Życie w UK

Marden: Śmierć Polaków na plantacji truskawek

Na farmie truskawek powiesiło się dwóch Polaków. Pojechaliśmy tam by sprawdzić, czy odpowiedzialności nie ponosi pracodawca. Nie można go winić za te tragedie.

Marden: Śmierć Polaków na plantacji truskawek


Wielka Brytania: Epidemia nożowników >>

Wielka Brytania: Witajcie w piekle! >>








W zeszły poniedziałek do redakcji „Polish Express” przyszedł anonimowy e-mail: „W piątek na farmie Brook Farm w Marden powiesiło się dwóch Polaków”. Po naszym telefonie lokalna policja i zarząd firmy S&A Produce, do której należy plantacja, potwierdziły tę wiadomość. Niewielka wieś Marden jest położona w hrabstwie Herefordshire, w środkowo-zachodniej Anglii. Na farmie od kwietnia do września mieszka ponad dwa tysiące pracowników sezonowych. Jej właściciel jest największym producentem truskawek w Wielkiej Brytanii. Dostarcza je do Tesco, Morrisons, Sainsbury’s i wielu innych sieci supermarketów.






Tak było w 2006

O Brook Farm było w Polsce głośno dwa lata temu pod koniec sezonu truskawkowego. Wówczas pracowało tu ponad tysiąc Polaków. Część z nich czuła się oszukana, bo wbrew temu, co obiecała im agencja pośrednictwa pracy, na farmie nie czekały na nich luksusy.
– Nigdy ich nikomu nie obiecywaliśmy – wyjaśnia Jan Naerebout, dyrektor ds. socjalnych w S&A Produce. W tym roku firma zrezygnowała z usług pośredników. – Praca jest tu ciężka i chcemy, żeby przyszli pracownicy wiedzieli, czego oczekiwać. Także pod względem finansowym – wyjaśnia Naerebout. – Myślę, że najlepszym dowodem naszej wiarygodności jest fakt, że wiele osób przyjeżdża tu rok w rok – dodaje. Wielu Polakom, którzy pracowali tu w poprzednich latach nie odpowiadały warunki mieszkaniowe. Uskarżali się też na mniejszą niż zapowiadana liczbę godzin pracy, a więc i mniejsze zarobki, a nawet na terror psychologiczny. Nadzorcy pracy – także Polacy – mieli straszyć wyrzuceniem za bramę tych, którzy nie wyrobią normy (trzy i pół skrzynki truskawek na godzinę). – Wiele osób tak załatwili dla przykładu. Do najbliższej wsi jest kilka kilometrów pieszo, a potem ze trzy autobusy do Londynu. Jak ktoś nie znał angielskiego to sam nie mógł sobie poradzić – opowiada 26-letni Wojtek. – Ludzie byli z jednej strony przerażeni, że ich wyrzucą, z drugiej skazani na pozostanie na farmie do końca kontraktu, bo dopiero wtedy pracodawca zapewniał transport do Polski – dodaje. – Wszystko było tam pod całkowitą kontrolą nadzorców – mówi 36-letni Stanisław, który pracował wówczas z Wojtkiem. Obaj pochodzą z tej samej wsi na Podkarpaciu. Podczas ich pobytu na farmie, w Polsce zmarła żona kolegi, który z nimi pracował – 46-letniego Tadeusza. Nie mógł liczyć na żadną pomoc ze strony nadzorców. – Na mój transport do Londynu złożyli się ludzie, którzy ze mną pracowali – opowiada Tadeusz.

czytaj dalej…

 

Wielka Brytania: Epidemia nożowników >>

Wielka Brytania: Witajcie w piekle! >>

Polacy nie są już większością

Dziś, jak twierdzi policja oraz osoby zaangażowane na rzecz tamtejszej społeczności sezonowej, wszystko wygląda znacznie lepiej. – Odwiedzam farmę regularnie. Nigdy nie odmówiono mi wstępu. Współpraca z jej kierownictwem układa się bardzo dobrze – wyjaśnia Simon Turner, policjant z jednostki w Hereford, stolicy hrabstwa. Dodaje, że firma spełnia wszelkie normy i formalne wymogi. Spokojna o sytuację na farmie jest także Marielle Biggs, która pomagała zatrudnionym na niej Polakom w 2006 roku. – Już w zeszłym roku stosunki pomiędzy niższym kierownictwem i pracownikami bardzo się poprawiły, bo zmienił się dyrektor ds. socjalnych – uważa. Gdy odwiedziliśmy Brook Farm w miniony czwartek, pracujący tam Polacy nie uskarżali się na terror psychiczny, a jedynie na zbyt małą liczbę godzin pracy. – W hodowli truskawek wszystko zależy od pogody i nikomu nie gwarantujemy ciągłości pracy przez cały sezon – odpowiada na zarzuty Jan Naerebout. Jednak nawet wtedy pracownicy muszą płacić za pobyt na farmie: 30 funtów tygodniowo za miejsce w ciasnym pokoju w baraku lub przyczepie kempingowej. Płacą też za dostęp do tak zwanej rozrywki: kilkunastu komputerów z Internetem, salę telewizyjną, salę z playstation, dwa stoły bilardowe, jeden do ping-ponga, basen, siłownię i boiska do gry. Większość z tych miejsc jest albo w kiepskim stanie, albo – jak twierdzą Polacy – „są wiecznie zajęte” przez inne nacje. W tym roku Polacy nie stanowią już na farmie większości – jak w poprzednich sezonach. Najliczniejszą grupą są teraz Bułgarzy, następnie Polacy (486 osób), potem Rumuni, Litwini i inni „nowounijni”. Przy zbiorze truskawek pracuje zaledwie dwóch Brytyjczyków.

Galeria zdjęć z Brook Farm w Marden >>

 

Kłótnie i alkohol

Na farmie był także konsul generalny RP Robert Rusiecki. Tak jak nam nie wydało mu się by pracodawca dopuszczał się jakichkolwiek nadużyć, które miałby popchnąć dwójkę Polaków do samobójstwa. – Warunki są tam, owszem, skromne, ale nie inne niż na większości farm – powiedział w rozmowie z „Polish Express”. – Polacy, którzy przyjechali do pracy w Wielkiej Brytanii często bardzo źle znoszą rozłąkę z rodziną i wykorzenienie ze swojego środowiska. Przeżywany przez nich stres oraz cały szereg problemów rodzinnych i finansowych może w pewnych sytuacjach prowadzić do tragedii – wyjaśnia. Tak właśnie było w przypadku samobójców z Brook Farm. Wiesław Przewoźnik (37 lat) przyjechał na farmę w kwietniu razem ze swoją konkubiną. W Polsce zostawili sześcioletniego synka. W noc przed tragedią pili razem alkohol. I jak zwykle doszło między nimi do kłótni. Ona miała mu powiedzieć, że po powrocie do Polski wyjdzie za mąż za kogoś innego. On „się bardzo zestresował, że może nawet ten dzieciak nie jest jego”. O godzinie czwartej nad ranem Wiesław już wisiał. Na pasku w szafie. Znalazła go ona.
Piotr Sokołowski (48 lat) do Marden przyjechał w marcu, również z konkubiną. Też był alkohol i kłótnie w związku. On miał nawiązać romans z Litwinką. Po jej wyjeździe chciał wrócić do kobiety, z którą przyjechał na farmę. Ona odmówiła. W dniu poprzedzającym tragedię chodził od domku do domku. Chciał się komuś wyżalić. Powiesił się na sznurku – takim, który na tunelach wiąże się folię – zaraz po tym, jak gruchnęła wiadomość o samobójstwie Wiesława.
Śmierci Wiesława i Piotra towarzyszył alkohol. Na farmie jest on dostępny w sklepiku i barze, a „integracyjne” dyskoteki często kończą się libacją. Pracy jest mało. Marazm się pogłębia. W tydzień po tragedii najpopularniejszą „rozrywką” wciąż jest upijanie się. No i jeszcze seks, jak przyznają niektórzy Polacy.

Magda Qandil
[email protected]

Błażej Zimnak
[email protected]

author-avatar

Przeczytaj również

Polscy producenci drobiu odpowiadają na zarzuty brytyjskich instytucjiPolscy producenci drobiu odpowiadają na zarzuty brytyjskich instytucjiTrwa obława na nożownika z Londynu. Jego ofiara walczy o życieTrwa obława na nożownika z Londynu. Jego ofiara walczy o życieOrędzie Karola III na Wielki Czwartek – czym jest Royal Maundy?Orędzie Karola III na Wielki Czwartek – czym jest Royal Maundy?Wynajem mieszkania w UK tańszy niż rata kredytu? Niekoniecznie!Wynajem mieszkania w UK tańszy niż rata kredytu? Niekoniecznie!Dieta na Wielkanoc. Jak uniknąć dodatkowych kilogramów?Dieta na Wielkanoc. Jak uniknąć dodatkowych kilogramów?Błędne ostrzeżenie Uisce Éireann dotyczące spożycia wodyBłędne ostrzeżenie Uisce Éireann dotyczące spożycia wody
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj