Życie w UK

Polacy rozwijają talent na Wyspach

Rozwinąć talent, popuścić wodze fantazji i obudzić marzenia – to najczęściej indywidualna droga do rozwoju naszych osobowości lub do niespodziewanego i wyjątkowego sukcesu. Niektórym z naszych rodaków udało się wybić ponad przeciętność i rozsławić imię Polski poza jej granicami. Zawsze jesteśmy z nich dumni.

Polacy rozwijają talent na Wyspach

Tymczasem nad wizerunkiem wartościowego, utalentowanego i nierezygnującego z marzeń Polaka może na co dzień pracować każdy z nas. Na Wyspach to prawdziwe wyzwanie, ale przecież z marzeń nie wolno rezygnować!

PANI BEATA KORABIOWSKA opowiada o swojej przygodzie z poezją i malarstwem.

Beata Truszkowska: Jak rozpoczęła się pani  przygoda malarstwem i poezją w Wielkiej Brytanii?

Beata Korabiowska: Moje początki w UK były straszne… zostałam tu przewieziona w 1988 r. i zmuszona do nielegalnej pracy. Prawdziwej młodości nie miałam. Kiedy poznałam człowieka, który wyznał mi miłość – wyszłam za mąż. Ja pleców od miłości odwracać nie będę! I postanowiłam, że będę dobrą matką, żoną i człowiekiem. Kochaliśmy się bardzo i urodziłam trzy córki.

Nasze małżeństwo trwało 13 lat. Potem poznałam miłość mojego życia Chrisa i to on obudził we mnie zapomnianą pasję do pisania poezji i malowania. Już w dzieciństwie uwielbiałam szkicować koniee. Kochałam to robić tak bardzo, że rysowałam je w szkolnych zeszytach, a mama z tego powodu była nawet wzywana do szkoły.

Moją miłość do sztuki musiałam na początku emigracji wrzucić do szuflady, po to, by przynosić szczęście innym. Dopiero Chris obudził we mnie pasję do marzeń. Gdy inni siedzieli wygodnie w domu oglądając TV, ja malowałam swoje konie.

B.T.: Jaka jest tajemnica rozwinięcia swojego talentu?

B.K.: Ja się nazywam SHE-HORSE, czyli „ONA-KOŃ". Po tym, jak zostałam Wicemiss Lubelszczyzny zaczęłam wyłaniać się jako kobieta. A kobiety są sensowne, inteligentne, lojalne i silne. Są też czujące i pełne temperamentu.

Natomiast konie, które tak bardzo mnie fascynują, zajmują szczególne miejsce w mojej sztuce. Marzenia są jednak zawsze w naszej głębii. I choć przechodzimy w życiu pewne sytuacje, gdy myślimy tylko o innych i o tym, aby tylko zadowolić najbliższych, zapominamy o sobie. I to jest dobra cecha, ale w życiu przychodzi chwila refleksji i ktoś lub coś obudzi nasze stare marzenia.

Jeśli pójdziesz za głosem serca, będziesz pisać, tańczyć, śpiewać lub malować lepiej, lepiej i lepiej… Jestem ludzka. Lubię się uśmiechać, a ludzie czasami nie śmieją się ze mną, ale ze mnie. I tu jest różnica! Ale mnie nie obchodzi, co ludzie o mnie myślą. Ważne jest to, by doceniać to, co się ma i do czego się dochodzi.

B.T.: Czy w pani przypadku to nie miłość była główną siłą i motorem napędowym do rozwijania talentu?

B.K.: Będąc zakochana w Chrisie namalowałam w szybkim tempie wiele obrazów oraz napisałam mnóstwo poezji o życiu i głównie o miłości. Głównie po angielsku, po to, by mój partner mógł je czytać. Możesz żyć w Afryce i być biedna, ale miłość obudzi talent.

Miłość jest globalna. W końcu wydałam swój pierwszy tomik poezji „Iskra do życia". Jestem dumna z tego, że w 2009 r. wystawiałam moja książkę na londyńskich targach Earls Court London, gdzie sam burmistrz Boris Johnson pogratulował mi sukcesu i zabrał moją książkę do domu.

B.T.: Praca dla sztuki jest marzeniem wielu młodych ludzi. Jak wystartować, jeśli nie ma się wiele doświadczenia, jak postawić pierwsze kroki?

B.K.: Trzeba zainwestować w siebie. Ja zainwestowałam wszystkie moje oszczędności. W stronę internetową i wydanie książki, gdyż uwierzyłam w moje marzenia, które przetrwały we mnie od straconej młodości. Sztukę bardzo trudno się sprzedaje.

Każdy z nas łapie się dziennej pracy, jeśli potrzeba. Ale ja nie maluję dla pieniędzy. Maluję dla siebie samej. Niemniej jednak nie obniżam cen obrazów, gdyż znam ich wartość. Nie muszę sprzedać nic na siłę. Twórczość jest wieczna. Może moje dzieci lub wnuki będą mogły mieć z tej sztuki zyski?

B.T.: Jakie są pani marzenia i plany na przyszłość?

B.K.: Moim marzeniem jest zostać w przyszłości patronem młodych polskich talentów. Wspierać ich i pomagać im otwierać wystawy w Londynie. Mogliby nocować nawet w moim domu. Choć jeszcze nie w tej chwili, gdyż na razie mam moje trzy córki. Na większe projekty potrzeba więcej pieniędzy i więcej czasu… Ale przecież w życiu wszystko jest możliwe!

PAN JAREK JAROSZ opowiada o pasji życia, profesjonalnej fotografii i produkcji filmów

Beata Truszkowska: Kiedy pokochałeś fotografię i produkcję filmów?

Jarek Jarosz: To był bardzo powolny proces, do którego mniej lub bardziej świadomie dojrzewałem przez praktycznie całe życie. Nie była to taka czysta miłość od pierwszego wejrzenia, ale raczej pewien proces poznawania, który w konsekwencji doprowadził mnie do punktu, w którym się teraz znajduje.

Moje małomiasteczkowe marzenia nie sięgały od razu zbyt daleko. Na początku lat 90., wyrastając z ery 8-bitów, moją pasją stała się grafika i muzyka komputerowa. Wówczas też trafiła do mnie pierwsza piracka wersja mało znanego programu Photoshop.

Dzięki tej znajomości bardzo szybko stałem się głównym osiedlowym producentem okładek do bootlegowych kaset magnetofonowych i nieświadomie poznawałem jedno z najważniejszych narzędzi w dzisiejszym cyfrowym świecie.

B.T.: Pakując walizki do UK zabrałeś za sobą pewnie przede wszystkim aparat fotograficzny i zdolności. Czy to wystarczyło?

J.J.: Pierwszy profesjonalny aparat kupiłem dopiero na Oxford Street w Londynie, do którego przyjechałem jako świeżo upieczony inżynier Politechniki Krakowskiej. Dotarłem tutaj tuż przed wielką falą emigracyjną z 2004 roku.

Canon wprowadzał wówczas swoją pierwszą „amatorską" cyfrową lustrzankę (300d), skierowaną do masowego odbiorcy. Jeszcze wówczas mało kto mógł sobie pozwolić na taki sprzęt. Canon rozpoczął proces stopniowego spychania fotografii jako elitarnej dziedziny sztuki na rzecz dyletanctwa i tak ostatnio popularnego „przekrzykiwania" się byle jakimi zdjęciami na Facebooku.

Rzeczywistość zmieniła się na tyle, że każdy dziś ma w komórce Instagram, a najnowsze technologie dostępne są „od ręki" dla każdego. Mając trochę gotówki jesteś w stanie stać się „profesjonalnym" fotografem niemalże w jeden dzień. Pamiętam, że kiedyś ktoś zapytał mnie o wycenę sesji ślubnej. W odpowiedzi usłyszałem: „Mój wujek też ma taki profesjonalny aparat i zrobi nam to za darmo”.

Szczęśliwie dla fotografii wciąż nie zmienia się fakt, że nawet najdroższy aparat pozostaje tylko bezduszną maszyną. Wracając do pytania, oprócz sprzętu i talentu potrzebna jest pewność i wiara, że to, co robisz ma sens i właśnie to chcesz robić przez resztę twojego życia. Trzeba czasami spojrzeć w przyszłość, zobaczyć tam samego siebie i nie bacząc na przeciwności zwyczajnie podążać za głosem serca.

B.T.: Czy start w nowym kraju dla profesjonalnego fotografa był trudny?

J.J.: Sam start w Anglii w moim przypadku nie był wyjątkowo trudny. To był proces stopniowy, a moja przygoda z fotografią była sposobem na to, by uciec od 8-godzinnego biurowego świata. Przyznam, że start wymagał ode mnie wielu wyrzeczeń i rezygnacji z pościgu za nową pralką, lodówką czy ładniejszym samochodem.

W konsekwencji zrezrezygnowałem ze stereotypowego sposobu życia. Jednak według mnie warto zaryzykować i zrezygnować z tego wszystkiego na rzecz spełnienia własnych marzeń. Na portfolio pracuje się często bardzo długo, ale ważne jest by wierzyć, że to co robisz ma sens i wyznaczać sobie kolejne cele. Cierpliwie je realizować, a efekty przychodzą same.

B.T. : Czy dziś z perspektywy czasu podjął byś raz jeszcze próbę realizacji siebie na Wyspach?

J.J.: Trudno mi powiedzieć, jakim byłbym człowiekiem, gdybym tutaj nie wyjechał. Londyn z pewnością ułatwia realizację marzeń. Myślę, że może poza Nowym Jorkiem ciężko o takie drugie miejsce na świecie, gdzie sztuka jest tak mocno wspierana. Cenię sobie wolność, jaką daje mi to, co robię. Mimo braku pewnej stabilności, nie chciałbym wrócić do klasycznego trybu życia, w którym odpoczynek zaczyna się w piątek, a kończy późnym niedzielnym wieczorem.

Odkąd pamiętam zawsze miałem silne poczucie tego, że żyjemy nie po to, by pracować, a odwrotnie. Dlatego wydaje mi się, że sama świadomość tego była i jest wystarczającym powodem, by próbować wszystkiego od nowa.

Na szczęście talenty można rozwijać wszędzie i praktycznie każdy z nas w tym zakresie ma równe szanse, bez względu na to, gdzie mieszka. Kto ma dobry głos, może pięknie śpiewać nawet na ulicy. Kto ładnie rysuje, wystarczy mu kartka papieru i ołówek, a kto z łatwością obcina włosy lub kroi materiał, wystarczy, że sięgnie po dobre nożyczki!

Na emigracji potrzeba bycia kimś, upór i cierpliwość mogą tylko stymulować rozwój naszych umiejętności i zainteresowań. Poza ciężką pracą na Wyspach warto marzyć po prostu po to, by się rozwijać i przede wszystkim będąc Polakiem czuć się dumnie…

Beata Truszkowska

 

author-avatar

Przeczytaj również

Rejestracja w Holandii i uzyskanie numeru BSNRejestracja w Holandii i uzyskanie numeru BSNRząd UK wstrzyma się od dalszego podnoszenia płacy minimalnej?Rząd UK wstrzyma się od dalszego podnoszenia płacy minimalnej?Huragan Nelson uderzył w Dover. Odwołane i opóźnione promyHuragan Nelson uderzył w Dover. Odwołane i opóźnione promyNosowska w UK – ikona polskiej muzyka zagra koncerty w Londynie i ManchesterzeNosowska w UK – ikona polskiej muzyka zagra koncerty w Londynie i ManchesterzeEkopisanki – naturalne i domowe sposoby barwienia jajekEkopisanki – naturalne i domowe sposoby barwienia jajekLaburzyści wycofają się z surowych przepisów imigracyjnych?Laburzyści wycofają się z surowych przepisów imigracyjnych?
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj