Życie w UK

Polak – bohater pozytywny

Politycy brytyjscy gardłują głośno o Polakach i o benefitach wypłacanych polskim imigrantom. Wypłacanych, tak na marginesie, z ich własnych, ciężko wypracowanych podatków. Politycy nazywają polskich imigrantów pomyłką w temacie otwarcia granic. Ale z kolei ekonomiści ostrzegają, że wykopanie polskich imigrantów z Wielkiej Brytanii może grozić katastrofą gospodarczą na Wyspach. A skoro tak, to chyba nie wszyscy z nas przyjechali tu tylko po zasiłek?

Polak – bohater pozytywny

Politycy brytyjscy, maskując własną indolencję, szukają kozłów ofiarnych w czasach recesji. Nic nowego – jak to rasowi politycy pod każdą szerokością geograficzną. Dzięki nim polscy imigranci są ostatnio dość popularni w mediach.

A informacje o nich sąsiadują, niby przypadkowo, z newsami o gettach socjalnych i gettach narodowościowych. I tworzy się, niby niechcący, taki obraz Polaka: wroga asymilacji i fana aspołecznych gestów i zachowań.

Myśli premiera Camerona i jego przybocznych serwowane w środkach przekazu to bardzo niebezpieczny precedens. Bo oto przykład idzie z góry i oto, któregoś dnia, może się zdarzyć, że będziemy mieli do czynienia z odgórnie sterowaną nienawiścią.

A stąd już niedaleko do wybijania Polakom szyb, tak jak w Belfaście, i do antypolskiego ekstremizmu. Nie galopując zbytnio na koniu wyobraźni wydaje się wręcz oczywiste, że jest to jakiś sposób na wykurzenie obcych z kraju.

A oto przykład młodego Polaka, którego pewnie premier Cameron nie chciałby wykurzyć. Polaka, który nie mieszka w Anglii z miłości do zasiłku lub benefitu.

Młody, polski Brytyjczyk
Filip przyjechał do Wielkiej Brytanii w 2005 roku, w wieku ośmiu lat. Przyjechał razem z rodzicami w ramach potężnej fali imigracyjnej, zaraz po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej.

Wkrótce po przyjeździe rozpoczął karierę w angielskiej szkole. Przychodził do domu ze szkoły i powtarzając z pamięci długie zdania w języku obcym, pytał rodziców, co to znaczy.

Bo tak ktoś do niego dzisiaj powiedział, a on nie rozumie ni w ząb. Ciekawostką był fakt, że wymawiał bezbłędnie obce słowa nie rozumiejąc ich znaczenia.

W Polsce skończył tylko pierwszą klasę szkoły podstawowej a tu, od razu, rzucono go na głęboką wodę obcych obyczajów i koktajl dziwnego języka i nieznanych krajobrazów. Filip nie tworzył własnych gett – asymilował się z otoczeniem i wtapiał w tłum brytyjskich rówieśników tak bardzo, jak tylko mógł.
I oto, w wieku 17 lat Filip okazuje się być zupełnie normalnym brytyjskim nastolatkiem. Mówi po angielsku bez akcentu i nawet najwprawniejsze i czułe wyspiarskie ucho nie jest w stanie wychwycić jego wschodnich korzeni.

Randkuje z angielskimi dziewczętami. Ma grono angielskich kolegów z angielskich szkół. Książki czyta wyłącznie po angielsku, a nie po polsku –„bo tak lepiej i angielski brzmi fajnie ”.

Filmy pochłania bez koniecznych dla wdrażających się językowo obcokrajowców, napisów. Od ponad ośmiu lat gra w piłkę w lokalnej, angielskiej drużynie futbolowej.

– Ostatnio bardzo dobrze nam idzie. Jesteśmy na pierwszym miejscu w lidze. Praktycznie od zawsze gram na lewej pomocy i udało mi się strzelić pięć bramek w tym sezonie – mówi Filip.

Jest jednym z najlepszych uczniów w szkole. Parę miesięcy temu, w ramach międzyszkolnej wymiany uczniów, spędził dwa tygodnie w hiszpańskiej Salamance.

Za parę miesięcy będzie zdawał egzaminy do college’u i zastanawia się nad wyborem kierunku. – Waham się pomiędzy biologią, chemią a podstawami kryminalistyki – mówi. Ale to nie wszystko. Filip pracuje, żeby dorobić sobie do kieszonkowego – ostatnio part time w pewnej restauracji.

Uczy się języków obcych, gra na keyboardzie i gitarze. Rozmawiając z nim wiemy jedno – jest to bardzo pozytywny młody człowiek, który ma dobrze poukładane w głowie.

Stawiamy guziki przeciw orzechom, że Filip będzie bardzo wartościowym obywatelem Wielkiej Brytanii. Bo Filip nie chce wracać do Polski i czuje się już bardziej angielskim nastolatkiem niż polskim imigrantem. Oczywiście utrzymuje kontakt ze starym krajem, gdzie zostali dziadkowie i koledzy z piaskownicy – ale jego serce bije już w rytm uderzeń Big Bena.
Młodzi i leniwi Brytyjczycy
Brytyjscy obywatele nie szukają w Polsce pracy. Szukają taniego ubawu i dobrej miejscówki na „stag nights” i „hen nights”. Głównie w Krakowie, bo to piękne miasto. No i bilety lotnicze są tanie.

Część młodych Brytyjczyków żyje na zasiłkach i ma mizerne umiejętności i wiedzę. I co za tym idzie – olbrzymie problemy ze znalezieniem jakiejkolwiek pracy.

Stąd ostatnie wyspiarskie, rządowe projekty, by młodych na zasiłkach poddawać testom z matematyki i języka angielskiego. Testom, które miałyby określać ich przydatność dla społeczeństwa i przydatność dla pracodawcy. W przypadku mizernych wyników i odmowy podjęcia szkoleń straciliby prawo do zasiłku.

Część z nich nie chce się ani uczyć ani nie wykazuje żadnej aktywności, by znaleźć jakąkolwiek pracę. Filip buduje swoją przyszłość opierając się na pozytywnych i uniwersalnych wartościach czyli na nauce i na pracy. Zdumiewa mądrość tego młodego człowieka.

Czy nie kłóci się to przypadkiem z obrazem Polaków kreowanym ostatnio przez brytyjskie media? I czy nie stoi to przypadkiem w opozycji do idei i poczynań niesławnego klubu Bullingdon, którego premier Cameron był za młodu wesołym członkiem?

 

Przypisy:

Bullingdon Club (Klub Bullingdonu) – elitarny klub towarzyski działający na Uniwersytecie Oksfordzkim. Klub nie ma stałej siedziby. Zyskał rozgłos ze względu na zamożność swych członków oraz urządzane przez nich huczne biesiady. Członkostwo klubu uzyskać można wyłącznie w drodze zaproszenia przez osobę już będącą jego członkiem; wiąże się ono ze znacznymi kosztami, ze względu na obowiązek zakupu klubowego munduru i partycypacji w kosztach wystawnych biesiad i naprawy wyrządzanych przy tej okazji szkód.

Andrew Gimson, autor biografii burmistrza Londynu Borisa Johnsona, tak relacjonował działalność klubu w latach 80. XX wieku: „Nie sądzę, aby chociaż jeden wieczór mógł upłynąć bez zdemolowania jakiejś restauracji i zapłacenia za wyrządzone szkody, bardzo często gotówką. […] Noc w areszcie uchodziła za zachowanie godne bullingdończyków, podobnie jak proceder ściągania spodni [ang. debagging] każdemu, kto ich zdenerwował.

The Bullingdon Club stał się nawet przedmiotem debaty w brytyjskiej Izbie Gmin, jako jeden z przykładów nieobyczajnego zachowania w tamtejszym społeczeństwie a także, jako polityczny przytyk pod adresem prominentnych brytyjskich parlamentarzystów, którzy w przeszłości do niego należeli: obecnego premiera Davida Camerona, ministra finansów George’a Osborne’a, a także burmistrza Londynu Borisa Johnsona.
Członkiem klubu w latach 80., w czasie studiów licencjackich na Oksfordzie, był także Radosław Sikorski.

 

author-avatar

Przeczytaj również

Rząd UK wstrzyma się od dalszego podnoszenia płacy minimalnej?Rząd UK wstrzyma się od dalszego podnoszenia płacy minimalnej?Nosowska w UK – ikona polskiej muzyka zagra koncerty w Londynie i ManchesterzeNosowska w UK – ikona polskiej muzyka zagra koncerty w Londynie i ManchesterzeEkopisanki – naturalne i domowe sposoby barwienia jajekEkopisanki – naturalne i domowe sposoby barwienia jajekHuragan Nelson uderzył w Dover. Odwołane i opóźnione promyHuragan Nelson uderzył w Dover. Odwołane i opóźnione promyLaburzyści wycofają się z surowych przepisów imigracyjnych?Laburzyści wycofają się z surowych przepisów imigracyjnych?Mężczyzna z ciężarną żoną spali w aucie przez pleśń w mieszkaniuMężczyzna z ciężarną żoną spali w aucie przez pleśń w mieszkaniu
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj