Styl życia

Głupi Dżunio (cz. 42)

Podłoga jak po procesji. Bracia Mroczkowie i Olvier Janiak w jednej osobie. Kto chce zabić Vioricę. Omar proponuje wspólny biznes. Zabiłaś swoje dziecko!

Poprzedni odcinek: Do czego naprawdę służy czajnik (cz. 41) >>

Niedziela, gdzieś po dwudziestej. Siedzę sobie w fotelu, laptop na kolanach (choć prawdę mówiąc, to na udach), piszę sobie coś tam spokojnie, nagle słyszę kroki na schodach, bo drzwi od pokoju mam otwarte. I wchodzi Viorica odwalona, jak szczur na otwarcie kanału – biała bluzka, czarny żakiecik, czerwona mini, czerwone szpile, w ręku bukiet kwiatów. Czyżby chciała mi podziękować za coś? Zapytała co u mnie, choć z jej miny nie wywnioskowałem, by była szczególnie tym zainteresowana. Postawiła w kącie jakąś reklamówkę i w tym momencie zadzwonił jej telefon. Dzwonił jakiś facet o irytującym imieniu Dżunio, a może Dżunior, a ona wymawiała to bez „r”. W każdym razie Dżunio, czy jak mu tam, mówił językiem przypominającym angielski, a że strasznie się wydzierał, więc słyszałem prawie wszystko. Interesowało go np. gdzie Viorica jest. Usłyszał, że u Luciny (ale kłamczucha!), że pomaga jej w przygotowywaniu kolacji, ale już kończy i zaraz będzie tam gdzie ma być, czyli u Dżunia vel Dżuniora. Wyłączył się. Zapytałem, dlaczego ją tak ściga i dlaczego ma takie głupie imię. Viorica odrzekła, że wcale nie jest głupie, wówczas ja na to, że tak może się nazywać marka roweru lub rakietek do ping-ponga, a nie człowiek. Rozmawiając ze mną, co jakiś czas wymachiwała rękami, a że w jednej z nich trzymała bukiet, więc po chwili podłoga w moim pokoju przyjęła wygląd placu przed kościołem Mariackim po procesji Bożego Ciała. Płatki z bukietu przykryły podłogę. A odkurzałem dwie godziny temu.
– Nie wykosztował się zbytnio z tym bukietem twój wielbiciel – zauważyłem złośliwie.
Viorica spojrzała na puste łodygi spętane srebrnymi wstążkami, owinięte w połyskliwą folię i wybuchnęła śmiechem. Znów zadzwonił telefon i uśmiech z jej twarzy zniknął tak szybko, jak się pojawił. Znowu ten pier…ny Dżunio, czy jak mu tam. Darł się, że natychmiast ma być u niego w domu. Coś nieźle napalony ten koleś. No tak, wiadomo – południowy temperament.
– Nie dawaj się tak poniżać temu Brazylijczykowi – powiedziałem do niej.
– Skąd wiesz, że to Brazylijczyk?
– Nie wiem, ale zachowuje się jak Brazylijczyk lub inny Hiszpan czy Włoch.
– Chcesz zobaczyć jak wygląda?
– Nie bardzo – odrzekłem, niezbyt zresztą zgodnie z prawdą.

Z wyświetlacza telefonu patrzył na mnie krótko ostrzyżony osobnik, chudy jak śrubokręt zegarmistrza, a to czego sobie nie ostrzygł, obficie nażelował. Lekko śniady, w białym bezrękawniku, na szyi obowiązkowe złote łańcuszydło. Klatę pewnie też ma wygoloną, choć chyba nie musiał, bo wygląda na gościa z niedoborem testosteronu. Jednym słowem wyglądał jak skrzyżowanie braci Mroczek z Olivierem Janiakiem.
– Jaki ma samochód – spytałem, choć odpowiedź była mi znana.
– BMW.
– Wiedziałem, wiedziałem.
– A skąd? Znasz go?
Zamiast odpowiedzieć zadałem kolejne pytanie:
– I pewnie handluje dragami?
– Dragami nie, tylko marihuaną.
Na chwilę mnie przytkało i już miałem coś powiedzieć, kiedy „latin lover” znów był uprzejmy zadzwonić. Tym razem poinformował Vioricę, że ją zabije.
– Możesz go za to spokojnie wsadzić do więzienia. To są groźby karalne – poradziłem.

 

Do mojego stwierdzenia nie ustosunkowała się w ogóle. Podniosła z podłogi torebkę i powiedziała, że musi już iść. Życzyłem jej dobrej nocy. Ledwie zamknąłem drzwi, kiedy rozległo się pukanie. Znów Viorica.
– Zapomniałam ci powiedzieć, że moja mama jest bardzo chora.
„O k…” – zakląłem w myślach. Ciekawe, ile kasy tym razem będzie chciała.
– I?
– Ale nie wiem dokładnie na co, bo…
– Ile? – nie dałem jej dokończyć.
– Co ile?
– Ile chcesz kasy?
– Tylko 150 funtów.
„Tylko”, bo tydzień temu mówiła o dwustu. Nawet gdybym miał, to bym jej nie dał. Zauważyłem, że przecież pracuje, więc powinna mieć pieniądze. Przyznała, że owszem, ale zbyt krótko, żeby coś uzbierać, a pieniędzy potrzebuje na bilet do Rumunii.
– Niech ci pożyczy ten z łańcuchem albo ten od bukietu – poradziłem.
– Nie, bo to dla mnie zbyt krępujące.
Dobre sobie! Krępujące! Wolałbym, żeby mnie się krępowała – w tej materii rzecz jasna. Na wszelki wypadek obiecałem, że za tydzień, bo teraz nie mam, a ona podobno właśnie wtedy wyjeżdża. Ale za tydzień mnie akurat nie będzie. Telefon zadzwonił po raz kolejny, ale już nie słyszałem, jak „mroczkojaniak” ją ciąga, bo zamknąłem drzwi. Wziąłem z korytarza odkurzacz i zrobiłem porządek z górną częścią bukietu rozsypaną na podłodze.

* * *

O tym, że wróżę z kart wiedzą już w okolicy niemal wszyscy Hindusi i Pakistańczycy – przejawia się to w miłych uśmiechach i uprzejmych ukłonach. Omar namawia mnie, żebym z tego zrobił biznes.
– Nie musisz brać od razu 30 funtów – na początek może być 20. Od każdego klienta pięć funtów dla mnie. Ja ci klientów załatwię, moja w tym głowa. Nawet dziesięciu dziennie.
Nieźle by było. Na każdego 10 minut. Półtorej godziny dziennie i 150 funtów. Dniówka nie najgorsza, ale nie, bo się jakaś afera z tego z zrobi, jakieś „revenue”. Omar mówi, że jak się boję, to mogę oficjalnie. Świetnie – „Janusz Młynarski – wróżka z Polski pomoże Ci poznać przyszłość” – szyld o takiej treści.

Omar powiedział, że w Indiach wszelkiego rodzaju wróżbitów uważa się za świętych, dlatego cieszą się szacunkiem, ale dodał:
– Tylko że jak się dowiedzą, że nic za to nie bierzesz, to zaczną uważać cię za głupka. Zastanów się.
Wróżby, niestety, mają to do siebie, że nie zawsze się sprawdzają. Powiedziałem o tym Omarowi, a on na to:
– Jednym się sprawdzą, innym się nie sprawdzą. Ci, którym się nie spełnią, najwyżej nie przyjdą, ale ci, którym się sprawdzą, powiedzą o tym innym. I nie tylko przyciągną nowych, ale sami nadal będą przychodzić. Później straszył mnie Bogiem, że to grzech odrzucać zrządzenia niebios. Odpowiedziałem, że Bóg zabrania wróżyć, na to Omar: – Zależy który.
Tak czy owak, odłożyłem tę sprawę „ad acta”.

 

* * *

Zadzwonił do mnie Zewar, czy jak mu tam, pakistański narzeczony Mariny. Chce się za mną spotkać, bo Marina go rzuciła. Prawdę mówiąc wcale mnie to nie zaskoczyło – z kart wynikało, że do tego dojdzie, ale nie chciałem im o tym mówić. Pokazywały ponadto, że ma też inną kobietę, z którą równolegle utrzymuje kontakty. Umówiliśmy się w pubie, ale nic z tego nie wyszło, bo zasnąłem. Obudziła mnie Marina, która przyszła wraz z Luciną i Viorelem.
Rozstałam się ze swoim chłopakiem – zameldowała na wstępie.
Nawet nie zdążyłem zapytać dlaczego, bo szybko dodała, że bił ją codziennie.
Podobno istnieje coś takiego jak „makijaż permanentny”. Polega to z grubsza na tym, że tatuuje się np. usta czerwonym barwnikiem, dzięki czemu są one nieustająco karminowe. Marina też ma makijaż permanentny, tyle że pod oczami, a jego autorem jest właśnie jej boyfriend. Okazało się jednak, że ona ma już dość tych zabiegów kosmetycznych. Gdyby jeszcze Zewar robił jej to co dwa tygodnie, ale on to robił codziennie. Marina przyszła z papierosowym giftem i torbą naleśników, w które owinęła jakiś farsz z papryki, cukinii i czegoś tam jeszcze. Pochwaliła mnie po raz kolejny, bo przepowiedziałem chorobę matki i matka jest chora, mówiłem, że ktoś z jej rodziny urodzi wreszcie upragnione dziecko. Upragnione, ponieważ ten ktoś długo się starał, ale się nie udawało. No i proszę, jej kuzynka z Rumunii, która przez 16 lat nie mogła mieć dziecka, zaszła wreszcie w ciążę.

* * *

– Dżioani, się stęskniłam za tobą – to Viorica, która niespodziewanie weszła mi do pokoju.
– Wiem, ale nie mam jeszcze pieniędzy.
– Ale ja nie za pieniędzmi, tylko za tobą.
No, musiałbym być zdecydowanie większym idiotą niż jestem, by sądzić, że młodsze o trzydzieści lat dziewczę może tęsknić za mną, a nie za moją kasą. Aha, zapomniałem dodać, że tym razem Viorica przydźwigała ze sobą potężną torbę. Przestraszyłem się nie na żarty – worki Luciny, waliza i do tego jeszcze torba Vioricy wielkości koncertowego „Bechsteina”. Wyszło jednak na to, że wszystko to z holu zniknie.
Viorica wyciągnęła się na tapczanie i stwierdziła, że tyje, bo Marina ją przekarmia. Mało mnie to interesowało.
Kroki na schodach, to Lucina. Usiadła koło Vioricy i wtedy nadeszła Victoria.
– Zabiłaś swoje dziecko – powiedziała do Luciny.
– Ja?
– Tak, twój były chłopak mi mówił. Postąpiłaś bardzo źle. Nie powinnaś była tego robić.
Lucina zbladła i już później cała jej twarz miała kolor najbielszego papieru. Zabieg miała dzień wcześniej.

Cdn.

Janusz Młynarski


Wszystkie zdarzenia i osoby przedstawione w opowiadaniu, są fikcyjne, a zbieżność z osobami i zdarzeniami rzeczywistymi jest lub może być w pełni przypadkowa.

author-avatar

Przeczytaj również

Huragan Nelson uderzył w Dover. Odwołane i opóźnione promyHuragan Nelson uderzył w Dover. Odwołane i opóźnione promyLaburzyści wycofają się z surowych przepisów imigracyjnych?Laburzyści wycofają się z surowych przepisów imigracyjnych?Mężczyzna z ciężarną żoną spali w aucie przez pleśń w mieszkaniuMężczyzna z ciężarną żoną spali w aucie przez pleśń w mieszkaniuPolscy producenci drobiu odpowiadają na zarzuty brytyjskich instytucjiPolscy producenci drobiu odpowiadają na zarzuty brytyjskich instytucjiTrwa obława na nożownika z Londynu. Jego ofiara walczy o życieTrwa obława na nożownika z Londynu. Jego ofiara walczy o życieWynajem mieszkania w UK tańszy niż rata kredytu? Niekoniecznie!Wynajem mieszkania w UK tańszy niż rata kredytu? Niekoniecznie!
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj