Styl życia

“Mamo, zrób mi kanapkę”, czyli o trudnej sztuce samodzielności

Lubiliście jeździć na kolonie? Ja nie bardzo, ale i tak rodzice wysyłali mnie każdego lata na tego typu wyjazdy, które za moich czasów były bardzo popularne. I właśnie podczas jednej z takich kolonii poznaliśmy razem z resztą uczestników niejakiego Mareczka. Przyznam, że Mareczek zrobił na wszystkich tak mocne wrażenie, że aż sama się dziwię, że pamiętam go po dzisiejszy dzień.

“Mamo, zrób mi kanapkę”, czyli o trudnej sztuce samodzielności

Shutterstock_335330033

Minęło tyle lat, a ja wciąż nie mogę zapomnieć tego chłopaka, który wtedy mógł mieć nie więcej niż dziesięć lat. Niestety, stał się pośmiewiskiem całej kolonii, bo nie umiał nic sam zrobić. A nie był to chłopak ułomny, czy niepełnosprawny, zaznaczmy. Mareczek po prostu był nauczony od małego, że wszystko robiły za niego albo mama, albo babcia. Ojca, nie miał, z tego co pamiętam. I jak widać kobiety z jego najbliższego otoczenia starały się mu tego ojca we wszystkim zastąpić. Mareczek nie miał też rodzeństwa, niestety. Piszę, niestety, bo wiem, że gdyby jego matka miała więcej dzieci, to nie miałaby zwyczajnie czasu, ani siły wyręczać syna we wszystkich pracach domowych. Poza tym rodzeństwo, tak żądne naturalnej konkurencji i rywalizacji, chociażby o zwrócenie uwagi na siebie matki, czy babci samoistnie zmusiłyby Mareczka do większego wysiłku, jeśli chodzi o tak zwaną samoobsługę. A tak, Mareczek wyręczany we wszystkim przez mamę i babcię nie umiał nawet sam się ubrać. Potrzebował kogoś do pomocy, żeby pozapinać guziki, albo zawiązać sznurowadła. Mareczek nie potrafił też posmarować kanapki masłem, z myciem zębów też miał niemały kłopot, bo jak się przyznał, zęby myła mu mama, bo chciała mieć pewność, że ta robota jest dobrze wykonana. Zastanawiam się, czy Mareczek umiał się, że tak powiem sam podetrzeć w toalecie, ale może lepiej nie wnikajmy w ten temat zbyt głęboko. Dwutygodniowy turnus kolonijny sprawił, że Mareczek nauczył się wszystkich tych czynności i to bardzo szybko. Można rzec nawet, że kolonie okazały się dla niego szkołą życia, żeby nie powiedzieć, szkołą przetrwania. Jakież pewnie było zdziwienie jego matki i babci po powrocie!  Teraz, po latach zaczęłam się zastanawiać nawet, czy może owe kobiety nie zrobiły tego specjalnie? Jakże często bowiem, otaczając bezkresem miłości swoich najbliższych zapominamy, że taka miłość może zabić, w myśl przysłowia "zagłaskać kotka na śmierć". I taka mamuśka w bezkresie miłosierdzia na własnej piersi wychowuje życiowego nieudacznika, żeby nie powiedzieć księcia, który to książę żadną pracą rączek sobie nie pobrudzi. Wiadomo, mama zrobi wszystko za niego i to jeszcze z uśmiechem na ustach. „Bo ja lubię czuć się potrzebna!” – myśli sobie mama, albo: "To mój matczyny, święty obowiązek, a ty sobie odpocznij, dziecko!”. I dziecko odpoczywa.

I tak się zastanawiam, czy ja aby przypadkiem z własnego syna takiego Mareczka nie ulepiłam. No bo drze mi się taki ośmiolatek ze swojego pokoju: ”Mamo, zrobisz mi kanapkę!”, i nie jest to pytanie, ale rozkaz, jakże dobrze znany każdej matce. I ja, zamiast powiedzieć mu żeby sobie tę kanapkę sam przyrządził, to z uśmiechem na ustach, choćbym padała na nos, już lecę i w te pędy za smarowanie chleba masełkiem się zabieram. Jak każda matka, zresztą. Nie jestem przecież bez serca. A może właśnie jestem? Może wyręczanie dziecka we wszystkim powoduje, że wychowuję kalekę? Może od maleńkości powinnam uczyć go samodzielności, bo przecież nie zawsze będzie mieć mnie przy sobie, bo kiedyś mnie zabraknie? I wtedy, kiedy mnie już nie będzie, jemu będzie łatwiej, bo nauczony wszystkiego poradzi sobie ze wszystkimi zakrętami losu… I wtedy moje matczyne serce pęka i zaczyna krwawić. Jak to mnie nie będzie…? Myślę sobie i zaczynam wyobrażać sobie taką chwilę. I oczami matczynej wyobraźni widzę samo zło, bo tylko takie obrazy w takiej chwili podsuwa mi wyobraźnia. Widzę moje biedne dziecko stojące samotnie na jakiejś obcej ulicy, zagubione, nie wiedzące dokąd pójść. I wchodzę na palcach do jego pokoju i patrzę, jak siedzi spokojnie przy swoim biurku w naszym domu. Siedzi i gra na komputerze. Nic nie robi, co jest typowe dla jego wieku. I mówcie, co chcecie, ale ten widok akurat tego dnia napełnia mnie spokojem i radością.

I już zamierzam otworzyć usta i pogonić młodego do kuchni w celu zrobienia kanapki, lecz zamiast tego z mojego gardła wydobywają się słowa:
– A z czym chcesz tą kanapkę, kochanie? Z serem, czy z szyneczką?
Na co mój dzieciak odwraca się w moim kierunku, i jakby od niechcenia rzuca:
– A z czymkolwiek. Wszystko jedno.
I te słowa sprowadzają mnie na ziemię. I całe szczęście.
– No to skoro jest ci wszystko jedno – mówię otwierając szerzej drzwi do jego pokoju – To łaskawie wstań i sam sobie zrób tę kanapkę. Ręce masz, prawda?
– Ale mamo! – protestuje syn. 
– Ale synu! – mówię – To nic trudnego. I wiesz, co? Przy okazji zrób też jedną dla mnie. Marzę o kanapce zrobionej przez mojego syna.
– To niesprawiedliwe!
Być może, synku, dodaję w myślach. Ale cóż, życie jest ciężkie. I trzeba się uczyć sobie z nim radzić od małego. Zacznijmy więc od kanapki.

Małgorzata Mroczkowska
 

author-avatar

Przeczytaj również

Big Ben dwa lata od remontu. Jak się prezentuje?Big Ben dwa lata od remontu. Jak się prezentuje?Kiedy zrobi się ciepło? Jaką pogodę zapowiadają na weekend?Kiedy zrobi się ciepło? Jaką pogodę zapowiadają na weekend?Kobieta zginęła potrącona przez własny samochódKobieta zginęła potrącona przez własny samochódUstawa o zakazie sprzedaży papierosów z poparciem w Izbie GminUstawa o zakazie sprzedaży papierosów z poparciem w Izbie GminPolicja walczy z „agresywnymi” rowerzystami. Ukarano blisko 1000 osóbPolicja walczy z „agresywnymi” rowerzystami. Ukarano blisko 1000 osóbUrzędnik Home Office aresztowany za „sprzedaż” prawa do pobytu w UKUrzędnik Home Office aresztowany za „sprzedaż” prawa do pobytu w UK
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj