Styl życia

Polak zrobił swoje, Polak…

Rok 1945, w którym oczekiwano rychłego zakończenia II wojny światowej żołnierze polscy witali z nadzieją. Nastroje panujące w wojsku były wręcz entuzjastyczne, mało kto nie wierzył w triumfalny wkroczenie do ojczyzny w glorii chwały.

Polak zrobił swoje, Polak…

 

Jednak wieści, które doszły z Jałty sprawiły, że nastroje te uległy znacznemu pogorszeniu. Zaczęto zdawać sobie sprawę, że Polska, za którą przelewali krew, nie będzie tą, do której chcieli wracać. Kiedy gen. Władysław Anders spotkał się w tym czasie Winstonem Churchillem, by wyjaśnić status Polski i polskich żołnierzy po Jałcie usłyszał coś co, go zmroziło: – Możesz pan zabrać swoje dywizje. Obejdziemy się bez nich.

 

Fala dezerterów

Doprawdy trudno orzec, czy Churchill sobie zdawał sobie sprawę z tego, co mówi – wojna przecież jeszcze trwała i wojsko polskie, czwarte przecież – co wielkości – siły w obozie aliantów było niezbędne od zwycięstwa nad III Rzeszą. Słowa Churchilla, które za pośrednictwem gen. Andersa dotarły do pozostałych dowódców polskich jednostek były bardzo mocny ciosem, oto okazało się bowiem, że tysiące ofiar krwawych bojów poszły na marne, że nie będzie tej prawdziwej, wymarzonej, niepodległej Polski. Widać Churchill, zdał sobie jednak sprawę z tego, jak wielki błąd popełnił, bo jeszcze tego samego dnia w memorandum zapewnił, że jeśli Polscy żołnierze nie będą chcieli po wojnie wrócić do kraju, to on zrobi wszystko by zapewnić im obywatelstwo brytyjskie.   Tymczasem polskie siły na Zachodzie stale się powiększały, przybywała bowiem fala dezerterów z Wehrmachtu – Polaków ze Śląska i Pomorza wcielonych na siłę do hitlerowskiej Armii. Zgodnie z umową pomiędzy polskim rządem emigracyjnym a Aliantami, każdy Polak wzięty do niewoli przez sprzymierzonych miał prawo zgłoszenia się do Polskich Sił Zbrojnych i po dokładnym sprawdzeniu stawał się pełnoprawnym żołnierzem. Bitwa o Bolonię, zakończona wiosną 1945 roku była ostatnią bitwą w tej kampanii. Żołnierze cieszyli się z końca wojny, ale ich radość nie była tak wielka, jak wśród pozostałych wojsk w obozie alianckim. „Co nam z tej Bolonii, skoro mamy czerwone flagi nad Warszawą.”

Co dalej?

Po zakończeniu wojny żołnierze polscy byli jedynymi w wśród sprzymierzonych, którzy nie mają, dokąd wracać. Nastroje niepewności i wyczekiwania nasilały się. Wszyscy zadawali sobie pytanie: „co dalej” W kraju władzę sprawowali – z nadania Stalina – komuniści, mimo tego wielu żołnierzy, szczególnie tych, którzy zostawili tam rodziny zdecydowało się na powrót. Nie można jednak pominąć roli, jaką odegrało swoiste przymierze rządu brytyjskiego z władzami komunistycznej Polski – Anglicy wspólnie z polskimi komunistami namawiali Polaków by wracali do kraju, natomiast emigracyjny rząd RP w Londynie namawiał do czegoś zupełnie odwrotnego. U tych, którzy zdecydowali się pozostać na Zachodzie, zadecydowały względy polityczne – była to forma protestu wobec tego, co stało się w Polsce w 1945 roku. Powrót, bowiem stawał stawał się automatycznie akceptacją niekorzystnych dla Polski porozumień jałtańskich. Jak podają różne źródła historyczne spośród żołnierzy, którzy z Andersem opuścili ZSRR (70 tysięcy), do kraju wróciło zaledwie 310. Zgodnie z deklaracjami Churchilla ci, którzy nie chcieli wracać mieli możliwość osiedlenia się w Wielkiej Brytanii.

 

Zapomniane zasługi

Między czerwcem a grudniem 1946 r. żołnierze polskich przetransportowano do Anglii.
Nie czekało ich tu jednak nic dobrego. Przeszli pod dowództwo brytyjskie przestając tym samym podlegać zwierzchnictwu Naczelnego Wodza. Zostali zdemobilizowani i praktycznie stali się nikim. Podziwiani za swoje bohaterstwo w walkach u boku aliantów, a w szczególności za spektakularne wyczyny w bitwie o Anglię, szybko, jako cywile zostali zmarginalizowani. Co gorsza ich zasługi nie tylko zostały zapomniane, lecz doszło wręcz do tego, ze Wyspiarze przyjęli ich niechętnie, niemal wrogo. „Poles go home”, to najbardziej cenzuralne słowa, którymi spotykali się polscy weterani. Owej niechęci często towarzyszyła wręcz wrogość, szczególnie w mniejszych społecznościach lokalnych, gdzie poziom otwarcia się na obcych był bardzo niski. Warto również dodać, że rząd brytyjski za pomocą służb specjalne, a te za pośrednictwem instytucji zajmujących się propagandą robiły, co mogłyby spostponować chwałę polskiego oręża i zasług Polaków w zwycięstwie nad III Rzeszą. Było by jednak poważnym nadużyciem twierdzenie, że rząd brytyjski pozostawił całkowicie polskich emigrantów samym sobie. Faktem jest bowiem, że zorganizowano dla nich szereg kursów zawodowych, nauki języka itp., ale to co później im oferowano, to była praca fizyczna, bardzo ciężka i nisko płatna, dotyczyło to zarówno osób, które miały niskie kwalifikacje, jak i tych, którzy mieli wysokie. Tych drugich było zresztą całkiem sporo, musimy pamiętać, że w szeregach polskiej armii wielu oficerów miało wykształcenie nie tylko wojskowe, również medyczne, politechniczne odebrane na dodatek w elitarnych uczelniach europejskich. Wszystkich bez względu na wiedzę i kwalifikacje kierowano tam, gdzie Anglicy nie chcieli pracować. Nic dziwnego, że taki stan rzeczy rodził poczucie krzywdy i sprzeciw, a nawet bunt. Razem ze swoimi żołnierzami ten sam los dzielił gen. Anders stając się wkrótce przywódcą emigrantów, najbardziej znienawidzonym przez komunistów.

 

W nie swojej skórze

Na początku 90. w ramach stypendium z Fundacji Jagiellońskiej przebywałem w Oksfordzie, gdzie po raz pierwszy zetknąłem się polska emigracją powojenną. Miałem tam okazję poznać polskie środowisko emigracyjne. Do dziś wspominam panią Helenę Forkun, która wraz mężem oficerem II Korpusu znalazła się w sytuacji takiej jak większość ówczesnych polskich imigrantów – ciężka praca fizyczna, niejednokrotnie upokarzająca. Chcąc wyrwać się z tego kręgu zajęli się naprawą mebli, tapicerką. Ciężką i długoletnią pracą osiągnęli wysoką pozycję społeczną i materialną budząc podziw angielskich sąsiadów. Jednak mąż pani Heleny przypłacił, to ciężką chorobą płuc i zmarł nigdy nie godząc się z tym, co spotkało Polaków po wojnie.

Jan Winiarski, którego poznałem w Oxfordzie i z którym mocno się zaprzyjaźniłem, pochodził z Tarnowa, był czołgistą u generała Maczka. Po zakończeniu wojny jak większość żołnierzy trafił do Anglii, pracował ciężko w jednej z oksfordzkich fabryk, gdzie -jak wielu Polaków był obiektem niewybrednych kpin i szykan. W Oxfordzie poznał swoją przyszłą żonę, myślał o założeniu rodziny, ale chciał jej oszczędzić upokorzeń związanych z losem emigranta. Uznał wówczas, że wyrwać się z tego może tylko w jeden sposób – musi zostać Anglikiem. Nauczył się języka, zmienił imię na John a nazwisko skrócił do połowy i nadał mu angielskie brzmienie. Podjął naukę na uniwersytecie, gdzie skończył studia prawnicze, otrzymał dobrą pracę w słynnej Oxford Library. Zmarł pod koniec lat 90., do końca życia tęsknił za Polską, w której później już nigdy nie był, do końca życia z żył z dylematem, czy dobrze uczynił izolując się od polskiej społeczności, czy nie było błędem to, że nie nauczył swoich dwóch córek polskiego. Męczył się niesłychanie w nie swojej skórze.

 

Z torbami

Kazimierz Fedorowicz, były „cichociemny”, komandos, lwowianin z urodzenia, mieszkaniec Oksfordu z konieczności, osoba w Oksfordzie znana nie tylko wśród tamtejszych Polaków. Dzięki ciężkiej pracy i operatywności udało mu się stworzyć kilka kasyn gry, jednak w latach 60. rząd brytyjski puścił go z torbami – do władzy doszli labourzyści i wszystkie kasyna zlikwidowali. Pan Kazimierz doświadczył wiele upokorzeń ze strony władz brytyjskich, najbardziej jednak zapadło mu w pamięć to, że jego syn nie został przyjęty do wojskowej szkoły lotniczej, a powodem było to, że ojciec był Polakiem.

Każda z tych postaci i wiele innych, nie wymienionych tutaj, z braku miejsca zasługuje na osobny artykuł. Szczęściem zarówno pani Helena Forkun, jak i Kazimierz Fedorowicz żyją i mam nadzieję, że przed nimi jeszcze wiele lat, chętnie się z nim znów spotkam i mam nadzieję, że niebawem.

Podobne upokorzenia spotkały nie tylko prostych żołnierzy, czy oficerów, lecz również wybitnych polskich dowódców, którzy sprawili, że III Rzeszą spotkał taki, a nie inny los. Generałowie, którzy mają swoje pomniki, ulice, szkoły nazwane swoim imieniem nie tylko w Polsce, ale w Holandii, w Belgii, Francji, Włoszech, czy nawet w Niemczech, ze strony Wielkiej Brytanii nie doczekali się żadnego uznania. Generał Stanisław Maczek, do emerytury pracował jako barman, a inna legenda polskiego oręża gen. Stanisław Sosabowski, jako magazynier.

Jest jednak nadzieja, że cześć żołnierzom Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, którzy trafili do Wielkiej Brytanii zostanie wreszcie oddana – Polacy na Wyspach są coraz lepiej zorganizowani, a przede wszystkim jest nas znacznie więcej niż kiedyś i nadejdzie czas, w którym Wielka Brytania i świat pozna prawdę o polskich żołnierzach.

 

 

Janusz Młynarski

 

 

Przeczytaj również

To tu w UK najemcy mają największe szanse na mieszkanie w nieodpowiednich warunkachTo tu w UK najemcy mają największe szanse na mieszkanie w nieodpowiednich warunkachBanksy stworzył nowy mural w Londynie? Fani nie mają wątpliwościBanksy stworzył nowy mural w Londynie? Fani nie mają wątpliwościPopulacja Londynu bije nowe rekordy. Ile wynosi?Populacja Londynu bije nowe rekordy. Ile wynosi?Szef DNB mówi o “społecznych kosztach” zatrudniania imigrantów w HolandiiSzef DNB mówi o “społecznych kosztach” zatrudniania imigrantów w HolandiiBariery językowe przyczyną błędnych diagnoz lekarzyBariery językowe przyczyną błędnych diagnoz lekarzyBlisko 7 mln ludzi w UK ma kłopoty finansoweBlisko 7 mln ludzi w UK ma kłopoty finansowe
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj