Życie w UK

Naiwności recesja się nie ima

Gdyby wszyscy oszukani rodacy zgłaszali się do polskich placówek konsularnych, to musiałyby one zająć się tylko przyjmowaniem zgłoszeń, a do tego zmuszone byłyby potroić zatrudnienie personelu. Zgodnie z naszymi prognozami, rośnie liczba ofiar nieuczciwych pośredników pracy.

Naiwności recesja się nie ima

 

 
 
 
 
 
Od kilku lat przestrzegamy Polaków przed fałszywymi pośrednikami pracy, a od kilku tygodni piszemy o tym wręcz do znudzenia. Fikcyjne agencje to co prawda proceder mniej intratny niż handel narkotykami, ale bezpieczniejszy, bo ryzyko wpadki jest w zasadzie zerowe – przynajmniej tak wynika ze statystyk. Zgłoszeń o przestępstwach jest daleko mniej niż samych przestępstw. Radca z Wydziału Konsularnego Ambasady RP w Wielkiej Brytanii – Dariusz Adler nie ukrywa, że jest to wierzchołek góry lodowej.
Nie ma dnia, żeby w redakcji nie urywały się telefony od ludzi, których bezwzględne gangi nie tylko ogołociły z marzeń lepszej egzystencji, ale również ze środków do życia. Wiele osób traci pieniądze, ale również dokumenty. Jedynym pocieszeniem jest to, że w takich sytuacjach konsulat od ręki wydaje dokument upoważniający do jednokrotnego przekroczenia granicy i udziela pożyczki na opłacenie podróży.
W ubiegłym tygodniu musieliśmy nawet zawiesić naszą „gorącą linię”, bo nie jesteśmy w stanie „przerobić” wszystkich zgłoszeń.
 
Kryzys napędza ofiary
Przez cały ubiegły rok próbowaliśmy studzić rozpalone głowy rodzimych polityków i dziennikarzy – autorów hurraoptymistycznych wypowiedzi na temat znakomitej kondycji polskiej gospodarki, płynących znad Wisły. Zaprzeczaliśmy rzekomym masowym powrotom emigrantów do Polski, przewidzieliśmy upadek złotówki, wzrost bezrobocia oraz nasilenie się emigracji zarobkowej z wyżej wymienionych powodów. W jednym z artykułów publikowanych w drugiej połowie ubiegłego roku postawiliśmy, może niezbyt błyskotliwą, ale odosobnioną tezę, że głód pracy, który nastąpi w kraju wraz z recesją spowoduje większą aktywność grup przestępczych oferujących nieistniejącą pracę za granicą. Niestety, mieliśmy rację.
Na to zjawisko zareagowała Ambasada RP w Wielkiej Brytanii ostrzegając za pośrednictwem polonijnych mediów o natężeniu tego zjawiska. Placówka informowała, jakie metody stosują oszuści i co zrobić, żeby nie paść ich ofiarą. Niestety, determinacja chętnych do pracy za granicą jest tak wielka, że chyba nic nie jest w stanie ich powstrzymać.
 
Nabici w IMT Building
Dyżurną komórkę zawsze nosi przy sobie któryś z naszych dziennikarzy. Teoretycznie o godzinie 18.00 dyżur się kończy i telefon powinien być wyłączony, ale zazwyczaj nie jest. Dzięki temu w ubiegły wtorek dodzwonił się do nas Stanisław Kułach, pracownik lotniska w Nottingham, który zaopiekował się dwoma Polakami, ofiarami fałszywych pośredników. Piotr Długiński i jego kolega nie dzwonili akurat po pomoc, lecz chcieli za naszym pośrednictwem ostrzec innych naiwnych. Nabrano ich „standardowo”. Ogłoszenie w poważnej gazecie, w tym przypadku w „Gazecie Wyborczej”, a dokładniej w poniedziałkowym dodatku „Gazeta – Praca”. Firma IMT Building Company oferowała pracę budowlańcom. Praca natychmiast, angielski „niewymagalny” (tak w oryginale), dobre zarobki. Telefon: + 44 791180606. Gdyby Piotr Długiński wiedział, że to numer telefonu komórkowego, to nie dałby się nabrać, ale ktoś, kto nie był nigdy w UK przeważnie nie wie, że telefony stacjonarne mają tu 10 cyfr, a komórkowe 9 i pierwszą cyfrą w tym drugim przypadku jest zawsze siódemka. Firmy nie było co prawda w internecie, ale Długiński już tego nie sprawdzał. Tu trzeba dodać, że oszuści nieprzypadkowo zamieszczają anonse w prestiżowych tytułach. To typowe działanie psychologiczne – jeśli gazeta uchodzi za solidną, to i ogłoszenie musi być solidne, tak myśli przeciętny emigrant „in spe”. Zmamiony wysokimi zarobkami i perspektywą wyrwania się z biedy bardzo łatwo połyka haczyk. Długiński i kilka innych osób, które przyjechały wraz nim, zostały odebrane przez osobę podającą się za pracownika agencji i zawiezione do Sheffield. Pan Piotr zapamiętał adres domu, który miał być kwaterą jego i współtowarzyszy.
 
– Rudera, do której nas zawieziono, przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy. Totalny brud w pomieszczeniach, kawałki gruzu, kradziony prąd, absolutna melina. Ten budynek mieści się w Sheffield na rogu Irving Street i Kirby Close.
 
Zanim jednak tam weszli, pośrednik skasował od każdego po 200 funtów, jak sam powiedział – kaucji oraz po 80 funtów, za dwutygodniowy czynsz. Nie był tam długo, bo jeszcze tego samego dnia uciekł, ale zdążył się dowiedzieć, że w krótkim czasie z rudery uciekło 25 osób, które zostały w podobny sposób oszukane. Zapamiętał i zanotował również numer rejestracyjny samochodu niby-pośrednika.
 
– Jeszcze tego samego dnia pojechaliśmy do Nottingham na lotnisko. Nie daliśmy się okraść doszczętnie – mieliśmy przy sobie jeszcze kilka groszy. Wystarczyło na bilety lotnicze do Polski, ale na więcej już nie.
 
Był wtorek, a lot do kraju dopiero w czwartek. We wcześniejszym terminie lotów nie było. Bez środków do życia, bez jedzenia. Nie daliby sobie rady ani z zakupieniem biletów, ani z pozostałymi problemami, gdyby nie rodacy, których wielu pracuje na lotnisku w Nottingham. Spotkali tam Stanisława Kułacha, który wraz z innymi Polakami zadbał nie tylko o dach nad głową i posiłki dla nich czy pomógł w zakupie biletu, lecz również zawiadomił policję.
 
– Zostaliśmy bardzo życzliwie przyjęci. Przesłuchujący nas funkcjonariusz, Ian Clay podał nam nie tylko numer telefonu służbowego, lecz również prywatną komórkę. Bezpośrednio po tym poinformowaliśmy polską policję.
 
Lalo każe poczekać
Martyna Wołczuk z podbiałostockiej wioski miała pracować w restauracji jako pomoc kuchenna. Taką przynajmniej miała nadzieję. Jest po szkole hotelarskiej i wyobrażała sobie, że jeśli podszkoli język, to znajdzie sobie pracę w hotelowej recepcji. Postanowiła zabrać ze sobą czteroletniego syna Kacpra i kuzynkę po handlówce, która też była bezrobotna. Pośrednik przyjechał na dworzec Victoria busem, w którym było już siedem osób. Kierowca był Polakiem, ale pośrednik, który też jechał z nimi mówił, że jest Włochem, a zna dobrze polski, bo ma żonę Polkę. „To dobrze” – cieszyła się w duchu Martyna, bo już się bała, że to Cygan. I jeśli z tego powodu miała się bać, to miała rację, bo Lalo (tak się przedstawił) okazał się Romem i Brytyjczykiem, gdyż miał paszport UK, którym bez przerwy się chwalił. W busie wziął od wszystkich po 400 złotych za podróż. Punktem docelowym było Chester. Tam czekała praca i kwatera. Lalo mówił: – Mieszkanko nieduże, ale bardzo ładne, blisko plac zabaw. Jest problem, bo jest tylko dwa łóżka, ale jakoś dwa dni przemęczysz, zanim dostawimy trzecie.
Trzeciego łóżka nie trzeba było dostawiać, bo tam gdzie wylądowała Martyna z kuzynką i synem, nie było żadnych łóżek. Tam, czyli na parkingu przed „Sainsbury’s”. Lalo wziął od wszystkich po dwieście funtów i kazał całej grupie poczekać około pół godziny. Pojechał „szybko wpłacić te pieniądze do agencji pracy, żeby zdążyć przed zamknięciem”. Lalo wpłaca już przeszło tydzień.
Martyna miała jednak szczęście, bo w jej notesie było kilkanaście telefonów do różnych znajomych. Zadzwoniła do koleżanki, która wraz z mężem mieszka w Brighton. Pomogli wrócić do Polski.
 
Marta świeci przykładem
Marta i Wanda z podrzeszowskiej Boguchwały mają już swoje lata i spore doświadczenie, jeśli chodzi o pracę za granicą. Pracowały we Włoszech i Niemczech jako opiekunki ludzi w podeszłym wieku, w Hiszpanii przy truskawkach i w Holandii przy pieczarkach. To znaczy pracowałyby, gdyby nie to, że tam gdzie je wysadzono nie tylko nie było pieczarek, ale również Holandii. Zostawiono je w parku w Luksemburgu. Tam jednak zaopiekowała się nimi policja zawożąc do konsulatu. Urzędnicy nie mieli z paniami większych problemów, bo obie miały pieniądze na powrót i ważne dokumenty. Wystarczyło im więc pokazać skąd mają najbliższy autobus do Polski.
Kilka dni temu przeczytały ogłoszenie w jednej z popularnych gazet, że duża, znana firma kosmetyczna zatrudni kobiety przy pakowaniu pomadek. Firma mieściła się w Londynie. Szczegóły przez telefon, angielski niewymagany, rozmawiamy po polsku itp. Marcie sprawa wydała się podejrzana, bo firma niby duża i znana, a takie małe ogłoszonko. No i ten telefon – jeśli komórkowy, to nie ma co jechać, wiadomo, że ściema – z tą Holandią też było podobnie. Ale zadzwoniły. Odebrała kobieta i podała warunki – 7,2 funta na godzinę. Przyjazd na własny koszt, ale dowóz z Londynu do miejsca pracy i zamieszkania zapewnia firma. Trzeba się stawić na Victorii dnia tego i tego, o godzinie tej i tej. Kaucja 200 funtów plus 100 funtów za kwaterę. Marta powiedziała, że owszem, nie ma sprawy, ale przyjeżdżać po nią nie trzeba – jej kuzyn od 20 lat mieszka w Londynie, więc ją zawiezie na miejsce, wystarczy podać adres. Kobieta po drugiej stronie zamilkła, a później wyłączyła telefon i już nigdy go nie odebrała.
 
Odpowiedzi bez liku
Konsulat RP w Londynie miał w lutym 30 takich zgłoszeń. Dane za marzec będą znane niebawem, ale można zaryzykować twierdzenie, że nie przybędzie ich znacząco i to bynajmniej nie dlatego, że oszustw było mniej, bo przecież tylko nasza redakcja notuje grubo ponad setkę w miesiącu, a jest to i tak promil wszystkich szwindli.
Odpowiedź na pytanie, dlaczego ofiary oszustw nie informują o tym policji czy polskich placówek konsularnych jest prosta. A właściwie są proste, bo jest ich kilka – 300 funtów to nie jest suma, która robi wrażenie i oszukany wie, że Scotland Yard jej odzyskaniem na pewno się nie zajmie. Kolejny problem to brak znajomości języka, tak się bowiem składa, że polski nie jest językiem używanym na co dzień przez policjantów brytyjskich. Odpowiedź trzecia: naiwność i niefrasobliwość. Omamieni rzekomymi kokosami nie zadajemy sobie trudu, jak choćby opisywana wyżej pani Marta, żeby sprawdzić pośrednika czy firmę. Już sam fakt, że proponuje kontakt tylko przez komórkę, powinien budzić podejrzenie. Warto również przed podjęciem decyzji wejść na strony ambasad oraz konsulatów RP i zapoznać się z ostrzeżeniami i poradami, które są tam publikowane. Szczególnie nieufnie należy traktować oferty składane przez Polaków narodowości romskiej – nie dlatego, że są gorsze, lecz dlatego, że ludzie ci wiodą w tym biznesie prym – sami więc są sobie winni.
W Polsce policja dość intensywnie walczy z tym zjawiskiem. Co roku do więzienia trafia kilkadziesiąt osób oferujących nieistniejącą pracę, natomiast na Wyspach, jak do tej pory – nikt.
 
Janusz Młynarski

 

author-avatar

Przeczytaj również

AI pomoże w karaniu kierowców rozmawiających przez telefonAI pomoże w karaniu kierowców rozmawiających przez telefonSpłoszone konie na ulicach Londynu. Ranni ludzie i same zwierzętaSpłoszone konie na ulicach Londynu. Ranni ludzie i same zwierzęta34 500 osób musi zwrócić zasiłek lub grozi im kara do 20000 funtów34 500 osób musi zwrócić zasiłek lub grozi im kara do 20000 funtówKE zadecyduje o przyszłość tradycyjnej wędzonej kiełbasyKE zadecyduje o przyszłość tradycyjnej wędzonej kiełbasyDyrektor londyńskiej szkoły wprowadza 12-godzinny dzień zajęćDyrektor londyńskiej szkoły wprowadza 12-godzinny dzień zajęćW ciągu trzech dni spadek temperatur o 15 stopni CelsjuszaW ciągu trzech dni spadek temperatur o 15 stopni Celsjusza
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj