Życie w UK

Jacek i jego mydelniczka

Choć jest z plastiku i psuje się na każdym kroku, wzbudza podziw nawet właścicieli ferrari. Nasz rodak – Jacek Cieśla przywiózł do Londynu pierwszego na Wyspach trabanta. Odpicowany wóz w jednej chwili stał się sensacją brytyjskich dróg…

Jacek i jego mydelniczka

Polacy Online – Portal Polaków w UK >>
 
Anglicy zbudowali najszybszy samochód na świecie >>

Przechodnie się za nim oglądają, mechanicy łapią za głowę, a kierowcy drogich aut biorą za wysokiej klasy zabytek. Żółty trabant naszego rodaka w ciągu kilku tygodni stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych pojazdów na londyńskim Ealingu. Wydawałoby się, że Brytyjczycy widzieli już niemal wszystko – jednak auto z epoki Ericha Honeckera wciąż przyprawia ich o zawrót głowy. Parkująca mydelniczka wywołała taką sensację, że jej zdjęcia obiegły nawet brytyjską prasę. – Kilka razy proponowano mi zamianę na drogi, nowoczesny samochód. Ale odmówiłem – wyznaje 30-letni Jacek Cieśla, właściciel trabanta.

Awaria za awarią
Wszystko zaczęło się 2,5 roku temu na krakowskim zlocie właścicieli trabantów. Jacek z Londynu wpadł na pomysł z dwoma kolegami, aby zamiast samolotem, dostać się na Wyspy właśnie mydelniczkami. Dwadzieścia godzin później byli już na brytyjskiej ziemi. Żółty trabant Jacka trafił na Ealing, a dwa pozostałe do Northampton i Southampton.
Jak mówi Jacek, niemal 95 procent zaczepiających go Brytyjczyków nie ma pojęcia, co to za marka samochodu. Ale to dla Polaka tylko atut – interesują się nim wszyscy. Począwszy od policjantów, mechaników samochodowych, aż po właścicieli najdroższych aut. – Najczęściej zdarza się to na stacjach benzynowych. Podchodzą do mnie nawet posiadacze ferrari i gapią się jak sroka w gnat. Dopytują, skąd pochodzi moje auto, chcą usiąść za kierownicą, a czasami nawet się nim przejechać – wyznaje.
Właściciele luksusowych pojazdów zapewne nie mają pojęcia, że każda podróż trabantem jest wielką niewiadomą, a bez bagażnika pełnego części zamiennych lepiej nie wyjeżdżać nawet na sąsiednią ulicę. Tym trudniej uwierzyć, że auto o własnych siłach przemierzyło całą Europę.
– Awarie są zawsze, bo to jest po prostu trabant – śmieje się Jacek, i dodaje, że każda podróż autem jest osobną przygodą. Aby jeździć takim cudem, trzeba doskonale poznać jego budowę i umieć zrobić przy nim niemal wszystko. Większość usterek Polak naprawia sam, choć bywały też trudne sytuacje. Dwa razy zdarzyło mu się stanąć na autostradzie. Wezwał pomoc drogową, ale mechanik nie wiedział nawet, czego ma się dotknąć. Stanęło na tym, że Jacek pożyczył jego narzędzia i sam przywrócił auto do stanu używalności. Niełatwo było też znaleźć mechanika, który zgodziłby się na stałe serwisować trabanta. Jeden z nich na pytanie o pomoc zaśmiał się i rzucił słuchawkę, bo myślał, że ktoś robi mu telefoniczny żart. – Kilka dni temu podszedł do mnie na Ealingu obcy facet i zapytał, czy nie dzwoniłem przypadkiem do jego warsztatu. Dopiero, gdy zobaczył na ulicy żółtego trabanta dotarło do niego, że faktycznie coś takiego jeździ ulicami Londynu – mówi nasz bohater.

Dbać jak o dziecko
Mydelniczka Jacka to jeden z ostatnich wyprodukowanych pojazdów marki Trabant. Pochodzi z 1991 roku i pod maską kryje nowoczesny silnik volkswagena polo. Nie ma nic wspólnego z dawnymi dwusuwowymi wynalazkami, które wymagały dolewania do benzyny oleju i słynęły ze szkodliwości dla środowiska. Jak mówi właściciel auta, bez odpowiedniego zezwolenia nie mógłby z takim silnikiem nawet przejechać przez terytorium Niemiec.
Na szczęście cała karoseria wykonana została tak jak w dawnych modelach, z plastiku. Właściciel trabanta lekko go podpicował – musiał między innymi przystosować fotele do swoich gabarytów. Polak ma bowiem aż dwa metry wzrostu. Przygoda Jacka z trabantami trwa od dziesięciu lat. Zaczęło się jeszcze na podwórku – kolega zaproponował mu kupno na spółkę samochodu. Za pierwszą mydelniczkę zapłacili 50 złotych. – Jako nastolatek zawsze się naśmiewałem z takich aut. Ale poczułem, że jest w nich dusza – wspomina. – To jak dziecko, o które trzeba dbać, a każda podróż wygląda inaczej. Zawsze coś się dzieje, do tego można poznać po drodze wyjątkowych ludzi. Jacek zawodowo zajmuje się naprawą urządzeń klimatyzacyjnych. Na co dzień jeździ służbowym vanem, ale zdarza się, że nawet do klientów dojeżdża mydelniczką, gdy firmowe auto odmówi posłuszeństwa.
– Podjeżdżam pod sklep czy restaurację i z góry wiem, że pierwsze pół godziny zejdzie na rozmowy o samochodzie. Dopiero potem mogę zabrać się za pracę –  zauważa. A ludzie pytają niemal o wszystko, łącznie z tym gdzie i za ile można coś takiego kupić. Nasz rodak zastrzega, że podanie wartości auta jest niezwykle trudne do oszacowania. – Rynkowa cena to nie wszystko, bo w remonty i modernizacje włożyłem ponad 25 tysięcy złotych. A wartość emocjonalną jest ocenić najtrudniej – podkreśla.
Można zaryzykować stwierdzeniem, że wartość auta rośnie z upływem jego lat. Wyzwaniem jest też poszukiwanie części zamiennych. Na próżno ich szukać na Wyspach, a nawet coraz trudniej dostać je w Polsce. Jacek z kolegami ściąga je najczęściej z Węgier i Niemiec, ale w razie potrzeby mogą też liczyć na pomoc znajomych z motoryzacyjnych zlotów.

Utworzyć społeczność
Niemałą batalią okazała się być przeprawa przez brytyjskie urzędy, aby zarejestrować i ubezpieczyć auto wyprodukowane jeszcze w NRD. Okazało się, że marki trabant nie ma na liście pojazdów rejestrowanych w Wielkiej Brytanii, a firmy ubezpieczeniowe po kilka razy prosiły o przeliterowanie marki pojazdu. Na końcu bezradnie rozkładały ręce.
Po kilku miesiącach udało się wreszcie zdobyć brytyjskie tablice rejestracyjne i pojechać na pierwszy zlot zabytkowych aut na Wyspach. Jacek z kolegami jest w Polsce członkiem klubu „Cartoon Trabant” i próbuje przenieść jego działalność na Wyspy.
– Jesteśmy pewnego rodzaju społecznością i wzajemnie się wspieramy – opowiada właściciel trabanta. – Mamy kontakty do wszystkich klubowiczów i jeśli zepsuje mi się auto w okolicach Łodzi czy Olsztyna, wiem, do kogo mogę dzwonić. Mogę liczyć na bezpłatną pomoc o każdej porze dnia i nocy, darmowy nocleg, a nawet posiłek. Fajnie by było mieć tutaj podobnych znajomych – zauważa. Pierwsze, do czego Polacy próbują przekonać Anglików, jest sposób organizowania zlotów motoryzacyjnych. Przyjęło się, że ludzie zbierają się tutaj na trzy godziny, a potem każdy jedzie w swoją stronę. – Przekonujemy ich, by spotkać się na cały weekend, rozbić namioty, a wieczorem zjeść razem kiełbaski z grilla i napić się piwa. Mam nadzieję, że uda nam się wszystkim zaprzyjaźnić – stwierdza.

Tomasz Ziemba

Polacy Online – Portal Polaków w UK >>
 
Anglicy zbudowali najszybszy samochód na świecie >>

author-avatar

Przeczytaj również

Firma energetyczna wypłaci 294 funty za przekroczenie “price cap”Firma energetyczna wypłaci 294 funty za przekroczenie “price cap”Rishi Sunak wypowiada wojnę „braniu na wszystko zwolnienia lekarskiego”Rishi Sunak wypowiada wojnę „braniu na wszystko zwolnienia lekarskiego”Pracownicy Amazona utworzą związek zawodowy? Dostali zielone światłoPracownicy Amazona utworzą związek zawodowy? Dostali zielone światłoGigantyczna bójka przed pubem. Dziewięć osób rannychGigantyczna bójka przed pubem. Dziewięć osób rannych35-latek zmarł w Ryanairze. Parę rzędów dalej siedziała jego żona w ciąży35-latek zmarł w Ryanairze. Parę rzędów dalej siedziała jego żona w ciążyRynek pracy w Irlandii Północnej – co mówią najnowsze dane?Rynek pracy w Irlandii Północnej – co mówią najnowsze dane?
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj