Życie w UK

Ostatni taki squat

„Nie to jest najgorsze, że nas eksmitują, lecz to, że brytyjskie brukowce dorabiają nam gębę, z którą nie mamy nic wspólnego” – skarżą się squatersi, których niedawno przegoniono z Balham, a teraz przegania się z Putney. Według brukowców, squatersi to narkomani i brudasy.

Ostatni taki squat

Mądry Polak po squacie >>

Polacy: Squatting Londyn >>

Dwa tygodnie temu, w wyniku akcji przeprowadzonej przez dwa bezpłatne londyńskie dzienniki – „Thelondonpaper” i „Lite” – czytelnicy mieli okazję śledzić losy sporej, międzynarodowej grupy squatersów, zamieszkujących pustostany na Balham. To około 160-osobowa grupa (choć „Lite” i „TLP” twierdziły, że 300). Większość z nich to Polacy.
Fotoreporterzy wspomnianych gazet robili, byłym już mieszkańcom, zdjęcia z ukrycia, a dziennikarze rozmawiali ze wszystkimi z wyjątkiem najbardziej zainteresowanych. Wyjątek uczynił jedynie „Guardian”, który poprosił o wypowiedź jednego z eksmitowanych Polaka.

Pic i fotomontaż

Według jednego ze squatersów w blokach na Balham Polacy stanowili 80-procentową większość. Reszta to Czesi, Chorwaci, Hiszpanie, Włosi, a nawet Anglicy. „Nawet”, bo ci ostatni nie przepadają za obcokrajowcami i mają swoje squaty.
– To, że mieszkało tam 300 osób jest bzdurą wyssaną z palca przez angielskich pismaków. Było tam tylko 40 lokali, więc musielibyśmy mieszkać na stojąco. Myślę, że 160, 170 to liczba, która bardziej odpowiada prawdzie – mówi „Vito”, squater z czteroletnim stażem.
– Najgorsze jest to, że wszystkie fotki, które później opublikowano w gazetach, tak naprawdę były zmontowane. Jakieś nieistniejące góry śmieci, które znalazły się w kadrze, jakieś graffiti nie wiadomo skąd – złości się Ewa, dziewczyna „Vita”. – No i to, że dewastujemy mieszkania.
Przegonieni squatersi bardzo szybko znaleźli nowe, wręcz wymarzone, prestiżowe miejsce – z umeblowanymi kuchniami, z ciepłą wodą, nienagannie czyste, z niewielkim parkiem.
– Zobaczysz jak mieszkamy, sam będziesz mógł się przekonać, czy jesteśmy brudasami – mówi Jakub, który w Londynie pracuje i studiuje, a do tego oczywiście mieszka na squatach.

Squat obrony narodowej

Od stacji na Putney do nowego squatu idzie się piętnaście minut „średnio szybkim” krokiem. Po drodze mijamy polski kościół i wchodzimy na Hazelwell Road. Tu ceny najskromniejszych domów zaczynają się od miliona funtów.
Na końcu Hazelwell znajduje się miejsce znane jako Williams Garden. I właśnie tam usytuowane są trzy bloki mieszkalne, które jeszcze do niedawna stały puste. Ważną informacją jest również to, że niebawem opustoszeją, ale potem znów się zapełnią, jednak już nie squatersami.
Trzy dwupiętrowe budynki to typowe bloki mieszkalne. W każdym z nich kilkanaście lokali, i to nie byle jakich, bo każde ma kuchnię, living room i dwie sypialnie oraz osobną łazienkę i ubikację. Wszystko wygląda jak nowe. Na klatkach schodowych sterylnie czysto. W mieszkaniach, jak się później okaże, też nie gorzej, choć niewiele brakowało, bym się o tym nie przekonał – mieszkańcy mają alergię na dziennikarzy.
Budynki są własnością Ministerstwa Obrony Wielkiej Brytanii. Mężczyzna, który spaceruje z psem po niewielkim parku należącym do posesji, mówi, że owo osiedle jest ośrodkiem dla weteranów wojny irackiej i afgańskiej, a co jakiś czas zdemobilizowany kontyngent trafia tutaj, by lizać rany, głównie psychiczne. Potwierdzą to później inni, przypadkowo spotkani mieszkańcy okolicznych domów.

 

My nie dewastujemy

– Aż żal się stąd wynosić. Czysto, cisza, spokój. No i nie musieliśmy tu dokonywać praktycznie żadnych remontów.
Squatersi, przynajmniej ten rodzaj, o których tu piszemy, nie mają z dewastowaniem nic wspólnego. Jeśli już, to raczej przystosowują zajęte przez siebie domy do mieszkania, gdy sytuacja tego wymaga.
– Nieraz zdarzało się nam zakładać nową instalację elektryczną i naprawiać lub uzupełniać wodociągową lub kanalizacyjną, malować, tynkować, murować. Często zostawialiśmy opuszczane domy w lepszym stanie niż je przejęliśmy – opowiada „Biszkopt” i na dowód tego pokazuje zdjęcia z poprzednich squatów.
Squatersi regularnie płacą wszystkie rachunki – za wodę, gaz, energię elektryczną.
– Są oczywiście tacy, co nie płacą, ale to są głównie Brytyjczycy, to oni psują opinię squatersom. Angielski squaters to przeważnie menel, osobnik zdegenerowany, kompletnie nie dba o miejsce, w którym żyje. Wyjątki poświadczają regułę.
Dodajmy, że większość „naszych” squatersów legalnie pracuje i płaci podatki.
– Może dlatego nic nie niszczymy, bo przychodzimy zbyt zmęczeni z pracy – śmieje się Maciek z Wrocławia, który spędził trzy lata na squacie.

Z prasą nie rozmawiamy

Próbuję odwiedzić kilka mieszkań, porobić jakieś zdjęcia, ale nikt się nie zgadza.
– Mamy już dosyć zdjęć i dziennikarzy – mówi oschle młoda blondynka, kiedy proponuję jej rozmowę. Przez drzwi widać, że w mieszkaniu panuje wzorowy porządek.
Z kuchni wychyla się młody mężczyzna z kolczykiem w nosie i wardze. Łagodnie tłumaczy, że ma już dość tego szumu.
– Squat nie lubi rozgłosu. Przepraszam, ale nie pogadamy.
Mało rozmownych jest również troje mieszkańców pierwszego bloku, ale wpuszczają do środka. Mają własną firmę, pracują w domu. Wewnątrz czyściutko. Rozmowni nie są – „afera” z Balham też zaszczepiła im nieufność do mediów. Wyprowadzają się za kilka dni, na jakiś niezły squat w północno-wschodnim Londynie.

Na drugim piętrze jednego z bloków mieszkają Hiszpanie, zza drzwi słychać muzykę – Al di Meola „rzeźbi” na gitarze jedno ze swoich calypso. Otwiera nam niewysoka brunetka owinięta w ręcznik. Wyjaśniam, kim jestem. Mówi, że jej przykro, ale nie ma nic do powiedzenia. Bardziej rozmowna jest jej współlokatorka, Clara:
– Nigdy nie robiliśmy nic złego, dlatego oburzyło nas to, co napisali o nas w gazetach. My na przykład jesteśmy artystami, zorganizowaliśmy grupę teatralną, występujemy na ulicach, w salach teatralnych, w szkołach. Squating to dla nas rodzaj ideologii, dzięki niemu poznajemy niezwykłych ludzi z całego świata, zawiązują się przyjaźnie. Na Balham było wspaniale – szkoda, że nas tak rozpędzili.

 

Wolność i bunt

Igora w squatingu pociąga to co Clarę: – Aspekt materialny jest istotny, ale nie najważniejszy – tłumaczy Igor, student filozofii. – Mnie na przykład dojazdy do pracy kosztują całkiem sporo. Gdybym wynajął mieszkanie bliżej hurtowni, w której pracuję, wyszłoby mi taniej niż życie na squacie, ale tu mam przyjaciół, z którymi mieszkam od kilku lat, poza tym dla mnie squat to również jakiś rodzaj wolności i buntu.
Obecni lokatorzy pomieszkaliby tu dłużej, gdyby nie kolejna groźba eksmisji. Dowiedzieli się o niej niemal zaraz po przeprowadzce. Idylla może potrwać jeszcze kilka tygodni, ale domy już pustoszeją, bo nikt nie zamierza czekać do ostatniej chwili. Właściciele posesji, czyli brytyjski MON, przygotowali się od strony prawnej bardzo dobrze, więc werdyktu, korzystnego dla nich, należy się spodziewać niebawem.
Zapada wieczór. Z okna Jakuba widok na park. Wiewiórki szaleją po drzewach, śpiewają ptaki. Kto wie, czy to nie ostatni taki squat?
Idąc na stację zapytałem jeszcze kilka osób po drodze, czy nie przeszkadzają im squatersi z Williams Garden?
– A tam są jacyś squatersi? – pytali z kolei moi rozmówcy.
No tak, oni nie czytają „Lite” i „TLP”.

Janusz Młynarski
 

 

od naczelnego…

Kolejna łatka

Komu przeszkadzają squatersi? Jeżeli są cicho i utrzymują porządek, to sąsiadom raczej nie. Właścicielowi, który nie widział swojego mieszkania często od wielu lat, również. Tym bardziej jeśli już nie żyje…
Komu więc? Wydaje się, że państwu. I to nie jaśnie państwu, nie państwu Kowalskim lub Smith ani szanownym państwu.
Sygnał o dzikich lokatorach, docierający do urzędniczego aparatu ma bardzo jasne przesłanie: Na ulicy X pojawili się systemowi wywrotowcy.
Niepłacenie za czynsz nie mieści się po prostu w urzędniczych głowach. Trudno jednak z tym dyskutować. Odwieczny konflikt pomiędzy skrajnymi sposobami myślenia różniącymi zwolenników różnej maści anarchizmów od „aparatczyków” trwa i będzie trwał.
W tym wszystkim dziwić może jednak podejście kolegów po piórze z „thelondonpaper” oraz „Lite”, którzy powiesili na squatersach wszystkie możliwe psy. Niesmak, jaki pozostał po dziennikarskich „rewelacjach” o górach śmieci, etc., etc. będzie kolejną łatką, jaką przyczepi się Polakom. Jemy już łabędzie, trzebimy karpie, kradniemy i pijemy na umór. Teraz okazuje się, że nawet na squacie zachować się nie potrafimy. A zgodna opinia squatersów wszystkich narodowości, że Anglicy mają najwięcej za uszami nie ma już żadnego znaczenia.

Maciej Ligus

author-avatar

Przeczytaj również

Huragan Nelson uderzył w Dover. Odwołane i opóźnione promyHuragan Nelson uderzył w Dover. Odwołane i opóźnione promyLaburzyści wycofają się z surowych przepisów imigracyjnych?Laburzyści wycofają się z surowych przepisów imigracyjnych?Mężczyzna z ciężarną żoną spali w aucie przez pleśń w mieszkaniuMężczyzna z ciężarną żoną spali w aucie przez pleśń w mieszkaniuPolscy producenci drobiu odpowiadają na zarzuty brytyjskich instytucjiPolscy producenci drobiu odpowiadają na zarzuty brytyjskich instytucjiTrwa obława na nożownika z Londynu. Jego ofiara walczy o życieTrwa obława na nożownika z Londynu. Jego ofiara walczy o życieWynajem mieszkania w UK tańszy niż rata kredytu? Niekoniecznie!Wynajem mieszkania w UK tańszy niż rata kredytu? Niekoniecznie!
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj