Życie w UK
Oliwa jednak sprawiedliwa
Wczoraj – jak zwykle bez zapowiedzi – wpadła do mnie Kate. Ledwo zdążyłam zaparzyć kawę i otworzyć zakamuflowaną paczkę z kruchymi ciastkami – Kaśka zaczęła referować bardzo zaaferowana wydarzenia z ostatniego weekendu.
Wyobraź sobie – mówi – w ostatnią sobotę wchodzę do Primarku aż tu nagle słyszę: – Nie kupuj tego, tutaj ubierają się tylko biedne Polaczki, które na co dzień pracują na zmywakach i w magazynach. Stałam odwrócona plecami do jakiegoś męskiego głosu, mówiącego z wyraźną pogardą, podczas gdy ja polowałam na niedrogie zakupy w Primarku – gdzie, jak obie wiemy, ceny nieduże, a upolować można naprawdę fajne ciuchy i dodatki. Zwłaszcza, jeśli ma się tak dobry gust jak my mamy – mrugnęła do mnie porozumiewawczo. Potem kontynuowała już nieco spokojniej, pijąc haust za haustem gorące espresso. – Kiedy tak stałam i usłyszałam, co mówi ten mężczyzna uzmysłowiłam sobie, że ten głos wydał mi się jakby znajomy… Zwłaszcza ta pogarda odbijała mi się czkawką jakiejś strasznej traumy w moim życiu. No i odwróciłam się, a tam – nie uwierzysz – mój były mąż z tą swoją nową żoną! Wyobrażasz sobie całą tę sytuację? – O Jezu! – krzyknęłam – przecież oni mieli mieszkać pod Warszawą i budować piękny dom dla gromadki przyszłych – równie pięknych – dzieci! – No i dlatego zaniemówiłam – dalej mówiła Kate. – Zaniemówiłam i stałam jak wryta: nie mogłam się ruszyć z miejsca, bo odjęło mi mowę. Co miałam zrobić? Rzucić się na niego i na nią z pięściami? Zacząć ich gryźć, kopać za lata upokorzeń? – I co w końcu zrobiłaś, widzieli cię? – zapytałam. – Odróciłam się na pięcie, rzuciłam rzeczy, które miałam mierzyć jak oparzona i wyleciałam. Opowiadałam ci przecież, że jestem na Wyspach przez nich. Przyleciałam tu bez grosza, z ogromnymi długami, poniżona i niepewna jutra. To on zdradzał mnie z moją najbliższą koleżanką, która okazała się szują i żmiją. A przecież gościłam ją w domu, chciałam ją nawet poznać z jego bratem – tak mi jej żal było, że niby taka samotna, nieatrakcyjna stara panna. Kiedy wreszcie wszystko wyszło na jaw, z całym cynizmem wyrzucili mnie ze spółdzielczego mieszkania, przysyłali do mojej pracy anonimy i obnosili się przed wszystkimi swoim szczęściem i bogactwem – mówiła coraz szybciej Kate, aż zaczęłam w szafce szukać środków antystresowych, bo przestraszył mnie jej chrapliwy głos i przyspieszony oddech. – Potem wielokrotnie dochodziły mnie słuchy, że dorobił się na jakichś machlojkach deweloperskich, rok po roku byli coraz bogatsi i wprawdzie mój „ex” podobno ją też notorycznie zdradzał z młodymi pracownicami, ale jednak uchodzili za zgodną parę, żyjącą w luksusie i szastającą kasą na wszelkie zbytki. Dlatego zastanawiam się – ciągnęła – jak to się mogło stać, że nagle ta znienawidzona para, która przysporzyła mi kiedyś tyle bólu wylądowała na Wyspach – zapytała retorycznie na koniec swojej opowieści.
Znałam Kate od paru lat – uczciwa, pomocna, pracowita i zawsze pełna optymizmu – bez względu na zawiłe życiowe zakręty i okoliczności. Życie jej nie oszczędzało, ale zawsze udawało jej się wyjść obronną ręką z wszelkich życiowych burz. Jednak – jak się miało niebawem okazać – powiedzenie „oliwa nierychliwa, ale sprawiedliwa i zawsze na wierzch wypływa” właśnie wypłynęła trzy dni po wizycie Kate w moim domu. Najpierw rano przeczytała w Internecie, że w Polsce jakiś aferzysta wraz z żoną brał od ludzi pieniądze na budowę hotelu, który nigdy miał nie powstać i że jest poszukiwany, a na zdjęciu rozpoznała właśnie… ex-małżonka z nową połowicą, a kilka dni później, kiedy wracała po pracy do domu, na ulicy zobaczyła wozy policyjne, psy tropiące i… ex-męża we własnej osobie w kajdankach, a tuż obok nową żonkę w złotych bransoletkach oraz stalowych bransoletach zamykanych na zamek przez policjantów…
Ilona Korzeniowska / Fot. Thinkstock