Praca i finanse

Kogo gryzie kryzys?

Kryzys finansowy, który do tej pory był zmartwieniem bankierów, w ostatnich dniach wkroczył jednak – jeśli nie do domów – to na pewno do świadomości zwyczajnych zjadaczy chleba.

Kryzys czy nie? >>

Kryzys mieszkaniowy atakuje developerów >>

Okładki brytyjskich gazet wiernie oddają nastrój zaniepokojenia globalnym kryzysem. Nawet bulwarowe dzienniki „The Sun” i „The Mirror”, które zwykle bardziej interesują się życiem Victorii Beckham czy Amy Winehouse, także w tych dniach piszą o finansowej katastrofie. Najczęściej powtarzanym dziś zlepkiem słów jest „credit crunch”, choć nie każdy z powtarzających rozumie ich znaczenie. Na ulicach Londynu i innych brytyjskich miast nie ma objawów paniki, gdy jednak zapytać kogoś o kryzys, każdy ma jego świadomość. Nie każdy jednakże odczuł go osobiście.

W City nerwowo

Przejęci sytuacją są na pewno ludzie pracujący w City – finansowym sercu Londynu. Są nerwowi, z niecierpliwością śledzą wskaźniki giełdowe, boją się o przyszłość swoich stanowisk. W końcu w ostatnich tygodniach nieraz byli świadkami zwalniania całych departamentów. – Chyba każdy zadaje sobie dziś pytanie – „co to będzie?” – mówi Paweł, odpowiedzialny za transakcje dolarowe w jednym z największych banków inwestycyjnych na świecie. Nie może powiedzieć, w którym, bo pracodawca nakazał pracownikom maksymalną dyskrecję. Jego zdaniem, atmosfera w finansowych kręgach Londynu nie jest atmosferą paniki, ale raczej nerwowego skupienia. – W tych dniach bardzo dużo pracujemy, czasami niemal bez przerwy. Najmniejszy błąd mógłby nas bowiem wiele kosztować. Zwłaszcza teraz – twierdzi. O swoją przyszłość Paweł się nie boi, wierzy nie tylko w stabilność swojego banku, ale i we własne umiejętności i kwalifikacje, choć jednocześnie ma świadomość, że oto znalazł się w samym środku finansowej zawieruchy – największej od stulecia. – Nawet gdyby mój bank upadł, to bynajmniej nie jest to koniec świata. Założę własną firmę.

 

To nie mój problem

Kryzysu nie odczuł tak bardzo Konrad, konstruktor budowlany. – Firma, w której pracuję jest nieduża. Zwolniona została zaledwie jedna osoba. Nie wiem nawet czy to dlatego, że firmy już na to nie stać, czy z innych powodów. Jest trochę mniej pracy, ale osobiście tego nie odczułem. Od kilku miesięcy zajmuję się jednym projektem i na razie nic nie zapowiada, żeby miało się to zmienić – dodaje. Również Adrian, pracujący jako informatyk w dużej firmie działającej na rynku mediów, nie odczuł kryzysu finansowego ani tym bardziej masowych zwolnień. – Londyn ma bardzo duży potencjał jeśli chodzi o pracę w branży IT. Dobry specjalista zawsze znajdzie zajęcie, z kryzysem gospodarczym w tle lub bez – wyjaśnia. Kryzysu nie odczuwają także taksówkarze i sklepikarze. – Kryzys to nie mój problem, tylko tych gości z City – twierdzi kierujący mini-cabem Costas. – Nigdy w życiu nie miałem w ręku miliarda funtów i nigdy nie będę miał, więc cały ten kryzys nic mnie nie obchodzi – rzuca ze złością. Również Flavy, właścicielka małego sklepiku spożywczego, nie odczuła do tej pory jego konsekwencji. – Jeszcze nas nie dotknął, ale może nas dopaść w ciągu najbliższych miesięcy. Ludzie będą zwalniani z pracy, będą robić skromniejsze zakupy – wyjaśnia.

Kiedyś – 50, dziś – 25

Kryzys, o którym Flavy myśli w perspektywie kilku miesięcy, dopadł już osoby zatrudnione na budowach. – Jeszcze niedawno przebierałem w ofertach, teraz muszę się dobrze nagimnastykować, żeby utrzymać płynność zatrudnienia – wyjaśnia Piotr, który od kilku lat pracuje na londyńskich budowach. Wśród klientów Flavy są zarówno robotnicy, jak i ich przełożeni. Jej zdaniem, wśród tej pierwszej grupy świadomość nadciągających trudności jest niewielka. Nawet jeśli o nich słyszeli, to nie odnoszą ich do samych siebie. Ich przełożeni mają jednak nie najlepsze nastroje. Jeszcze niedawno ich firmy obsługiwały po 50 placów budowy, dziś inwestycji jest dwukrotnie mniej.

Łagodniej w Europie

W Wielkiej Brytanii i na kontynencie europejskim kryzys nie ma tak dramatycznego oblicza jak w Stanach Zjednoczonych. Nie oznacza to, że obeszło się tu bez upadków. W Belgii znacjonalizowano bank Fortis, w Niemczech – Hypo Real Estate, a w UK – Bradford & Bingley (B&B). Brytyjska nacjonalizacja nie wywoła jednak aż takiego społecznego napięcia, jak lutowe przejęcie przez Skarb Państwa banku Norther Rock. Wówczas emeryci, którzy ulokowali tam oszczędności swojego życia, wystawali w kilometrowych kolejkach pod jego oddziałami. Pożegnanie z B&B było znacznie mniej dramatyczne. Choć dziś niewiele banków jest w stanie zagwarantować stuprocentowe bezpieczeństwo zdeponowanych w nich oszczędności, Brytyjczycy wydają się niewzruszeni.

Magda Qandil

Kryzys czy nie? >>

Kryzys mieszkaniowy atakuje developerów >>

author-avatar

Przeczytaj również

Eurostar o usprawnieniu ruchu podróżnych na granicy – Entry Exit SystemEurostar o usprawnieniu ruchu podróżnych na granicy – Entry Exit SystemDlaczego oliwa z oliwek jest aż taka droga?Dlaczego oliwa z oliwek jest aż taka droga?Nauczycielka szkoły podstawowej zabiła partnera i zakopała go w ogródkuNauczycielka szkoły podstawowej zabiła partnera i zakopała go w ogródkuPoradnik: Kary dla rodziców za nieobecność dzieci w szkolePoradnik: Kary dla rodziców za nieobecność dzieci w szkoleFirma energetyczna wypłaci 294 funty za przekroczenie “price cap”Firma energetyczna wypłaci 294 funty za przekroczenie “price cap”Rishi Sunak wypowiada wojnę „braniu na wszystko zwolnienia lekarskiego”Rishi Sunak wypowiada wojnę „braniu na wszystko zwolnienia lekarskiego”
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj