Styl życia
Dzika karta z Nagoi biletem do Londynu?
Grają jak z nut, idą jak burza, demolują, miażdżą, nie mają litości – długo można byłoby komplementować polskich siatkarzy, którzy na turnieju Pucharu Świata umocnili się na pozycji lidera rozgrywek. Zachwyt nad grą jest jak najbardziej uprawniony, ale bardziej cieszy to, że w Nagoi rodzi się prawdziwa drużyna. Może nawet godna olimpijskiego medalu.
Ta perfekcyjnie naoliwiona maszyna do wygrywania zacięła się tylko raz – w przegranym meczu z Iranem. Ale może to i dobrze. Dzięki tej porażce biało-czerwonym sodówka nie uderzyła do głowy, a do następnych spotkań przystąpili maksymalnie skoncentrowani. Szybko przekonali się o tym Japończycy, którym udało się wygrać tylko jednego seta. W takim samym stosunku Polacy pokonali outsiderów turnieju, Chińczyków. Trener Andrea Anastasi pozwalając odpocząć kluczowym zawodnikom, dał szansę rezerwowym, którzy pokazali kawał dobrej siatkówki. Kolejni na rozkładzie byli złoci medaliści z Pekinu, którzy zostali odprawieni 3:0. W tych meczach Polacy pokazali, że ich największą siłą jest kolektyw. Są prawdziwą drużyną, w której wszyscy zgodnie harują na wynik i każdy stara się jak najlepiej wywiązywać się ze swoich obowiązków. Nad siatką lata Bartman, atak kreuje doświadczony Zagumny, Możdżonek prowadzi w klasyfikacji blokujących, opoką na przyjęciu są Winiarski i Ignaczak, a z ławki wsparcie zapewnia Jarosz. Turniej w Nagoi wchodzi w decydująca fazę – po spotkaniu z Egiptem naszych siatkarzy czekają starcia z Włochami, Brazylią i Rosją (odpowiednio 3. i 2. miejsce w tabeli). Czas oddzielić chłopców od mężczyzn.