Życie w UK

Felieton: Rok do Brexitu, czyli wiemy, że nic nie wiemy

Jeżeli nie nastąpi nic niespodziewanego, to równo za rok, 29 marca 2019 roku, Zjednoczone Królestwo formalnie przestanie być członkiem Unii Europejskiej.

Felieton: Rok do Brexitu, czyli wiemy, że nic nie wiemy

Brexit 2

Choć negocjacje cały czas trwają i trudno dziś rozstrzygać, jak dokładnie będzie wyglądać „życie po Brexicie”, postaram się pokrótce podsumować aktualny stan wiedzy, czy raczej przewidywań, dotyczących kwestii dla nas – Polaków mieszkających na Wyspach – najistotniejszych.

Zakładam, oczywiście, że Wielka Brytania (będę używał terminów Zjednoczone Królestwo, UK oraz Wielka Brytania jako równoważnych) rzeczywiście przestanie być członkiem UE, co – wbrew pozorom – nie jest całkowicie pewne. Jest to jednak obecnie na tyle prawdopodobne, aby nie zajmować się tutaj analizą scenariuszy, które mogą doprowadzić do tego, że Brexit ostatecznie nie nastąpi.

 

Jak porozumienie między UK i UE w sprawie okresu przejściowego po Brexicie wpłynie na biznesy na Wyspach?

Na wstępie warto jednak przypomnieć, że:

  1. referendum w sprawie Brexitu nie było prawnie wiążące, chociaż zostało jako takie przedstawione w trakcie kampanii referendalnej, a główne partie polityczne wraz z rządem uznały jego wynik za wiążący,

  2. ostateczny kształt umowy między UK a UE, dotyczącej wzajemnych relacji po Brexicie, podlega zatwierdzeniu przez brytyjski parlament, a także parlamenty krajów członkowskich Unii, co może dodatkowo skomplikować sprawę, zwłaszcza w przypadku Irlandii (kwestia granicy z Irlandią Północną) oraz Hiszpanii (kwestia Gibraltaru),

  3. ostatnio coraz wyraźniej słychać głosy tych brytyjskich polityków, którzy opowiadają się za rozpisaniem kolejnego (czy tym razem wiążącego?) referendum, kiedy będzie już wiadomo, na jakich warunkach Wielka Brytania będzie miała opuścić UE, tak aby Brytyjczycy mogli podjąć decyzję w pełni świadomi konsekwencji swojej decyzji.

 

Geneza Brexitu, czyli szukanie winnych

Jednym z powodów, dla których Brytyjczycy głosowali za opuszczeniem Unii Europejskiej, był fakt, że Polacy oraz inni imigranci z UE stali się wygodnym kozłem ofiarnym, obarczonym winą za pogarszające się warunki ekonomiczne i socjalne.

Mimo niewątpliwych korzyści dla brytyjskiej gospodarki z napływu taniej (nie oszukujmy się) siły roboczej, „zwykli” Brytyjczycy zauważyli głównie konsekwencje negatywne, czyli że trudniej znaleźć pracę (zwłaszcza nie wymagającą specjalnych kwalifikacji), a jeszcze trudniej wywalczyć podwyżkę.

Jest też faktem, że przyjazd w relatywnie krótkim czasie setek tysięcy, czy nawet milionów imigrantów (od 2004 r. do dziś z tzw. „nowych” krajów UE przyjechało do UK ponad 2 miliony osób) nieuchronnie spowodował wzrost zapotrzebowania na miejsca w szkołach, czy np. wydłużenie czasu oczekiwania na wizytę u lekarza.

Wydaje się logiczne, że w przypadku, kiedy populacja kraju rośnie, należało inwestować w infrastrukturę oraz usługi (np. w szkoły i nauczycieli, szpitale i personel medyczny), zwłaszcza, że imigranci też płacą podatki oraz – wbrew stereotypom – nawet, jeśli pobierają zasiłki, wpłacają do budżetu więcej, niż z niego otrzymują (przynajmniej, jeśli mówimy o imigrantach z UE). Zupełnie tak samo byłoby przecież, gdyby nagle populacja Wielkiej Brytanii zaczęła wzrastać z jakiegokolwiek innego powodu.

 

 

Jednak brytyjski rząd, zamiast inwestować w rozbudowę infrastruktury szkolnej i medycznej, a więc wyjść naprzeciw zwiększonemu zapotrzebowaniu, ze względu na ogólnoświatowy kryzys finansowy (który rozpoczął się w 2007 r.) postanowił nie tylko nie zwiększać wydatków, ale znacznie je ograniczyć, co następnie określono terminem austerity (w wolnym tłumaczeniu – zaciskanie pasa), doprowadzając do znaczących cięć budżetowych w edukacji, służbie zdrowia, wydatkach na policję itd.

Nie trzeba więc było wróżki (a może właśnie jej zabrakło?), aby przewidzieć, że skończy się to problemami z miejscami w przedszkolach, szkołach, kolejkami w przychodniach. A ponieważ „zwykli” ludzie oceniają rzeczywistość po tym, co ich dotyka najbardziej, w naturalny sposób winą za kryzys na rynku pracy oraz w dostępie do usług publicznych obarczeni zostali imigranci, a zwłaszcza imigranci z „nowych” krajów UE, masowo przyjeżdżający na Wyspy, wśród których – siłą rzeczy – najwięcej było Polaków.

Co gorsza, nie spotkało się to z odpowiednią reakcją ze strony brytyjskich polityków, którzy mogli powstrzymać ksenofobię i pełzający wylew nienawiści w zarodku. Wręcz przeciwnie, zapatrzeni w sondaże, znaleźli oni w imigrantach z UE wygodnego kozła ofiarnego.

 

WAŻNE: Home Office wydało oświadczenie dla imigrantów z UE w Wielkiej Brytanii

 

To właśnie stało się przyczynkiem do Brexitu, a główną rolę – moim zdaniem – odegrał w tym wcale nie premier David Cameron (który rozpisując referendum również okazał się małym oportunistą, a nie wielkim mężem stanu, którym chciał zostać), lecz Ed Miliband (notabene potomek polsko-żydowskich imigrantów, a więc wydaje się, że powinien wykazać więcej zrozumienia i odwagi), lider lewicowej Labour Party, który w obawie przed utratą poparcia lewicowego elektoratu zrzucił winę za kryzys na swojego poprzednika, Tony Blair’a, stwierdzając publicznie w czerwcu 2012 r., że Tony Blair będąc premierem popełnił błąd, otwierając brytyjski rynek pracy dla imigrantów z nowych krajów UE w 2004 roku.

Takie głosy wśród prominentnych polityków Labour Party pojawiały się zresztą już wcześniej, zwłaszcza tuż po ich spektakularnej porażce w wyborach z 2010 r., które otworzyły drogę do władzy konserwatystom. Otwarcie rynku pracy dla obywateli nowych krajów UE w 2004 r. i ich masowy napływ w kolejnych latach uznane zostało za jeden z głównych powodów wyborczej porażki labourzystów.

Niezależnie od kwestii prawdziwości takiej diagnozy, uważam, że właśnie te publiczne deklaracje ze strony liderów Labour Party spowodowały, że znaczna część elektoratu brytyjskiej lewicy – czyli Labour Party – poczuła przyzwolenie ze strony swojego lidera na obarczenie winą za kryzys imigrantów z UE, co ostatecznie przechyliło szalę brexitowego referendum (51.89% za – 48.11% przeciw), ale również – co znacznie gorsze – wyzwoliło skrywane pokłady nienawiści i usprawiedliwiło jawne ataki – nawet jeśli tylko słowne – na Polaków i innych unijnych migrantów. Niechęć do imigrantów z UE i obarczanie ich winą za kryzys przestały być wstydliwym marginesem, kojarzonym jedynie z Nigel’em Farage’m i garstką fanatyków z UKIP i BNP, a stały się dopuszczalnym poglądem w „poważnej” debacie politycznej, a do tego wyraźnie słyszalnym na ulicach, w szkołach, w pracy.

Wielka fala jawnej niechęci, która pojawiła się po referendum, była już tylko nieuchronną konsekwencją tego, jak imigranci z UE zostali przedstawieni i potraktowani przed i w czasie referendum. Nie ma miejsca w tym artykule, aby opisać, jak wiele szkody wyrządziło to polskim imigrantom, polskim dzieciom w szkołach, a także wzajemnym relacjom między Polakami i Brytyjczykami (w tym głównie, co trzeba zaznaczyć, Anglikami) oraz idei społecznej integracji.

 

Nie ma tego złego, czyli korzyści z Brexitu

Dlatego, mimo że byłem zwolennikiem (jak zapewne olbrzymia większość z nas) pozostania Zjednoczonego Królestwa w UE, to obecnie uważam, że Brexit powinien nastąpić, im szybciej, tym lepiej.

Oczywiście, będzie to dla nas oznaczać problemy natury formalnej (o czym poniżej), z którymi będziemy musieli sobie poradzić. Lecz, co moim zdaniem ważniejsze, przestaniemy być wreszcie kozłem ofiarnym antyunijnej propagandy. Po Brexicie nie będzie już można tak łatwo zrzucić winy za niepowodzenia na Polaków, ani innych imigrantów z UE. A nic nie stoi na przeszkodzie, aby po kilku lub kilkunastu latach Wielka Brytania wróciła do Unii – jeżeli większość Brytyjczyków przekona się, że Brexit był błędem.

Uważam więc, że jako Polacy w UK, po Brexicie będziemy w lepszej sytuacji, niż obecnie.

Po pierwsze, jak wspomniałem, przestaniemy być wygodnym „chłopcem do bicia”, za to z czystym sumieniem będziemy mogli pokazać narzekającym Brytyjczykom środkowy palec (tudzież, lokalnym zwyczajem, dwa – w kształcie litery V), kiedy będą próbować nas obwiniać za kolejne problemy.

Po drugie, jeżeli Brexit okaże się sukcesem, a Wielka Brytania stanie się krajem bogatszym i lepiej prosperującym, jako mieszkańcy tego kraju nie będziemy mieli powodów do narzekań, ponieważ i my na tym skorzystamy. Dodatkowo, obok dokumentów brytyjskich (czy to paszportu, czy innego dokumentu uprawniającego do stałego pobytu, o czym więcej poniżej), będziemy nadal posiadać polskie (czyli unijne) paszporty, a więc nie będą nas dotyczyć ewentualne utrudnienia dla Brytyjczyków podróżujących do i w obrębie Unii Europejskiej.

 

Liderzy 27 krajów UE PODPISALI porozumienie z UK w sprawie "okresu przejściowego" po Brexicie

 

Z drugiej strony, Brexit może okazać się porażką, zarówno ekonomiczną, jak i polityczną, albo obiema naraz.

Cechą „zwykłych” ludzi, a także polityków w systemach demokratycznych, jest krótkowzroczność – nie skupiają się oni z reguły na rozważaniu dłuższej niż kilkuletnia perspektywy, gdyż żyją od wyborów do wyborów, które odbywają się zwykle najrzadziej co 5 lat (dlatego w polityce międzynarodowej przywódcy tacy jak Putin w Rosji, czy Xi Jinping w Chinach, mają przewagę, gdyż mogą planować swoje posunięcia w perspektywie nie lat, lecz dekad).

Jednak historia vitae magistra est, dlatego nie można wykluczyć, że w dłuższej perspektywie (a może nawet nie tak bardzo długiej), Brexit może doprowadzić do katastrofalnych dla Zjednoczonego Królestwa skutków.

Na płaszczyźnie ekonomicznej może to być znaczący spadek kursu funta, upadek Londynu jako światowego centrum finansowego, zapaść na rynku nieruchomości, wzrost cen towarów i usług oraz kosztów utrzymania, wzrost bezrobocia, czy ogólny relatywny spadek poziomu życia w stosunku do innych bogatych krajów.

Na płaszczyźnie politycznej, nie jest wykluczony rozpad Zjednoczonego Królestwa, zjednoczenie Irlandii, secesja Szkocji i jej akces do UE jako niepodległego państwa, czy utrata Gibraltaru na rzecz Hiszpanii.

Oczywiście, malutkie Królestwo Anglii (i może Walii) to dziś dość radykalne political fiction, jednak z pewnością powyższe scenariusze nie są ani niewyobrażalne, ani całkowicie niemożliwe. Bardziej prawdopodobna jest jednak na przykład utrata przez Wielką Brytanię miejsca stałego członka w Radzie Bezpieczeństwa ONZ z prawem weta, lub obniżenie jej rangi w przypadku jakiejkolwiek reformy RB ONZ, lub rozpadu Zjednoczonego Królestwa.

Tak czy inaczej, z punktu widzenia ładu światowego i bezpieczeństwa międzynarodowego, Brexit jest bardzo ryzykownym przedsięwzięciem, a wielu państwom może zależeć na maksymalnym osłabieniu pozycji Wielkiej Brytanii, a w konsekwencji krajów Zachodu jako całości.

Po trzecie więc, jeżeli Brexit okaże się porażką, ekonomiczną, polityczną, lub oboma naraz, wtedy co prawda stracimy materialnie, tak jak reszta mieszkańców Wielkiej Brytanii, lecz zyskamy coś innego, czego nie da się przeliczyć na pieniądze.

Czy będzie bowiem coś bardziej satysfakcjonującego dla nas, poniżanych imigrantów, niż spojrzenie na kwaśne miny niedawnych zwolenników Brexitu, z szerokimi, ciepłymi, życzliwymi uśmiechami na naszych polskich, unijnych twarzach? Oczywiście, będziemy ich mogli wtedy gorąco zaprosić do rozważenia ponownego wstąpienia małego już Królestwa Anglii do Unii Europejskiej.

Opuszczając jednak inne królestwo – królestwo fantazji – wróćmy do rzeczywistości.

Dlaczego więc jeszcze uważam, że Brexit będzie dla nas korzystny? Ponieważ, jeżeli z jakiegokolwiek powodu nie wyszlibyśmy teraz z Unii, jeżeli Wielka Brytania zostałaby jednak w UE – czy to w drodze ponownego referendum, czy w jakikolwiek inny, nieznany nam jeszcze sposób – możemy być pewni, że nowa gwałtowna fala niechęci/nienawiści do nas rozleje się jeszcze szerzej, że nadal będziemy obwiniani (może jeszcze bardziej) za wszelkie niepowodzenia i kryzysy, a być może (oby nie!) przerodziłoby się to w jeszcze bardziej poważne, antypolskie i antyunijne, incydenty. Pozostanie w UE nie jest tego warte, nie za cenę kolejnych szykan i poniżania naszych rodzin i naszych dzieci.

Z drugiej strony, można powiedzieć, że mleko już się rozlało, że już nikt nie cofnie tego uczucia strachu, niepewności, tych szyderstw i drwin, które po referendum słyszeliśmy na ulicach, w pracy, które nasze dzieci słyszały od rówieśników w szkołach.

Nikt już nie cofnie tego, że poczuliśmy się obcy, niechciani, jak ludzie drugiej kategorii, dla których nie ma tu miejsca, którzy powinni jak najszybciej spakować się i wyjechać – i wielu rzeczywiście już wyjechało, a nowych imigrantów z UE przybywa mniej (opublikowane niedawno statystyki za lata 2016-2017 pokazują najniższą „migrację netto” z krajów UE od 2012 r.).

Jednak uważam, że należy dać Brytyjczykom (głównie, oczywiście, Anglikom) wypić piwo, które sobie (i nam wszystkim przy okazji) nawarzyli i poczekać, co z tego wyniknie, a przy okazji oszczędzić imigrantom z UE kolejnej fali niechęci, czy wręcz nienawiści ze strony sfrustrowanych Brexiteers.

 

Nic nie jest pewne, czyli nothing is agreed until everything is agreed

Przechodząc do sedna, czyli tego, co dziś wiemy o tym, jak będzie wyglądać nasze – obywateli UE – życie na Wyspach po Brexicie, na początku należy zauważyć, że obie strony brexitowych negocjacji podkreślają, że „nic nie jest uzgodnione, dopóki wszystko nie zostanie uzgodnione” (nothing is agreed until everything is agreed).

Oznacza to, że wszelkie dotychczasowe uzgodnienia, na przykład te dotyczące długości „okresu przejściowego”, który w ogłoszonym niedawno (19 marca), porozumieniu został ustalony na 21 miesięcy po formalnym wystąpieniu UK z UE (czyli do końca 2020 r.), mogą okazać się nieważne.

Priorytetem dla rządu Theresy May jest zawarcie z UE jak najszerszej i jak najbardziej kompleksowej umowy o wolnym handlu. Z drugiej strony, nie chce ona zawarcia unii celnej (co do czego niedawno zdanie zmienił Jeremy Corbyn, przywódca labourzystów, który zmienił stanowisko partii i jest obecnie za pozostaniem w unii celnej z UE), gdyż znacznie ograniczyłoby to, czy wręcz uniemożliwiło, zawieranie odrębnych umów handlowych z krajami spoza UE przez Wielką Brytanię. Brytyjski rząd nie chce też zgodzić się na swobodny przepływ osób (czyli migrację), ani jurysdykcję Trybunału Sprawiedliwości UE na obszarze Zjednoczonego Królestwa.

Problem Brytyjczyków (i to poważny) polega jednak na tym, że – jak powtarza Donald Tusk, przewodniczący Rady Europejskiej – z punktu widzenia Unii oznacza to, że Wielka Brytania chciałaby zjeść ciastko i mieć ciastko, co jest dość trudne do wykonania.

Brytyjscy politycy zdają się również nie dostrzegać faktu, że w interesie Unii Europejskiej bynajmniej nie jest zawarcie z Wielką Brytanią umowy, która byłaby dla tej ostatniej nadmiernie korzystna. Wydaje mi się oczywiste (nawet jeżeli ucierpimy na tym my, obywatele UE mieszkający na Wyspach), że w interesie Unii jest dobitne pokazanie wszystkim pozostałym państwom członkowskim, jak bardzo złym pomysłem jest rezygnacja z członkostwa w UE.

Trudno powiedzieć, czy zwolennicy Brexitu, tacy jak David Davis, minister ds. wystąpienia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej (prowadzący negocjacje po stronie brytyjskiej), Boris Johnson, brytyjski minister spraw zagranicznych czy nawet premier rządu Zjednoczonego Królestwa Theresa May robią jedynie dobrą minę do złej gry, czy może rzeczywiście wierzą w to, co mówią publicznie, jednak cały czas powtarzają i starają się przekonać Brytyjczyków, że Unia Europejska tak bardzo potrzebuje miliardów brytyjskich funtów oraz brytyjskiego rynku zbytu, że będzie gotowa pójść na ustępstwa, czyli zawarcie pełnej umowy o wolnym handlu oraz kompromis w sprawie granicy Irlandii z Irlandią Północną, przy jednoczesnej pełnej zgodzie na swobodę zawierania umów handlowych przez Wielką Brytanię oraz zablokowanie swobody przepływu siły roboczej pomiędzy Unią a Zjednoczonym Królestwem.

Nie wydaje mi się jednak, aby Unia Europejska, nawet jeśli rzeczywiście – jak twierdzą zwolennicy Brexitu – stoi na skraju bankructwa (co w wymiarze politycznym oznacza jednak zupełnie coś innego, niż w dla firm czy osób prywatnych), stawiała pieniądze ponad interesy polityczne, a nadrzędnym interesem Unii jest jej spójność i stabilność, co przekłada się na pokazanie, że rezygnacja z członkostwa po prostu się nie opłaca.

Poza tym unijne kraje członkowskie, które mogą potencjalnie zyskać bardzo wiele na Brexicie, czyli Irlandia oraz Hiszpania, również będą musiały zaakceptować ostateczną wersję „umowy rozwodowej” pomiędzy UE a UK, a nie mają interesu w tym (a wręcz przeciwnie), żeby Brexit był dla Wielkiej Brytanii korzystny.

W związku z tym, wcale nie jest wykluczona perspektywa „no deal”, czyli braku porozumienia i jakiejkolwiek ostatecznej umowy między Unią a Wielką Brytanią. A wtedy wszelkie dotychczasowe uzgodnienia, takie jak długość okresu przejściowego, czy prawa obywateli UE (w tym Polaków) mieszkających na Wyspach po Brexicie, mogą okazać się nieaktualne.

 

Unijne prawo pobytu a status „osiedlonego”, czyli czy warto dmuchać na zimne

Tak czy inaczej, deal or no deal, do momentu formalnego wystąpienia z UE, czyli przynajmniej do 29 marca przyszłego roku, jako obywatele UE mamy prawa wynikające z cały czas jeszcze obowiązującego w UK prawa unijnego.

Oznacza to, że po 5 latach legalnego pobytu tutaj nabywamy prawo do stałego pobytu (permanent residency). Choć brytyjski rząd ogłosił już, że po wystąpieniu z UE prawo to (jako nabyte na podstawie unijnej legislacji) przestanie obowiązywać, wszyscy obywatele UE, który zdążyli nabyć to prawo, mają automatycznie otrzymać status „osiedlonych” (settled), zaś ci, którzy jeszcze nie zdążyli wypełnić wymogu 5 lat stałego pobytu, będą mogli legalnie pozostać i nabyć nowe status „osiedlonego” po wypełnieniu wymogu 5-letniego stałego pobytu.

Ponadto, we wspomnianym już, niedawno ogłoszonym porozumieniu z 19 marca, brytyjski rząd zadeklarował (wbrew swemu wcześniejszemu stanowisku), że także osoby przybywające do UK w okresie przejściowym, tj. między 29 marca 2019 r. a 31 grudnia 2020 r., otrzymają takie same prawa i szansę uzyskania statusu „osiedlonego” po wypełnieniu 5-letniego okresu stałego, legalnego pobytu. To samo, oczywiście, będzie dotyczyć obywateli UK chcących osiedlić się na terenie pozostałych państw członkowskich UE.

Jest to bardzo dobra wiadomość dla tych, którzy do 29 marca 2019 r. nie będą spełniać warunku 5-letniego ciągłego, legalnego pobytu w UK. Warto też podkreślić, że obecnie prawo stałego pobytu obywatele UE nabywają automatycznie i nie jest konieczne jego potwierdzenie specjalnym dokumentem, którym jest tzw. karta stałego pobytu (permanent residency card). Nie ma więc konieczności jego uzyskiwania przed wystąpieniem Wielkiej Brytanii z UE, gdyż brytyjski rząd zapewnił, że wszyscy obywatele UE, którzy spełnią warunek 5-letniego stałego legalnego pobytu, niezależnie od tego, czy będą posiadać dokument potwierdzający to prawo, czy nie, otrzymają możliwość aplikowania o wydanie nowego dokumentu, potwierdzającego status „osiedlonego”.

Dotychczas obowiązujące karty stałego pobytu, nabyte na podstawie prawa unijnego, stracą formalnie ważność, choć ich posiadacze będą mieli o tyle łatwiej, że otrzymają nowy dokument potwierdzający status „osiedlonego” za darmo, podczas gdy pozostali będą musieli zapłacić mniej więcej tyle samo, ile dziś kosztuje wyrobienie karty stałego pobytu (czyli £65) lub paszportu dla obywatela UK (obecnie £75.50, przy wypełnieniu aplikacji online).

Jest jednak małe „ale”… czyli wspomaniane już deklaracje obu stron brexitowych negocjacji, że „nic nie jest uzgodnione, dopóki wszystko nie jest uzgodnione”. Choć z dużym prawdopodobieństwem (ale jednak tylko prawdopodobieństwem) można zakładać, że opisana powyżej procedura uzyskiwania statusu „osiedlonego” na podstawie dotychczasowych uzgodnień i deklaracji zostanie wprowadzona (obecnie rząd brytyjski deklaruje, że nowa procedura, której testy już trwają, zostanie uruchomiona pod koniec tego roku) i będzie ona „maksymalnie uproszczona” oraz możliwa do wypełnienia online, to tak naprawdę niczego dzisiaj nie można jeszcze być pewnym.

Brytyjski rząd zgodził się na ustępstwa, na przykład w sprawie okresu przejściowego, mając nadzieję na uzyskanie przychylności Unii w rozpoczynających się właśnie formalnie (a nieformalnie trwających od dawna) negocjacjach handlowych. Jeżeli jednak okaże się, że Brytyjczycy nie uzyskają w tych negocjacjach tyle, ile by chcieli, lub nawet, że zakończą się one całkowitym fiaskiem (czyli no deal), to czy możemy być pewni, że ustalenia dotyczące praw obywateli UE na Wyspach po Brexicie nie zostaną zmienione?

Dlatego, na dzień dzisiejszy, jedynym absolutnie pewnym rozwiązaniem, zapewniającym nam pełnię dotychczasowych praw po Brexicie, wydaje się uzyskanie brytyjskiego obywatelstwa. Polskie prawo dopuszcza posiadanie podwójnego obywatelstwa, dlatego wielu Polaków spełniających wymagania (m.in. 6-letni okres legalnego stałego pobytu i zaliczenie testu Life in the UK) już zdecydowało się na takie rozwiązanie, zapewniające im pewność niezależnie od tego, jak zakończą się negocjacje ws. Brexitu.

Jednak złożenie wniosku o brytyjskie obywatelstwo wiąże się z wydatkiem ponad tysiąca funtów, a w przypadku całych rodzin koszt ten wzrasta do kilku tysięcy. Nie piszę więc o tym po to, by bezwzględnie namawiać do takiego, być może niepotrzebnego wydatku, jednak na dzień dzisiejszy jest to formalnie jedyny sposób na zagwarantowanie sobie pełnych praw społecznych (a także politycznych) po Brexicie.

 

 

Trzeba też dodać, że obecnie, aby ubiegać się o brytyjskie obywatelstwo, obywatel UE powinien wcześniej uzyskać kartę stałego pobytu, dlatego jeżeli ktoś chciałby otrzymać brytyjskie obywatelstwo przed wystąpieniem Wielkiej Brytanii z UE, powinien tak czy inaczej złożyć wniosek o dokument potwierdzający permanent residency.

Oczywiście, z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że nowy dokument potwierdzający status „osiedlonego” po wyjściu UK z UE również będzie umożliwiał staranie się następnie o brytyjskie obywatelstwo, lecz po raz kolejny należy zastrzec, że całkowitej pewności co do tego nie ma.

Z drugiej strony, być może nowa procedura dotycząca statusu settled dla obywateli UE mieszkających na stałe w UK, której wprowadzenie planuje brytyjski rząd, będzie umożliwiać w przyszłości uzyskanie obywatelstwa Zjednoczonego Królestwa w sposób prostszy (i być może tańszy?) niż obecnie, dlatego naprawdę trudno dziś cokolwiek doradzać z całkowitą pewnością, a każdy powinien kierować się własnymi możliwościami i własną oceną sytuacji.

 

Cakeism, czyli jak zjeść ciastko i mieć ciastko

No dobrze, a co z pozostałymi kwestiami związanymi z Brexitem? W sposób oczywisty najważniejsze są dla nas nasze prawa do pobytu i pracy na Wyspach, ale na nasze życie po Brexicie w istotny sposób wpłyną też inne rozstrzygnięcia, m.in. te dotyczące całości unijnego prawa, obecnie obowiązującego w Zjednoczonym Królestwie, kwestia wspólnego, jednolitego rynku (single market) czy unii celnej (customs union).

Jeżeli Brexit nastąpi, jest w zasadzie pewne, że Zjednoczone Królestwo nie będzie członkiem wspólnego, jednolitego rynku (choć rząd brytyjski początkowo chciał, aby tak było), ponieważ nie zgodzi się na to Unia Europejska.

Unia bezwzględnie stoi na stanowisku, że nieskrępowany dostęp do jednolitego rynku możliwy jest jedynie przy akceptacji jego czterech podstawowych filarów, czyli swobodnego przepływu osób, kapitału, towarów oraz usług.

Brytyjski rząd utrzymuje, że obywatele w referendum zdecydowali (co, formalnie rzecz biorąc, nie jest zgodne z prawdą), że chcą ograniczenia swobody przepływu osób, czyli – mówiąc potocznie – zastopowania niekontrolowanego napływu imigrantów z UE.

W konsekwencji, obie strony akceptują fakt, że Wielka Brytania po Brexicie nie będzie członkiem jednolitego, unijnego rynku. Co prawda, byłoby to teoretycznie możliwe, np. w tzw. wariancie norweskim, jednak Norwegia nie tylko akceptuje swobodny dostęp unijnych obywateli do swojego rynku pracy (dlatego wielu Polaków bez przeszkód pracuje w Norwegii), nie tylko wpłaca znaczne fundusze do unijnego budżetu, ale do tego nie ma prawa głosu przy tworzeniu unijnego prawa. Jak można się domyślić, nie jest to dla brytyjskiego rządu kusząca perspektywa.

Naczelnym problemem Wielkiej Brytanii w kontekście Brexitu, o czym wspomniałem już pokrótce wcześniej, jest tzw. cakeism (od cake – ciastko, tort), czyli dość ryzykowne założenie, że można wyjść z UE, pozbywając się wszystkich lub większości „uciążliwych” zobowiązań, jednocześnie zachowując wszystkie (lub większość) korzyści, jakie daje unijne członkostwo.

Trzeba przyznać, że określenie cakeism bardzo celnie i wdzięcznie oddaje brytyjskie nastawienie do brexitowych negocjacji. Taka postawa jest, moim zdaniem, pozostałością brytyjskiego przekonania o swojej wyjątkowości, wywodzącego się z czasów, kiedy nad imperium brytyjskim „Słońce nie zachodziło”, a które to przekonanie kontynentalni Europejczycy powinni – zdaniem Brytyjczyków – z jakiegoś powodu (np. finansowego) zaakceptować, chętnie i bez nadmiernego sprzeciwu zgadzając się na zachowanie przez Zjednoczone Królestwo większości unijnych przywilejów.

Niestety (dla Wielkiej Brytanii), w trakcie negocjacji okazało się, że Unia Europejska wcale opinii o wyjątkowości Zjednoczonego Królestwa nie podziela, co bardzo zgrabnie wyraził prezydent Rady Europejskiej Donald Tusk (niezależnie od tego, co o nim myślimy w naszym rodzimym, polskim kontekście), proponując Brytyjczykom prosty eksperyment ze zjedzeniem ciastka.

Wydaje się, że np. Niemcy i Francja nie mają też chociażby interesu w tym, aby zachować wyjątkową pozycję Londynu jako światowego i unijnego cetrum finansowego, na czym Londynowi i brytyjskiemu rządowi bardzo zależy, gdyż usługi finansowe stanowią znaczny element brytyjskiej wymiany handlowej w ramach Unii Europejskiej. Dość powiedzieć, że obecnie instytucje finansowe (banki i korporacje ubezpieczeniowe) zlokalizowane w Londynie zarządzają zasobami kapitałowymi o wartości przeszło 5 trylionów funtów (lub 6 trylionów euro), co stanowi 37% unijnych zasobów kapitałowych. Najbliższy rywal Londynu, czyli Paryż, jest pod tym względem prawie dwa razy mniejszy.

Jak spodziewali się chyba wszyscy, oprócz samych Brytyjczyków, Unia Europejska (czyli w powyższym kontekście głównie Niemcy i Francja) już zapowiedziała, że nie widzi możliwości zachowania uprzywilejowanej pozycji brytyjskiego sektora usług finansowych po Brexicie. Lecz czy ktoś rozsądny może się temu dziwić? W końcu nie tylko Brytyjczycy mają ochotę na najlepsze kawałki tortu, a takie miasta jak Paryż czy Frankfurt nad Menem z otawrtymi ramionami przyjmą światowe banki i inne instytucje finansowe jako brexitowych uchodźców. Można nawet podejrzewać, że znacznie chętniej, niż tych z Azji czy Afryki.

Dlatego w kontekście gospodarczym Brexit może okazać się dla Zjednoczonego Królestwa bardzo dotkliwą porażką, porażką, która złamie brytyjską pozycję jako jednego z głównych graczy na światowej arenie politycznej i gospodarczej.

A jeżeli dojdzie do tego brak porozumienia w innych dziedzinach handlu oraz brak porozumienia o stawkach celnych (jeżeli Wielka Brytania będzie chciała zawierać z krajami spoza UE umowy korzystniejsze dla nich od tych, które obecnie obowiązują w Unii – o ile oczywiście kraje te będą chciały narazić się na ewentualną nieprzychylną reakcję UE, dysponującą ponad 400-milionowym rynkiem zbytu, w porównaniu do 60-milionowego brytyjskiego…), to może okazać się, że ostatecznym wynikiem brexitowych negocjacji będzie jednak no deal, czyli brak jakiejkolwiek kompleksowej umowy pomiędzy Wielką Brytanią a UE po Brexicie.

 

Jak w UK czują się Brytyjczycy i imigranci na rok przed Brexitem?

 

Z naszego punktu widzenia może to oczywiście znowu oznaczać, że również obecne deklaracje dotyczące praw obywateli UE w UK po Brexicie okażą się jedynie deklaracjami. A wtedy uzyskanie brytyjskiego obywatelstwa może okazać się najlepszym, jeśli nie jedynym, rozwiązaniem.

 

Wielka Ustawa Uchylająca, czyli jak szybko ogarnąć to, czego szybko ogarnąć się nie da

Jeżeli chodzi o kwestię prawa unijnego, które obecnie obowiązuje także w Zjednoczonym Królestwie i obejmuje praktycznie wszystkie dziedziny życia i gospodarki, brytyjski rząd przedstawił w parlamencie tzw. Great Repeal Bill (w wolnym autorskim tłumaczeniu – Projekt Wielkiej Ustawy Uchylającej), którego nazwa oficjalna to The European Union (Withdrawal) Bill, czyli Projekt Ustawy o wyjściu z Unii Europejskiej.

Jest to najważniejszy konstytucyjny akt prawny (notabene Zjednoczone Królestwo nie posiada konstytucji w postaci jednego dokumentu prawnego) od czasu aktu z 1972 r., wprowadzającego Wielką Brytanię do Unii Europejskiej.

Ponieważ obecnie w systemie brytyjskim systemie prawnym obowiązuje (pośrednio i bezpośrednio) kilkadziesiąt tysięcy wzajemnie ze sobą powiązanych przepisów i regulacji, brytyjski rząd zamierza tą jedną ustawą hurtowo wprowadzić całość obecnie obowiązującego prawa unijnego do wewnętrznego systemu prawnego, jednocześnie kończąc z prymatem (czyli zasadą pierwszeństwa) prawa wspólnotowego, tworzonego po Brexicie przez instytucje Unii Europejskiej, oraz jurysdykcją Trybunału Sprawiedliwości UE.

Ustawa ta została już przegłosowana przez Izbę Gmin, czyli niższą izbę brytyjskiego parlamentu, a wczoraj, czyli 28 marca, zakończył się etap prac w komisji Izby Lordów.

Warto wspomnieć, że wbrew rządowi, Izba Gmin na wniosek Labour Party wprowadziła poprawkę, gwarantującą parlamentowi prawo ostatecznej decyzji (głosowania) nad wynegocjowaną przez rząd umową z Unią Europejską, o ile oczywiście uda się taką umowę ostatecznie wynegocjować.

 

Za rok, czyli kiedy?

Wróćmy jeszcze na koniec do długości przewidywanego okresu przejściowego po formalnym wystąpieniu Wielkiej Brytanii z UE, które nastąpić ma równo za rok, czyli 29 marca 2019 r.

Wcale nie jest wykluczone, że okres przejściowy okaże się znacznie dłuższy, niż obecnie uzgodnione 21 miesięcy. Choć obie strony deklarują, że nie mają zamiaru przedłużać go „w nieskończoność”, trudności związane z osiągnięciem porozumienia, które satysfakcjonowało by obie strony, mogą wymusić jego wydłużenie.

Podanie konkretnej, stuprocentowo pewnej daty faktycznego, całkowitego opuszczenia przez Zjednoczone Królestwo struktur unijnych, nie jest więc tak naprawdę jeszcze możliwe.

 

Zakończenie, czyli wiemy, że nadal nic nie wiemy

Podsumowując ten dość obszerny artykuł (choć tak naprawdę można by jeszcze wiele napisać o szczegółach negocjacji i przewidywanych rozstrzygnięciach dotyczących poszczególnych dziedzin życia i gospodarki) wypada mi zastrzec ponownie, jak to uczyniłem na wstępie, że choć do dnia, w którym Brexit formalnie ma stać się faktem, został już tylko rok, nadal trudno cokolwiek stwierdzić z całkowitą pewnością.

Możliwe, że większość z tego, co napisałem powyżej, okaże się nieprawdą, lub też, że pojawią się zupełnie nowe okoliczności, które doprowadzą do tego, że Zjednoczone Królestwo pozostanie jednak w Unii Europejskiej, albo wystąpi z Unii na zupełnie innych, bardziej lub mniej korzystnych (także dla nas) warunkach.

Jeżeli jednak ostatecznie Brytyjczykom nie uda się zjeść ciastka i mieć ciastka, może okazać się, że pochopne oddanie decyzji dotyczącej nadrzędnych narodowych interesów w ręce obywateli, których większość kierowała się przyziemną niechęcią do imigrantów, związaną z własną michą i portfelem, a potem uznanie tej decyzji za wiążącą, będzie początkiem końca Zjednoczonego Królestwa w kształcie, który obecnie znamy.

Dziś jednak wiemy jedynie, że nic jeszcze nie wiemy na pewno.

Tomasz Krause

 

Z projektu Umowy wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii zniknął art. 32! Dotyczył… zniesienia swobodnego przepływu osób po Brexicie​​​​​​​

author-avatar

Paulina Markowska

Uwielbia latać na paralotni, czuć wiatr we włosach i patrzeć na świat z dystansu. Fascynuje ją historia Wielkiej Brytanii sięgająca czasów Stonehenge i Ring of Brodgar. W każdej wolnej chwili eksploruje zakątki tego kraju, który nieustannie ją fascynuje. A fascynacją tą ‘zaraża’ też kolegów i koleżanki w redakcji:) Pochodzi z Wrocławia i często tam wraca, jednak prawdziwy dom znalazła na Wyspach i nie wyobraża sobie wyjazdu z tego kraju, dlatego szczególnie bliskie są jej historie imigrantów, Polaków, którzy także w tym kraju znaleźli swój azyl.

Przeczytaj również

Pięć osób zginęło próbując dostać się do UK w dzień po przyjęciu Rwanda billPięć osób zginęło próbując dostać się do UK w dzień po przyjęciu Rwanda billMężczyzna pracował dla Sainsbury’s 20 lat. Został dyscyplinarnie zwolniony za chwilę nieuwagiMężczyzna pracował dla Sainsbury’s 20 lat. Został dyscyplinarnie zwolniony za chwilę nieuwagiZakłócenia w podróżowaniu, które czekają nas w kwietniu i majuZakłócenia w podróżowaniu, które czekają nas w kwietniu i maju46 000 samolotów miało problemy z GPS. Za zakłóceniami prawdopodobnie stoją Rosjanie46 000 samolotów miało problemy z GPS. Za zakłóceniami prawdopodobnie stoją RosjanieRishi Sunak z wizytą w Polsce. UK zapowiedziało największy pakiet wsparcia wojskowego dla UkrainyRishi Sunak z wizytą w Polsce. UK zapowiedziało największy pakiet wsparcia wojskowego dla Ukrainy23 kwietnia obchodzimy Dzień Świętego Jerzego, bohaterskiego patrona Anglii i… multikulturalizmu23 kwietnia obchodzimy Dzień Świętego Jerzego, bohaterskiego patrona Anglii i… multikulturalizmu
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj