Życie w UK

Polakom nie wolno i już!

Jeśli ktoś ubezpieczył samochód w Polsce, a używa go w UK, to może trafić przed sąd – jak Jeremiasz Kosiński – i dowiedzieć się, że popełnił przestępstwo, choć nie popełnił go wcale.

Na Wspólnej w Elmsall >>

Spada sprzedaż aut luksusowych >>

Ponieważ w Polsce zostawił również samochód, uznał, że przywiezie nim żonę, tym bardziej, iż miał zamiar pokazać jej kawałek Szkocji. Jak postanowił, tak uczynił, a ponieważ ubezpieczenie, które wykupił w Polsce było ważne, pan Jeremiasz poruszał się swoją KIĄ Picanto po drogach Szkocji bez stresu. Stres zaczął się jednak 14 stycznia br. kiedy pan Jeremiasz postanowił wyskoczyć z pracy do domu, by zjeść śniadanie. Nie zjadł, bo dopadła go policja i zabrała do komisariatu, natomiast samochód załadowano na lawetę i postawiono na policyjnym parkingu. Policjanci wyjaśnili mu, że został zatrzymany, gdyż jego samochód nie jest ubezpieczony. W takich sytuacjach auto po pobycie na parkingu – za co płaci właściciel – trafia na złom lub na licytację.

Sprawdzał wręcz obsesyjnie

Tak się składa, że bohater naszego artykułu jest nie tylko człowiekiem dojrzałym i odpowiedzialnym, lecz również kimś, kto w Polsce wychował kilka pokoleń kierowców, prowadząc wykłady w ośrodkach szkoleniowych. Prawo jazdy ma od ponad 30 lat i od tego czasu nie zarobił nawet jednego punktu karnego. Przepisy drogowe ma w jednym palcu, a do tego wszystkiego ma opinię osoby obsesyjnie drobiazgowej. Ta drobiazgowość sprawiła, że zanim postanowił przywieźć auto na Wyspy, sprawdził dokładnie co może, a czego mu nie wolno. Zapoznał się więc z zasadami opublikowanymi w ogólnodostępnych broszurach, np. „Samochodem po Szkocji” czy w ulotce policji – „Informacje dla obcokrajowców prowadzących pojazdy w Zjednoczonym Królestwie”. Wynikało z nich, że polskie dokumenty są ważne w UK przez sześć miesięcy, a to oznacza, że posługując się nimi można korzystać ze sprowadzonego auta przez taki sam okres. Kosiński przed upływem tego terminu zamierzał odwieźć samochód do Polski.

Sprzeczne wieści z DVLA

Próby wyjaśnienia, że termin ważności dokumentów jeszcze nie upłynął i że posiada pełny pakiet ubezpieczeniowy PZU, zdały się na nic. Policjanci stwierdzili, iż dopóki nie dokona rejestracji pojazdu w UK i nie zapłaci brytyjskiego ubezpieczenia, auto pozostanie na parkingu. Później zaczyna się ośmiomiesięczna batalia z policją, podczas której Kosiński próbuje nadal dochodzić swoich praw. W Driving and Vehicle Licensing Agency – odpowiednik naszego wydziału komunikacji – dowiaduje się, że to właśnie on ma rację, a nie policja. Mało tego, urzędnik poinformował go, że stróże prawa nie mieli uprawnień do zabrania mu samochodu. Kiedy pan Jeremiasz pojawiła się na policji, by przedstawić swoje racje, wówczas zawsze ktoś kto miał decydować w tej sprawie chorował lub był na urlopie. Zarówno jemu i nam niezmiennie odpowiadano, że ten sześciomiesięczny termin go nie dotyczy, ponieważ on tu mieszka i pracuje. Nie podano jednak podstaw prawnych. W ulotkach również nie można było przeczytać nic na temat rozgraniczeń w zależności od czasu pobytu. Z DVLA nadchodziły sprzeczne wieści: raz, że to Kosiński ma rację, innym razem, że nie ma, później z kolei, że ma. Raz twierdzono, że policja musi mu auto zwrócić, innym razem, że nie. Wreszcie sprawa znalazła swój epilog w sądzie. Jeremiasz Kosiński bardzo liczył na brytyjski wymiar sprawiedliwości, nie ukrywał, że oczekuje, iż wyrok będzie po jego myśli.

 

Polak „półwinny”

Po kilku miesiącach okazało się, że sąd uznał go winnym, tyle że… połowicznie, albowiem sąd sprawę rejestracji pojazdu oddalił i zajął się wyłącznie ubezpieczeniem. Podczas procesu policja upierała się, że jest ono nieważne, ponieważ firma PZU jest jej nieznana, nie ma jej na liście ubezpieczycieli, którzy mają uprawnienia do wystawiania polis na zagranicę. Jeremiasz Kosiński pozwolił sobie nie zgodzić się z sądem twierdząc, że dysponuje dokumentami, dzięki którym może udowodnić, iż ma rację. Sąd wyraził zgodę na jej przedstawienie, co Kosiński uczynił na kolejnej rozprawie.

PZU, a cóż to takiego?

– Zwróciłem się do PZU oraz Polskiego Biura Ubezpieczycieli Komunikacyjnych, a to z kolei do swojego brytyjskiego odpowiednika – BMI. Otrzymałem trzy pisma w języku angielskim, z których wynikało, że PZU ma prawo wystawiać polisy na zagranicę i że są one ważne w UK. Przedstawiłem też sądowi materiały dotyczące systemu „zielonej karty”, narodowych biur ubezpieczeniowych itp.
Sędzia stwierdził, że Kosiński miał prawo żywić przekonanie, iż jego polisa jest ważna, niemniej jednak brytyjskie prawo wymaga, by posiadał on polisę z firmy figurującej na ich liście.
– Nie mogłem uwierzyć, że największego polskiego ubezpieczyciela na tej liście nie ma. Sędzia orzekł, że 14 stycznia 2007 roku jechałem nieubezpieczonym autem. Dodam, że w piśmie z PZU napisano, iż moim autem miała prawo jechać każda osoba, będąca obywatelem UE, nawet jeśli nie była wymieniona w polisie. Sędzia podkreślił, że nie nakłada na mnie żadnej kary pieniężnej ani punktów karnych.

Auto kupił Francuz

– Jeśli chodzi o auto, to na rozprawie w lipcu policjant zapytany przeze mnie o to, gdzie ono jest, odrzekł, że… ja już nie mam auta, bo jest skasowane lub sprzedane – mówi Jeremiasz Kosiński.
Podczas ostatniej rozprawy sędzia pocieszył go, że z autem na pewno nic się nie stało, ponieważ proces jeszcze się nie zakończył. Radość jednak trwała krótko.
– Pan sędzia jednak się mylił. Okazało się, że moje auto zlicytowano. Kupił je jakiś pan z Francji, który domagał się oryginalnych dokumentów, żeby je ubezpieczyć – skarży się Kosiński.
Francuz kupił je 19 sierpnia, czyli na długo przed końcem procesu, za 1600 funtow.
– A samochód ma trzy lata i 20 tysięcy km na liczniku oraz bardzo dobrą instalację gazową. Myślę, że tyle, mniej więcej, kosztował parking, na którym ukrywano moje auto, bo ja – niestety – nie wiedziałem, gdzie je zawieziono, kiedy 14 stycznia zabrano je na lawetę – denerwuje się pan Jeremiasz.
Czy policja miała prawo sprzedać auto przed zakończeniem sprawy? – pyta bohater naszego artykułu.

 

Pan Jeremiasz w ostatniej chwili zdążył złożyć apelację w sądzie wyższej instancji.
Krótko przed ostatnią rozprawą policja w Oban zabrała na lawetę kolejne polskie auto. Jest to tym dziwniejsze, że obywatele innych państw UE, nawet tych świeżo przyjętych, nie mają takich problemów – ich ubezpieczyciele są właściwi. Pan Jeremiasz pyta więc, czy nie jest to rodzaj dyskryminacji? My również.
– W głowie mi się to nie mieści, dlatego będę walczył do upadłego. Jeśli kolejne instancje utrzymają ten wyrok w mocy, odwołam się do Strasburga – zapowiada Kosiński. – Bo jeśli położę uszy po sobie, to na ten wyrok powoływać się będzie policja i tym sposobem kolejni Polacy tracić będą samochody.

Sąd chyba miał rację

Marzena Konarzewska, prawnik z londyńskiej kancelarii Aston Clark Solicitors nie kryje zdumienia na wieść o tym, co spotkało Kosińskiego:
– Według tego co usłyszałam, sąd powinien wydać wyrok korzystny dla niego. Jeśli stało się inaczej, to albo wystapiły jakieś okoliczności nieznane panu Kosińskiemu, a być może jakieś uchybienia proceduralne z jego strony, albo pomyłka sędziego. Wyższa instancja powinna to wyjaśnić.
Wyjaśnianiem tej sprawy zajmuje się konsul RP w Edynburgu Piotr Leszczyński:
– Choć rozprawy apelacyjnej jeszcze nie było, to z przykrością muszę stwierdzić, że rokowania w tej sprawie nie są najlepsze. Przeprowadziłem wiele rozmów z przedstawicielami policji, z prokuratorem i obraz tej sprawy i innych podobnych rysuje się obecnie trochę inaczej.
Rzecz w tym, jak wyjaśnił konsul Leszczyński, że szkockie prawo inaczej traktuje turystów, a inaczej obcokrajowców, którzy tu mieszkają i pracują.
– Gdyby pan Kosiński, czy inni nasi rodacy, którym przytrafiła się podobna sytuacja, przyjechali jedynie pozwiedzać Szkocję, nawet na miesiąc czy dwa, polskie ubezpieczenie byłoby honorowane. Tymczasem obcokrajowcy, którzy są tu zatrudnieni i mieszkają, są traktowani jako rezydenci. Podobnie zresztą jest w Polsce – jeśli obcokrajowiec przyjedzie do nas i podejmie pracę, przestaje być turystą – musi przerejestrować swój samochód i opłacić ubezpieczenie. I w ogóle przestrzegać miejscowego prawa.
Konsul Leszczyński powiedział również, że policja dawała najpierw dwa, a później cztery tygodnie na przerejestrowanie samochodu, nie było więc tak, że pojazdy od razu wędrowały na lawetę. Problem tkwi również w tym, że zarówno rejestracja, jak i ubezpieczenie pojazdu sporo na Wyspach kosztują, a każdy chciałby zaoszczędzić.
Co do samochodu, który stracił pan Jeremiasz w wyniku licytacji, to wieści również nie są dobre.
– Licytacja odbywa się na podstawie odrębnych przepisów, policja nie musi czekać na wyrok sądu – ma swoje przepisy. W tym przypadku jeśli ktoś nie zastosował się do jej poleceń, wyznaczonych terminów itp., pojazd przepada – wyjaśnia konsul. – Szkoda mi pana Jeremiasza, bo bardzo solidnie przygotował się do walki o swoje prawa – dodaje konsul Piotr Leszczyński.

Powyższy artykuł jest odpowiedzią na liczne pytania zadawane przez Czytelników w tej sprawie. Poruszanie się pojazdem na polskich numerach i z polskim ubezpieczeniem nadal jest ryzykowne, toteż najrozsądniej będzie odwieźć auto do Polski lub przerejestrować i wykupić ubezpieczenie brytyjskie, dopóki kolejny sąd nie orzeknie inaczej.

Janusz Młynarski

author-avatar

Przeczytaj również

Do 2040 r. poważnie zachoruje tu 3,7 mln pracownikówDo 2040 r. poważnie zachoruje tu 3,7 mln pracownikówKlienci Booking.com padli ofiarą oszustów. Stracili mnóstwo pieniędzyKlienci Booking.com padli ofiarą oszustów. Stracili mnóstwo pieniędzyMorderca Polaka twierdzi, że „nie był sobą”, gdy odbierał życieMorderca Polaka twierdzi, że „nie był sobą”, gdy odbierał życieKobieta przywiozła martwego mężczyznę do banku po pożyczkęKobieta przywiozła martwego mężczyznę do banku po pożyczkęKaucje za plastikowe butelki mogą wzrosnąć do 50 eurocentówKaucje za plastikowe butelki mogą wzrosnąć do 50 eurocentówAresztowania w związku z morderstwem Polaka w SzwecjiAresztowania w związku z morderstwem Polaka w Szwecji
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj