Życie w UK

Gutenberg 2.0

Wygląda raczej niepozornie. Ot, przerośnięta kserokopiarka z doczepioną szafką narzędziową. Przezroczyste ścianki ukazują elementy układu hydraulicznego, jakieś podajniki i wijące się kable. Całe mnóstwo kabli. No i ta nazwa: Espresso Book Machine. Zupełnie niechwytliwa. Powinni ją nazwać iBook Machine, czy jakoś tak. Wtedy sukces gwarantowany.

 

 
 
A jednak to specjalnie dla tej maszyny wybrałem się do księgarni Blackwell przy Charing Cross Road w czasie mojej ostatniej wizyty w Londynie. I patrząc na nią nie mogę oprzeć się wrażeniu, że rynek księgarski stoi na progu prawdziwej rewolucji, porównywalnej z tą, którą w XIII wieku spowodowało wynalezienie prasy drukarskiej.
Od razu spieszę wyjaśnić, że nie jestem z tych, co wypatrują rychłego końca istnienia literatury i książki w ogóle. W przeszłości wielokrotnie wieszczono ten koniec. Bez skutku. Radio miało zabić książkę. Kino miało ją znieść z powierzchni Ziemi. Telewizja miała ją pogrzebać raz na zawsze. Gry komputerowe miały okazać się ostatnim gwoździem do trumny. O internecie lepiej nawet nie wspominać. I co? I nic właśnie. Książka nadal ma się dobrze. Na przekór statystykom, raportom o stanie czytelnictwa i etatowym czarnowidzom, ludzie wciąż kupują i czytają książki. Pewnie są tacy, którzy wolą radio, kino, telewizję oraz internet, ale nic w tym złego. Ich wybór.
Ostatnią okazją, przy której obwieszczono koniec dominacji papierowej książki, była premiera Amazon Kindle, tabletu z ciekłokrystalicznym wyświetlaczem, mogącego pomieścić w swojej pamięci 1500 książek. Miałem swego czasu przyjemność pobawić się tym gadżetem i powiem tak: rewelacyjna rzecz dla studentów i pracowników naukowych, bo likwiduje konieczność holowania ze sobą stosów podręczników i literatury fachowej. Ale już w podróż dookoła świata bym Amazon Kindle nie zabrał. Potrzebna byłaby wersja z wbudowanym ogniwem słonecznym, żeby mi ten cudowny wynalazek nie zdechł na środku Sahary.
O tym, żeby wspomniany tablet mógł wyprzeć papierową książkę, czy choćby z nią konkurować w walce o odbiorcę, w ogóle nie ma mowy. Książkę można zabrać na plażę nie martwiąc się, że piasek dostanie się do środka. Czytając książkę w wannie nie ryzykujemy życia, a jeśli nawet wpadnie nam ona do wody, to wystarczy ją wysuszyć i można czytać dalej. Ba, można ją wyrzucić przez okno i dalej będzie działać. Zgubienie książki to nieprzyjemność, zgubienie tabletu to solidny uszczerbek na finansach.
A ponadto, gdy stawiam książkę na półce, wiem, że będzie tam stała aż ją zdejmę. Z „elektronicznymi książkami” sprawa już nie jest tak oczywista. Nie dalej jak kilka dni temu, Amazon wymazał z urządzeń typu Kindle wszystkie książki Orwella. Zrobiono to zdalnie i bez wiedzy właścicieli tabletów. Powodem była niejasna sytuacja prawna dorobku Orwella, zaś Amazon zwrócił klientom pieniądze, ale przecież nie o to chodzi. Chodzi o to, że taka sytuacja może się zdarzyć znowu, z książkami innego autora. To ja już raczej wolę moje wersje papierowe.
I tu wracamy do Espresso Book Machine, która jest właściwie zminiaturyzowaną drukarnią, podłączoną do serwera, na którym zgromadzono setki tysięcy cyfrowych książek. Wystarczy wybrać żądany tytuł i – presto – w kilka minut maszyna wypluwa z siebie gotowy egzemplarz. Wszystko odbywa się w jej trzewiach – druk, przycinanie, klejenie (klejem rozgrzanym do temperatury, bagatela, 180 stopni Celsjusza), oprawa. Cena – umiarkowana, około 10 funtów, ale pewnie wkrótce będzie taniej.
Jest jakaś ironia w fakcie, że pierwszy w Londynie egzemplarz EBM trafił tutaj, na Charing Cross Street. Przez blisko sześć wieków ulica ta była znana na cały świat ze swoich księgarń oraz antykwariatów, gdzie nawet najbardziej wybredny bibliofil mógł znaleźć coś dla siebie. Czasy te należą już do przeszłości. Specjalistyczne księgarnie znikają jedna po drugiej (ostatnio ku mojej rozpaczy, po dwudziestu latach istnienia przestała istnieć Murder One, oferująca literaturę kryminalną) i nic nie wskazuje na to, że w najbliższym czasie ta tendencja się zmieni. Przyczyną jest popularność internetowych księgarń oferujących książki z nieosiągalnymi dla detalicznych sprzedawców zniżkami, ale również czynsze za wynajem lokali, które w 2001 wystrzeliły w kosmos (mówimy wszak o centrum Londynu). Albowiem księgarnie potrzebują przestrzeni, gdzieś te nieprzebrane ilości książek trzeba trzymać. I tu właśnie upatrywałbym szansy EBM. Zamiast magazynów i kilometrów półek wystarczy niewielki kantorek. Zamiast armii sprzedawców – jeden człowiek do obsługi maszyny, a w przyszłości pewnie i to nie. Na dobrą sprawę EBM może być przecież równie dobrze instalowane tak jak dzisiejsze bankomaty – w ścianie. Puryści pewnie podniosą wrzask, że to herezja, że nic nie zastąpi tradycyjnych księgarni gdzie można pobuszować między regałami, przejrzeć książkę przed zakupem, ale pozwolę sobie przypomnieć im, że to samo mówiono, kiedy internetowe księgarnie dopiero zaczynały raczkować. Czasy się zmieniają.
Tylko książka pozostaje taka sama.
 
 
Dariusz Zientalak
 

 

author-avatar

Przeczytaj również

Poradnik: Kary dla rodziców za nieobecność dzieci w szkolePoradnik: Kary dla rodziców za nieobecność dzieci w szkoleFirma energetyczna wypłaci 294 funty za przekroczenie “price cap”Firma energetyczna wypłaci 294 funty za przekroczenie “price cap”Rishi Sunak wypowiada wojnę „braniu na wszystko zwolnienia lekarskiego”Rishi Sunak wypowiada wojnę „braniu na wszystko zwolnienia lekarskiego”Pracownicy Amazona utworzą związek zawodowy? Dostali zielone światłoPracownicy Amazona utworzą związek zawodowy? Dostali zielone światłoGigantyczna bójka przed pubem. Dziewięć osób rannychGigantyczna bójka przed pubem. Dziewięć osób rannych35-latek zmarł w Ryanairze. Parę rzędów dalej siedziała jego żona w ciąży35-latek zmarł w Ryanairze. Parę rzędów dalej siedziała jego żona w ciąży
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj