Życie w UK

Do prohibicji jeden krok

Antyalkoholowych restrykcji ciąg dalszy. Mnożą się przepisy mające na celu opanowanie plagi pijaństwa, jednak efektów nie ma żadnych lub prawie żadnych.

Zero picia w Londynie >>

Brytyjskie dzieci piją >>

Po podwyżkach cen alkoholu, zakazie jego spożywania w miejscach publicznych i środkach komunikacji, rząd brytyjski przymierza się do wprowadzenia kolejnych zakazów mających utrudnić życie amatorom trunków.

Nic nie pomaga

Pomimo wprowadzania różnych restrykcji mających na celu zniechęcenie Brytyjczyków do picia alkoholu, spożycie zamiast maleć – rośnie, a do tego szpitale przyjmują coraz więcej osób z obrażeniami doznanymi wskutek ulicznych i knajpianych awantur.
W tym roku zanotowano już 800 tysięcy takich przypadków, podobnie było w zeszłym roku, dlatego Ministerstwo Zdrowia Wielkiej Brytanii zamierza wymóc na właścicielach pubów i innych lokali gastronomicznych serwujących napoje alkoholowe, by podawano je w naczyniach o mniejszej pojemności, co pachnie nieco absurdem, ponieważ klient zamiast szklanki whisky, kupi ją w czterech kieliszkach, a ilość alkoholu będzie ta sama.

Wy nam prawem, my wam promocją

Niewiele pomogła kilkudziesięciopensowa podwyżka cen alkoholi, ponieważ właściciele lokali w obawie o stratę klientów nie podnieśli marż. Wręcz przeciwnie, stosują promocje w rodzaju „happy hours” – w tym „szczęśliwym” czasie, w tzw. martwych godzinach oferują alkohol po znacznie niższej cenie. Podobnie jest w sklepach, natomiast giganci w rodzaju Tesco, Sainsbury’s czy Lidl nawet obniżyli ceny wprowadzając promocje na zasadzie „kup jedną (butelkę), weź drugą gratis” albo „kup dwie, bierz trzy”. A jak coś jest za darmo, to tylko głupi by nie wziął.

Jak było, tak jest

Kto jeździ po Londynie metrem czy pociągami lub autobusami, ten wie, że nikt sobie nic nie robi z zakazu picia alkoholu zarówno w środkach komunikacji, jak i na stacjach. Po godzinie 22.00, kiedy personelu ani słychu,
ani widu, oczekujący na peronach pasażerowie nie tylko palą papierosy, lecz również piją. Właściwie to częściej piją niż palą. Przepisy, które wprowadził burmistrz Londynu Boris Johnson, były egzekwowane przez kilka dni, ale później dano już sobie spokój.
Pracownik stacji Acton Town mówi, że specjalnie się do takich interwencji nie pali, a to z powodu troski o swoją powłokę doczesną. Nigdy nie wiadomo bowiem, czy osobnik popijający piwo na dworcu lub w pociągu nie wyjmie nagle noża lub, co gorsza, broni palnej. Ratunkiem ma być Transport Police, jednostka, której funkcjonariusze pojawili się na stacjach metra w pociągach i autobusach, ale jest ich 150 a powinno być trzy razy tyle.

 

Dobijanie pubów

Właścicieli pubów też denerwują działania prohibicyjne rządu i władz Londynu, bo przecież z handlu alkoholem się utrzymują.
– Najpierw załatwili nas zakazem palenia. Popatrz, do tych pubów ludzie chodzili od kilkudziesięciu lat. W kwietniu padł ten pub po drugiej stronie ulicy, w maju drugi, zostałem jeszcze ja, bo mam duży ogródek piwny, ale jak przyjdzie jesień, to tak wesoło nie będzie – narzeka Rog, właściciel pubu niedaleko stacji Acton Central.
Rog jest jednym z wielu właścicieli pubów, którzy robią wszystko, by przyciągnąć klientów, a więc „happy hours”, darmowe drinki dla kobiet, sprowadzanie coraz tańszych gatunków piwa. – Ale to już nie to co kiedyś. Jak jest ciepło, to ludzie wolą pić w parkach czy innych miejscach publicznych, a jak zimno – to w domach – mówi Rog.

Pijaństwo godzi w budżet

Rząd i władze Londynu muszą coś z tym wszystkim zrobić, bo na samo leczenie ofiar i innych uczestników pijackich bijatyk państwo wydaje 2,7 mld funtów rocznie. Pomijając już fakt, że ofiarami podknajpianych wojen są często niewinni ludzie. Leczeni są również ci, którzy je wywołali. Do tego dochodzą jeszcze koszty interwencji policji – prawie tyle samo co leczenie – a ropa tania nie jest. Nadużywanie alkoholu wpływa negatywnie na wydajność pracy, tu straty wyliczono na 15 mld funtów. 7,5 mld funtów pochłaniają koszty pomocy ofiarom przemocy domowej. Sumując wszystkie straty, jakich doznaje budżet państwa w wyniku nadużywania trunków, jest to ni mniej, ni więcej tylko 27 mld funtów rocznie.

Co z tym zrobić?

Na Wyspach problemy alkoholowe ma ponad 8 milionów mieszkańców powyżej 18 roku życia, a 34 proc. upija się częściej niż raz w tygodniu. Jeśli trzech statystycznych Brytyjczyków pracuje w jednym pomieszczeniu, to któryś z tej trójki na pewno ma kaca. Jeśli dziesięciu, to jest pewne, że jeden z nich pociąga z butelki w czasie pracy. Coraz śmielej po alkohol sięgają dzieci – co piąty dwunastolatek i 16-latek pije trzy razy w tygodniu, to samo dotyczy 13- i 14-latków. Wśród dzieci od 11-13 lat spożycie alkoholu w ciągu dwóch lat wzrosło o 100 procent, o czym informuje The Institute of Alcohol Studies. Można by tak bez końca analizować statystyki pod kątem młodocianych. Prawdą jest, że im wyższa kategoria wiekowa, tym gorzej. Już sam fakt, ile alkoholu wypija statystyczny brytyjski młodzieniec czy dziewczyna, budzi poważny niepokój, bo z roku na rok wskaźniki skaczą o 100 proc. Mowa tu o prostym przeliczeniu, czyli o takim, w którym dzieli się ilość wypitego alkoholu na niepijących.
Niedawno w dyskusji poświęconej kolejnym restrykcjom mającym ograniczyć spożycie alkoholu na Wyspach, komentatorka BBC stwierdziła, że brytyjski model picia nie zmienił się od czasów wikingów. Pije się dużo i po to, żeby się upić. Jej zdaniem – i wcale w swoich sądach nie jest odosobniona – coraz to nowsze, bardziej restrykcyjne przepisy nie załatwią sprawy bez rozwiązania nabrzmiałych problemów społecznych, głównie w sferze edukacyjnej i socjalnej.

Izba lepsza?

W Polsce kwestie trzeźwości i nietrzeźwości obywateli reguluje ustawa o wychowaniu w trzeźwości z 2001 roku i jest to, co by nie powiedzieć ustawa nowoczesna, albowiem przy jej opracowywaniu kierowano się doświadczeniami zarówno rodzimymi, jak i innych krajów m.in. Szwecji i Finlandii, gdzie niektóre przepisy ustaw antyalkoholowych często ocierają się o prohibicję, a niektórzy twierdzą, że o absurd. Punkty sprzedaży alkoholu są bowiem nieoznakowane, istnieje absolutny zakaz reklamy alkoholu, a i samych punktów jest niewiele, tak więc nabycie alkoholu w sklepie stanowi nie lada trudność. W Polsce, kraju gdzie spożycie alkoholu jest dość wysokie, bo 9,1 litrów czystego spirytusu na głowę mieszkańca, wypadki spożywania alkoholu w środkach komunikacji są zdecydowanie rzadsze, niż na Wyspach. Powodów jest kilka, ale jest jeden główny – za picie w miejscu publicznym, a takim niewątpliwie są środki transportu publicznego i związane z nim przyległości grożą dotkliwe kary finansowe, a nierzadko przymusowa wycieczka do izby wytrzeźwień. Policja w takich przypadkach działa wyjątkowo zdecydowanie, nie tylko z powodów moralnych, lecz również dlatego, że łatwy to sposób na poprawę statystyk, albowiem każdy mandat, czy dowiezienie na „wytrzeźwiałkę”, to dodatkowa pozycja w raportach. Innym powodem jest również to, że w naszym kraju picie w miejscach publicznych było zawsze czymś wstydliwym, stąd trudno było ( i jest) spotkać osoby przemieszczające się przez miasto z puszką piwa, czy innym alkoholem w ręku. Dlatego też rodak, który nie może wypić w knajpie czy w domu, zmuszony jest do picia w bramach budynków, na odludnych skwerkach, czy parkach. Pomimo tej nowoczesnej ustawy nadal jesteśmy w czołówce, a w UE zajmujemy niechlubne pierwsze miejsce pod względem wypadków komunikacyjnych, których przyczyną był alkohol.

Europeizacja po Polsku

To, że rzadziej niż Brytyjczycy pijemy w miejscach publicznych, nie oznacza, że nasza polityka walki z pijaństwem jest lepsza niż brytyjska. Cóż bowiem z tego, że np. punkt w którym można zakupić alkohol musi znajdować się w odległości przynajmniej 100 metrów od kościoła, szkoły czy ośrodków wychowawczych, skoro uczniowie i tak przychodzą pijani do szkoły, lub pijani z niej wychodzą. Zakaz sprzedaży napojów alkoholowych osobom poniżej 18 roku życia tez nie na wiele się zdaje, ponieważ w dyskotekach, przeważnie wiejskich lub małomiasteczkowych sprzedawanie alkoholu nastolatkom, czy dzieciom jest normą, a policja choć o tym wie nie kwapi się do interwencji. W ubiegłym roku, w „Ekspresie reporterów” pokazywano film nakręcony przy pomocy telefonu komórkowego, w którym sześcioklasistom sprzedawano na dyskotece alkohol. Jej właściciel tłumaczył później reporterom, że jest to przejaw „europeizacji”, skoku cywilizacyjnego, jaki dokonał się w Polsce, że to normalne, że dzieci piją. Miał ponieść konsekwencje karne, ale nie poniósł, co tu, na Wyspach, byłoby nie do pomyślenia.

Janusz Młynarski

Zero picia w Londynie >>

Brytyjskie dzieci piją >>

 

author-avatar

Przeczytaj również

Sprowadzenie dziecka do UK, gdy posiadamy settled statusSprowadzenie dziecka do UK, gdy posiadamy settled statusRekordowa liczba pasażerów na lotniskach w UK. Chaos na drogach i na koleiRekordowa liczba pasażerów na lotniskach w UK. Chaos na drogach i na koleiRejestracja w Holandii i uzyskanie numeru BSNRejestracja w Holandii i uzyskanie numeru BSNRząd UK wstrzyma się od dalszego podnoszenia płacy minimalnej?Rząd UK wstrzyma się od dalszego podnoszenia płacy minimalnej?Huragan Nelson uderzył w Dover. Odwołane i opóźnione promyHuragan Nelson uderzył w Dover. Odwołane i opóźnione promyNosowska w UK – ikona polskiej muzyka zagra koncerty w Londynie i ManchesterzeNosowska w UK – ikona polskiej muzyka zagra koncerty w Londynie i Manchesterze
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj