Styl życia

Gorący dzień w Brighton

Takich upałów nie notowano na Wyspach Brytyjskich od 236 lat.

Gorący dzień w Brighton

Kiedy kilka dni temu w Polsce psioczono na pogodę, że zimno, że ponuro, że mokro i wietrznie, współczując rodakom owej fatalnej aury, zażywałem na plaży kąpieli słonecznych, chłodząc co kwadrans swą powłokę doczesną w falach seledynowo-błękitnego morza. W tym samym czasie na Wyspach Kanaryjskich wczasowicze szczękali zębami przy marnych 19 stopniach. A tu temperatura powietrza dochodziła chwilami do 35 stopni, a wody…
Pomyśli ktoś: „Pewnie załapał się na „last minute” za kilkanaście funtów do jakiejś Tunezji i teraz się chwali”. Jeśli chodzi o te kilkanaście funtów, to się zgadza, bo reszta już nie. Tych wszystkich dobrodziejstw natury doświadczyłem kilka dni temu w Europie, na tym samym – mniej więcej – równoleżniku, na którym leży Berlin, Warszawa czy Kijów, czyli kilka tysięcy kilometrów na północ od Tunezji. W podróż zabrałem aparat fotograficzny, butelkę wody mineralnej, szorty, ręcznik i książkę. Po czterdziestu minutach jazdy szybkim i wygodnym pociągiem spocząłem na zalanej słońcem plaży. Brighton? Oczywiście!

Opalanie w marynarkach

Fala upałów, która ostatnio nawiedziła południową Anglię i część Walii, skłoniła mnie do opuszczenia dusznego Londynu przynajmniej na jeden dzień i zażycia ochłody w wodach Kanału La Manche, który dla Brytyjczyków zawsze był, jest i zapewne będzie Kanałem Angielskim.
Ostatni raz byłem w Brighton kilkanaście lat temu. O ile dobrze pamiętam, był to lipiec, dość upalny, na plaży było tak gęsto, że trudno było nawet o miejsce siedzące. To co mnie najbardziej zaskoczyło to fakt, że większość plażowiczów była dość szczelnie odziana, choć o najlżejszym powiewie wiatru nie było mowy, a słońce przypiekało równie mocno jak w Costa del Sol. Większość pań miała na sobie sukienki, a wielu panów opalało się w marynarkach. W tym roku było podobnie, z tą różnicą, że plażowiczów było mniej, ale pewnie dlatego, że był to dzień powszedni. Zresztą do Brighton najlepiej wybrać się właśnie w dzień powszedni. Przekonałem się o tym podczas weekendu, a dokładniej w niedzielę.

Nie wyjeżdżaj w weekend

Zawsze w dni wolne od pracy większość linii metra i kolei naziemnych w Londynie jest wyłączonych z ruchu z powodu tzw. robót inżynieryjnych, cokolwiek to znaczy. Co prawda pasażerowie mogą skorzystać z transportu zastępczego, ale podróż trwa znacznie dłużej ze względu na korki. Tak więc w dzień powszedni udałem się na Clapham Junction i stamtąd za marne 16,5 funta dojechałem do Brighton. Na plażę trafić łatwo – wychodzi się z dworca głównym wyjściem i cały czas prosto. Już po paru minutach widać morze, a po dziesięciu można się w nim zanurzyć. A o tym marzyłem, ponieważ upał dawał się mocno we znaki. Prawdę mówiąc wydawało mi się, że morze jest znacznie dalej, ponieważ nie czułem jego zapachu, ale już w połowie drogi zobaczyłem, że jakiś dziwnie srebrzysty błękit odcina się na tle horyzontu, więc miałem pewność, że to już blisko.

Woda łamiąca kości

Nadmorski bulwar na pierwszy rzut oka przypomina te z Nicei czy Cannes. Być może architekci i urbaniści wzorowali się na tych francuskich kurortach. Gdyby jeszcze rosły tam palmy, to złudzenie byłoby całkowite. Plaże w Brighton nie są, niestety, piaszczyste i nie mają złotego koloru. Patrząc z daleka można odnieść wrażenie, że to gliniane klepisko. Dopiero z bliska widać, że to żwir składający się z mniejszych i większych otoczaków. Kamyczki te, jak sama ich nazwa wskazuje, mają kształt obły, mimo to chodzenie na bosaka po plaży nie jest przyjemne, powiedziałbym nawet, że jest bardzo nieprzyjemne, ponieważ, pomimo „przyjaznych” kształtów, otoczaki dają się stopom we znaki. Choć upał doskwierał, a morze zapraszało do kąpieli swoim farbkowym, przechodzącym w seledyn, orzeźwiającym kolorem, to jednak nikt się do kąpieli nie kwapił. Trochę mnie to zdziwiło, ale przestało kiedy wszedłem do wody. Była tak potwornie zimna, dosłownie łamała kości. Wyskoczyłem jak oparzony, choć zaręczam, że do oparzenia było bardzo daleko.

Powolne zanurzanie

Doczołgałem się do swojej torby, bo przeklęte otoczaki wbijały się w stopy i wyjąłem termometr z napisem „Pamiątka z Brighton”, który kupiłem za jednego funta. Schodząc powtórnie do wody włożyłem już buty. Termometr zanurzony w wodzie pokazywał, że nie ma ona więcej niż osiem stopni. No tak, nic dziwnego, że nikt się nie kąpie. Kiedy znów wygramoliłem się na brzeg zobaczyłem, że jakiś łysawy starszy pan zmierza pewnie do wody. Wszedł, zanurzył się i natychmiast wyskoczył wybiegając na brzeg z prędkością, o którą trudno było go posądzać. Po kilkunastu minutach pojawiła się na plaży grupka dziewcząt i chłopców. Przez chwilę nad czymś deliberowali, po czym weszli do wody, zaczęli pływać, nie wychodząc z niej przez dobre pół godziny. Zbliżało się południe, słońce prażyło niemiłosiernie i wtedy zdecydowałem, że jednak zanurzę się w wodach Kanału La Manche lub jak kto woli Angielskiego. Ostatecznie nie jestem jakimś ciepłolubnym południowcem, tylko człowiekiem północy. Obrałem jednak metodę powolnego zanurzania się. Polegała ona na tym, że usiadłem sobie w miejscu, do którego przybijały fale. Najpierw poddałem ich działaniu nogi, później zsunąłem się niżej i byłem już mokry do pasa. Kolejna fala zmoczyła mnie całego, więc już nie miałem oporów by rzucić się w odmęty. Wytrzymałem kwadrans, nie było źle, więc po kilkunastu minutach znów wszedłem do morza. I tak w kółko.

Nie tylko plaża

Plażowiczów i amatorów kąpieli przybywało z każdą minutą i około czternastej na plaży było już gęsto. Po trzech godzinach kąpieli morskich i słonecznych ruszyłem w miasto. Zwiedzania w upał nie polecam, ponieważ Brighton składa się z dość stromych ulic i uliczek, malowniczych co prawda, ale wspinanie się przy trzydziestu paru stopniach nie należy do przyjemności. Prawdę mówiąc zawsze sądziłem, że to jakieś małe miasteczko, a tymczasem okazuje się, że to prawdziwy moloch – pół miliona mieszkańców, a jeszcze w latach 60. było cztery razy mniej. Brighton to również znany uniwersytet i akademia medyczna. Co roku ten największy brytyjski kurort odwiedza osiem milionów turystów. Zawsze w maju odbywa się tu największy w Wielkiej Brytanii festiwal sztuki – „Brighton Festival”. Przyjeżdżają tu teatry uliczne z całego świata, odbywają się pokazy pirotechniczne, performance i happeningi. Od przyszłego roku „BF” będzie największym festiwalem artystycznym na świecie, wchłonie bowiem inne brightonowskie festiwale, łącznie z muzycznymi. Warto więc tu przyjechać nie tylko po to, by się wykąpać, pod warunkiem, że upalna aura nadejdzie znacznie wcześniej niż za kolejne 236 lat.

Janusz Młynarski
[email protected]

author-avatar

Przeczytaj również

Big Ben dwa lata od remontu. Jak się prezentuje?Big Ben dwa lata od remontu. Jak się prezentuje?Kiedy zrobi się ciepło? Jaką pogodę zapowiadają na weekend?Kiedy zrobi się ciepło? Jaką pogodę zapowiadają na weekend?Kobieta zginęła potrącona przez własny samochódKobieta zginęła potrącona przez własny samochódUstawa o zakazie sprzedaży papierosów z poparciem w Izbie GminUstawa o zakazie sprzedaży papierosów z poparciem w Izbie GminPolicja walczy z „agresywnymi” rowerzystami. Ukarano blisko 1000 osóbPolicja walczy z „agresywnymi” rowerzystami. Ukarano blisko 1000 osóbUrzędnik Home Office aresztowany za „sprzedaż” prawa do pobytu w UKUrzędnik Home Office aresztowany za „sprzedaż” prawa do pobytu w UK
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj