Styl życia

Dwa dni i cztery pory roku (cz. 62)

Laptop toaletowy. Trybuna na gwoździu. Psycholog, który nie słyszał o Freudzie. Z powodu kryzysu, pracy nie brakuje. Drugi koncert poranny.

Poprzedni odcinek: Włamanie na tyłach (61) >>

Zwariowana ta angielska zima, wczoraj minus 10, dzisiaj plus 12. Wychodząc do pracy ubrałem się zbyt ciepło, więc w drodze do stacji, co kilka metrów zdejmowałem to, co na siebie nabrałem. Na peronie miałem już tylko T-shirt, a resztę, czyli kurtkę i sweter przewiesiłem przez torbę, ale i tak było mi za gorąco. Z ulgą więc przyjmowałem podmuchy wiatru, które co jakiś czas mile mnie chłodziły. Żeby efekt był lepszy, stanąłem sobie w przeciągu. I był lepszy, bo wieczorem, gdy wracałem z pracy, po drodze odwiedziłem wszystkie możliwe toalety. Nie miałem wątpliwości, że znów przeziębiłem sobie nerki.

Ktoś z czymś na sedesie

W drodze od stacji do domu, do którego idę około dwóch minut, znów dopadła mnie potrzeba, ale postanowiłem już nigdzie nie wstępować i z problemem uporać się w mieszkaniu. Łazienka na dole była co prawda zajęta, ale tym się nie przejąłem, ponieważ zaraz za nią była toaleta. Nacisnąłem klamkę, pchnąłem drzwi i wtedy usłyszałem przytłumiony odgłos. Tak jakby coś dużego, a jednocześnie miękkiego uderzyło o podłogę. Byłem pewny na stówę, że nie było to „coś”, tylko „ktoś”. Okazało się, że „ktoś” z „czymś”. W kącie ubikacji, pomiędzy sedesem a plastykowym pojemnikiem, leżał jeden z kuzynów Omara. Spodnie miał opuszczone do kolan, a to co powyżej kolan, a właściwie ud, zasłaniał laptopem.
W naszym angielskim domu nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć, nawet Pakistańczyk z laptopem na podłodze w ubikacji. Miałem oczywiście świadomość, że to ja go strąciłem z muszli i choć winny się nie czułem, bo mógł się przecież zamknąć, to jednak go przeprosiłem i nawet pomogłem mu wstać.

Pasjans toaletowy

Ofiara mojej nieświadomej, a więc nieumyślnej napaści, ma na imię Bedhussan. Pracuje w sklepie, tyle że nie u Omara, lecz u innego Pakistańczyka, kilkaset metrów dalej. Dwa dni wcześniej kupił sobie laptopa i od tego czasu, jak mi powiedział, nie rozstaje się z nim w ogóle. Nie bierze go jedynie pod prysznic, ale do toalety już tak. Chcąc sobie umilić długi i nudny proces wydalniczy, układał sobie pasjanse. Szczerze mówiąc, to nie do końca prawda, że widok Bedhussana z laptopem w toalecie w ogóle mnie nie zaskoczył, bo jednak trochę tak. A nie powinien wcale, bo kogóż dziwi to, że ktoś np. czyta w toalecie gazetę czy książkę albo napisy na pojemnikach z tzw. środkami czystości? Laptop to przecież tak, jak książka czy gazeta. Mała plazma w kibelku też nie byłaby głupia. Przy okazji skojarzyłem sobie, że w PRL panował przychylny klimat dla czytelnictwa, o czym jej przeciwnicy powinni pamiętać, a wszystko to dzięki chronicznemu brakowi papieru toaletowego w owych czasach. Czy to w zbitych z desek sławojkach, czy obłożonych peweksowską glazurą wychodkach, zamiast rolki z papierem wisiała gazeta, najczęściej była to „Trybuna Ludu” lub „Żołnierz Wolności”, czyli prasa, której w normalnych okolicznościach nikt nie czytał.

Psycholog nie zna Freuda

Dziś od samego rana wielki rejwach. Wyprowadzają się rumuńscy lokatorzy: Lucina z Viorelem, z tym, że Lucina do Rumunii, a Viorel zostaje w Londynie. Wszystko przez brak pracy. -Gdybym znała polski, to byłoby mi łatwiej, bo Polki są chętniej przyjmowane do pracy, a ja nie znam i podobna jestem do Cyganki, którą wcale nie jestem – narzekała Lucina. Nawet jakbym się zafarbowała na blond, to też by to nic nie dało, bo mam ciemną karnację. Ale nic, wrócę do Rumunii, przynajmniej egzaminy pozdaję i wrócę w lecie, wtedy o pracę będzie łatwiej.
Lucina mówiła mi kiedyś, jeszcze na samym początku kiedy się tu sprowadziła, że studiuje psychologię. Wtedy wierzyłem, teraz już nie, bo czy to możliwe, żeby studentka ostatniego roku psychologii nie słyszała o Freudzie, Adlerze, Jungu czy Bergsonie, że o Wechslerze, Standfordzie i Viscadzie już nie wspomnę.

Jaki kryzys?

Prawdę mówiąc, to nie za bardzo rozumiem, o co chodzi z tym kryzysem, brakiem pracy itp. Bar u Kemala jest zawsze pełny, a między godziną ósmą rano a siedemnastą trudno znaleźć chociażby jedno wolne miejsce, pomimo tego, że menu nie jest zbyt wyszukane i bogate. Ponadto w bliskim sąsiedztwie domu,w którym mieszkam, powstał kolejny chicken bar oraz kebab bar i to zaledwie w ciągu dwóch tygodni. Puste od kilku miesięcy lokale sklepowe przy Churchfield Road zostały wynajęte. W jednym zainstalował się sklep muzyczny, w drugim wędkarski, choć do pełni sezonu wędkarskiego raczej daleko. Właściciele tych placówek twierdzą, że da się żyć, klienci jakoś tam dopisują, choć oczywiście mogłoby być lepiej. Jedynie Omar narzeka, że spadły mu obroty, ale u niego narzekanie to rzecz normalna. Dziwiłbym się, gdyby było inaczej. Z tym brakiem pracy to też dziwna sprawa. Sławek z Krzyśkiem wyjechali jeszcze przed świętami. Ich szef powiedział im, że przez jakiś czas nie będzie pracy, więc niech się nie szykują na rychły powrót, że może coś na wiosnę się zmieni. A tu już w połowie stycznia szef dzwoni do nich, że jest robota, żeby jak najszybciej wracali. Michał, Ukrainiec mieszkający w sąsiednim domu, stracił pracę na jednej budowie, a za tydzień bez zbytniego wysiłku znalazł na innej i do tego lepiej płatną. Zygmunt musiał opuścić firmę ogrodniczną, ale załapał się na sprzątanie w dużym biurowcu, w którym jest kręgielnia, siłownia i basen. Zarabia więcej, jest mu ciepło, a do tego może korzystać bezpłatnie z basenu i siłowni. Victoria też zmieniła pracę, zarabia co prawda tyle samo, ale ma teraz do roboty znacznie bliżej, bo sklep, w którym pracuje, znajduje się w tym samym budynku, gdzie mieszka.


Good morning concert

Okazuje się, że moje dwuosobowe łoże jest czteroosobowe, co stwierdziłem w ostatni weekend. Po imprezie w pubie na Hammersmith, podczas której żegnaliśmy jednego z odchodzących pracowników, trójka znajomych mieszkająca w odległych częściach Londynu była skazana na długą i męczącą podróż do domu. Mieszkam najbliżej, więc zaprosiłem ich do siebie, chcąc oszczędzić im wspomnianych uciążliwości. Dotarliśmy do mnie około czwartej nad ranem. Koledzy natychmiast zajęli miejsca na legowisku, a ja postanowiłem pochwalić się swoją świeżo zakupioną gitarą elektryczną, wzmacniaczem zresztą też. Wymagało to włączenia jednego i drugiego. Zawsze uważałem, że ciche granie na tego rodzaju instrumencie jest nie do przyjęcia i zdania nie zmieniłem. Jeśli coś ma 40 watów, to niech to będzie słychać. I było. Zacząłem od ostrego bluesa w stylu Nalepy, później trochę zeppelinowskich akordów, a później o gitarę poprosił jeden kolega i drugi. Tym razem nikt nie interweniował, więc nie niepokojeni przez nikogo koncertowaliśmy sobie do szóstej racząc się bażantem w płynie. Później zalegliśmy na łożu i obudziliśmy się około piętnastej. Zgodnie stwierdziliśmy, że jesteśmy głodni, więc udaliśmy się na dół do Kemala, gdzie zamówiliśmy śniadanie, choć pozostali klienci jedli już w tym czasie obiad. Jak wiadomo, angielskie śniadanie niczym się nie różni od angielskiego obiadu czy angielskiej kolacji, toteż nikt się nie zorientował, czy jedliśmy śniadanie, czy cokolwiek innego. Cdn.

Janusz Młynarski

author-avatar

Przeczytaj również

AI pomoże w karaniu kierowców rozmawiających przez telefonAI pomoże w karaniu kierowców rozmawiających przez telefonSpłoszone konie na ulicach Londynu. Ranni ludzie i same zwierzętaSpłoszone konie na ulicach Londynu. Ranni ludzie i same zwierzęta34 500 osób musi zwrócić zasiłek lub grozi im kara do 20000 funtów34 500 osób musi zwrócić zasiłek lub grozi im kara do 20000 funtówKE zadecyduje o przyszłość tradycyjnej wędzonej kiełbasyKE zadecyduje o przyszłość tradycyjnej wędzonej kiełbasyDyrektor londyńskiej szkoły wprowadza 12-godzinny dzień zajęćDyrektor londyńskiej szkoły wprowadza 12-godzinny dzień zajęćW ciągu trzech dni spadek temperatur o 15 stopni CelsjuszaW ciągu trzech dni spadek temperatur o 15 stopni Celsjusza
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj