”. Mężczyzna dodał także, że jego sytuacja nie jest w żadnym wypadku wyjątkowa – Wietnamczycy toną w długach, dlatego dla wielu rodzin jedyną szansą na ratunek jest często właśnie nielegalna imigracja. Ubodzy, niewykształceni ludzie z wiosek nie mają często wyboru i dla przetrwania muszą zaryzykować i powierzyć swoje życie przemytnikom.
Nguyen nie jest też zaskoczony informacją, że o śmierci przynajmniej kilkorga Wietnamczyków najpierw poinformował rodziny gang przemytników, a dopiero później policja. – Sposób planowania podróży przez gangi ma cechy jak w wojsku. Oni wiedzą, kiedy i gdzie są wszyscy w danym momencie, i dlatego to handlarze, a nie policja, powiedzieli rodzinom w zeszłym tygodniu, że ich ukochani nie dali rady – wyznał Wietnamczyk.