Styl życia

Jak załatwić UK (cz.65)

Sabrina – Królowa Śniegu. Spacer i głupie myśli. W japonkach przez zaspy.

Poprzedni odcinek: W czym zmartwychstanę (cz. 64) >>

Ale masakra! Nie trzeba wojny ni żadnej wyszukanej broni czy terrorystów, żeby sparaliżować Zjednoczone Królestwo. Wystarczy trochę śniegu i dumny Albion jest bezradny. Gdyby Ruscy chcieli najechać Wyspy, wystarczyłoby zrzucić trochę śniegu z samolotów na lotniska i bazy wojskowe. To byłby prawdziwy „blitzkrieg”. W Polsce zamykano szkoły dopiero przy 30 stopniach poniżej zera, ale urzędy, zakłady pracy, banki, sklepy, wszystko funkcjonowało normalnie. Nawet komunikacja, choć z tą było trochę gorzej, bo co by nie powiedzieć, to jednak trochę się te autobusy spóźniały, ale katastrofy nie było. Dobrze, że Hitler nie wpadł na to, jak można w prosty sposób załatwić dumnych Brytyjczyków. Śnieg w Londynie miał padać w poniedziałek, ale zaczął sypać już w niedzielę. Dzięki tej prawdziwej zimie odniosłem dwie korzyści. Pierwsza to taka, że moje zakurzone martensy straciły kurzową powłokę, a druga to taka, że poznałem Sabrinę.

Nocny spacer fotograficzny

Zapowiadany śnieg nie robił na mnie wrażenia, byłem przekonany bowiem, że będą to tradycyjne trzy albo cztery milimetry, jak to się tu, w południowo-wschodniej Anglii czasem zdarza. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy wychodząc do łazienki zobaczyłem, że na podłodze w holu leży całkiem przyzwoita pokrywa śniegu. Było to tym dziwniejsze, że dom, w którym mieszkam, pokryty jest dachem i to dość niezłym. Wszystko przez niedomknięte okna. Kocham prawdziwą zimę i śnieg dla mnie, czynnego miłośnika sportów zimowych, wychowanego w narciarskim mieście, sprawia, że zaczynam rozglądać się za deską lub nartami. Nart nie było, ale desek całkiem sporo – w kącie stały panele podłogowe pozostałe po jakimś remoncie. Jednak przerobienie ich na snowboard czy narty mogłoby mi zająć zbyt dużo czasu, a śnieg w Londynie, na szczęście dla Borisa, leży zbyt krótko. Porzuciłem więc ten pomysł i uznałem, że lepiej będzie ciepło się ubrać, ruszyć w miasto i porobić trochę zdjęć temu wyjątkowemu tutaj zjawisku. Nie stroiłem się za bardzo, ubrałem jakieś dziwne, grube spodnie, ciepłą kurtkę z kapturem i wspomniane już zakurzone martensy, których przez ponad rok nie wyjmowałem z szafki na buty, no i aparat. Widok był niesamowity, zima wręcz żywcem wzięta z bajek Disneya. Olbrzymie płaty śniegu fruwały na wietrze, który co chwilę zmieniał kierunek, przez co płatki układały się w spirale girlandy.

Sabrina w śnieżnych girlandach

Dochodziła północ i panowała niezwykła cisza, żywej duszy. Popstrykałem trochę zdjęć i nagle usłyszałem czyjeś wołanie, jakiś kobiecy głos. W oddali stała młoda, dość szczupła dziewczyna, ubrana w króciutką kurteczkę, mocno przyśnieżona. Może złamała nogę? Na szczęście nie, bo podeszła do mnie dość żwawym krokiem. Jak nietrudno się domyślić, powodem próby nawiązania kontaktu nie była moja porażająca uroda, lecz potrzeba złapania taksówki. Dziewczę nie bardzo wiedziało, gdzie może być jakiś postój, a chciało się dostać na Hayes, do domu. Uprzejmie wskazałem kierunek, ale dziewczyna poprosiła, żebym ją odprowadził – w oddali słychać było jakieś krzyki, więc pewnie obawiała się zaczepek. Ruszyłem z nią w drogę, łypiąc dyskretnie spod kaptura na jej twarz. Śliczna i potwornie zmarznięta. Gołe dłonie, sportowe, letnie buciki, kurteczka, a właściwie wdzianko, które nie zakrywało bioder. Podeszliśmy do bazy minicabów, ale nie było tam żywej duszy, o autobusach nawet nie wspominam, bo przestały jeździć jak tylko śnieg zaczął padać.

Co się we łbie tłukło

Dziewczę było załamane, zastanawiała się co ma zrobić. „Pójść do mnie” – taka myśl tłukła się po moim łbie, jak mucha w zamkniętym pokoju. Ale zaraz pojawiała się myśl kolejna: „Nie wykorzystuj sytuacji stary idioto”. Prawdę mówiąc, to nie miałem nic złego na myśli, chciałem jedynie, żeby się wysuszyła, pokrzepiła czymś gorącym i ewentualnie przeczekała do rana. Była tak potwornie przemarznięta, że jestem przekonany, iż skorzystałaby z tej propozycji (ja bym skorzystał, gdyby sytuacja była odwrotna, gdyby to ona mnie coś takiego zaproponowała). Zapytałem, czy mogę jej zrobić kilka zdjęć – zgodziła się bez wahania. Powiedziałem jej, że umieszczę ją w swoim serialu. Wyraźnie się ucieszyła. Niestety, strateg ze mnie nie najlepszy i zamiast zaproponować gościnę u siebie wyskoczyłem z pytaniem, czy nie ma tu jakichś znajomych, u których mogłaby przeczekać do rana. Zaczęła myśleć i, niestety, wymyśliła. Ma koleżankę niedaleko stacji Acton Central, koleżanka ma małe dziecko, ale nie powinna robić problemów. Niestety, nie robiła. Sabrina, ano właśnie – zapomniałem napisać, że tak ma na imię – była bardzo ciekawa, gdzie może kupić naszą gazetę. Wyjaśniłem. Podała mi numer telefonu, więc ja dałem swój i poszedłem do domu. No i czekam, aż zadzwoni.

Zimowe japonki

Kiedy tak zdejmowałem swoje czyściutkie buciki pomyślałem, że chyba żaden szaleniec nie odważył się w taką śnieżycę paradować w typowo angielskim ubiorze zimowym, czyli w podkoszulku na ramiączkach i klapkach pod tytułem „japonki”. To przypuszczenie wyraziłem podczas rozmowy telefonicznej z córką, ale ona szybko wyprowadziła mnie z błędu. Na Kentish Town widziała kobietę z wózkiem, w płaszczu, szaliku, spodniach do pół łydki i w japonkach, brnącą przez londyńskie śniegi. Nie wiem, może to były protezy? W każdym razie dla mieszkańców Londynu ten śnieg był największą radochą w życiu. Całe rodziny, dorośli i dzieci biegały po ulicach, obrzucały się śnieżkami, lepiły bałwany, tak do samego rana. A rano było już brzydko i szaro, na odśnieżonych ulicach pojawiły się samochodziska i zrobiło się smutno.

Znikający Rumun

Smutno zrobiło się również Omarowi, ale nie z powodu znikającego śniegu, lecz dlatego, że uciekli Rumuni, a właściwie Rumun. Pewnie Omar by się tym nie przejął, gdyby Viorel zostawił mu w opuszczonym pokoju 160 funtów – równowartość dwutygodniowego czynszu, którego był uprzejmy nie płacić. Ale nie zostawił. Pocieszałem go, że może wyjechał na kilka dni do Rumunii lub do znajomych, bo zostawił telewizor, monitor, jakieś ubrania, ale na stoliku leżały klucze, więc wątpliwości być nie mogło.
– Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – rzekł po chwili. – Nie wiadomo jak długo by mi nie płacił, ale z prądu i gazu nadal by korzystał i uciekłby dopiero po miesiącu albo jeszcze później. Taniej mi wychodzi, jak pokój jest pusty.

Cdn.

Janusz Młynarski

Poprzedni odcinek: W czym zmartwychstanę (cz. 64) >>

author-avatar

Przeczytaj również

Firma energetyczna wypłaci 294 funty za przekroczenie “price cap”Firma energetyczna wypłaci 294 funty za przekroczenie “price cap”Rishi Sunak wypowiada wojnę „braniu na wszystko zwolnienia lekarskiego”Rishi Sunak wypowiada wojnę „braniu na wszystko zwolnienia lekarskiego”Pracownicy Amazona utworzą związek zawodowy? Dostali zielone światłoPracownicy Amazona utworzą związek zawodowy? Dostali zielone światłoGigantyczna bójka przed pubem. Dziewięć osób rannychGigantyczna bójka przed pubem. Dziewięć osób rannych35-latek zmarł w Ryanairze. Parę rzędów dalej siedziała jego żona w ciąży35-latek zmarł w Ryanairze. Parę rzędów dalej siedziała jego żona w ciążyRynek pracy w Irlandii Północnej – co mówią najnowsze dane?Rynek pracy w Irlandii Północnej – co mówią najnowsze dane?
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj