Styl życia

“Co kryje węgierski worek” (cz. 90)

Arabskie CV. Jaka tam z ciebie projektantka. Nepalskie duchy piją piwo. Babcia D’Artagnan.

Zawartość węgierskiego worka ze śmieciami z pozoru nie wydawała się zby interesująca – kawałki spleśniałego sernika, jakaś metka od czegoś co kosztowało 11 funtów i pochodziło z niezbyt znanej firmy, trzy pałeczki do grzebania w uszach (co zniechęciło mnie do zjedzenia kolacji), puszka po jakimś napoju, połamane tipsy, gumka do włosów, włosy, nadrdzewiała tarka do zdzierania zrogowaciałego naskórka (śniadania też pewnie nie zjem), nadgniłe kiwi (w tym momencie ruszyłem do łazienki po gumowe rękawiczki) i wreszcie na samym dnie jakieś papiery. W tym momencie zacząłem się zastanawiać, czy to co robię jest legalne. Chyba jest, bo prawo brytyjskie nie zabrania nikomu grzebać w śmieciach, tym bardziej, że za sprawą Ahmeda stały się moją własnością. No niech mi teraz ktoś zabroni nurkować we własnych odpadkach!
Pierwszy papier, który wpadł w moje łapy, to był fragment przebiegu kariery zawodowej jakiegoś faceta o imieniu Ali i dziwnym nazwisku zaczynającym się na literę „T”. Jak Ali, to wiadomo, że Arab. Z odnalezionego przeze mnie fragmentu CV wynikało, że kariera zawodowa Alego nie należała do godnych pozazdroszczenia. Choć pracował we Francji, to nie jako prezes Citroena czy rektor Sorbony lub Eccole Administratione, lecz raczej w kebab barach. Pracę zmieniał średnio co trzy miesiące i wreszcie wylądował w jakimś chicken barze w Londynie. Dalszego ciągu „przebiegu kariery” nie udało mi się odnaleźć, a to co odnalazłem dotyczyło jedynie ubiegłego roku i to niecałego. Co robiła część CV jakiegoś Araba w śmieciach Węgierki? No jak to co, przecież facet, który nawiedza moją sąsiadkę jest Arabem. Arabem z Algierii, dawnej kolonii francuskiej, a Algierczyków we Francji jest cała masa. Wielu z nich przyjeżdża z Francji do UK, bo tu w kebab barach mogą zarobić więcej niż w kraju konsumentów ślimaków. Tak więc na 90 procent ten facet z wyżelowanym łbem, zachodzący do mojej sąsiadki, i Ali z „cefałki”, to na bank jedna i ta sama osoba. Kolejny papier – wyciąg z konta Węgierki. Mieszkało się w Cheltenham, mieszkało. Okres zaznaczony w wyciągu dotyczył lutego tego roku. Wpływ był nieduży – 633 funty, wydała z tego 30 funtów. Trochę mało, ale skojarzyłem sobie, że w tym czasie przebywała na Węgrzech, więc może miała inne dochody. Kolejny wyciąg to kwiecień-maj, kwota podobna, ale adres już inny – Streatham. To ten, pod którym musiała mieszkać, zanim przeprowadziła się do „naszego angielskiego domu”. OK, następna kartka – pomięta i podarta, niestety, a do tego wilgotna od sfermentowanego soku z gnijących ogryzków kiwi. Miednica, czysta woda, deska do prasowania, żelazko, taśma z klejem i czytamy. No cóż, nasza Węgierka chce koniecznie być projektantką mody. Tak przynajmniej wynika z tego co wyczytałem ze zrekonstruowanej kartki. Było to podanie do pewnej szkoły „art & designe”, w której pisała m.in. o trzyletnim doświadczeniu, którego nabrała w sklepach odzieżowych na Knightsbrigde i gdzieś tam jeszcze. Nie wiem czy sprzedawanie butów, majtek czy spodni to wystarczające kwalifikacje, żeby zostać projektantem mody i czy szkołę to w ogóle interesuje. Ważniejsze chyba są jakieś predyspozycje, prace, no i rozmowa kwalifikacyjna. Moja znajoma, która kończy właśnie takie studia w Berlinie nie musiała pracować w żadnym sklepie. Złożyła stosowne dokumenty, pokazała jakieś rysunki, do tego kilka rozmów i została przyjęta. Dziewczyna przy tym ubiera się oryginalnie, rzekłbym ekscentrycznie, a w jej mieszkaniu pełno rysunków, szkiców, obrazów, manekinów i cholera wie czego jeszcze. U Węgierki tego nie widziałem. Dopuszczam oczywiście możliwość, że swoje pomysły, projekty przechowuje w głowie, ale jakoś nie bardzo mi to pasuje. Zresztą ten jej sposób ubierania się. Kiedyś napisałem, że ubiera się modnie. No tak, ale to było na początku, poza tym miałem chyba podwyższony próg tolerancji. Nie, no ubiera się normalnie, typowo, zero jakiejś indywidualności, pomysłu, żadnych oryginalnych zestawień, ot, to co nosi ulica. Pardon, jedyne oryginalne zestawienie to brudna piżama i erotyczna bluzka ze srebrną lamówką. Ale może ja się nie znam.
* * *
Ci dwaj Nepalczycy, którzy od niedawna mieszkają na parterze, to niesłychanie sympatyczni i uczynni ludzie. Jeden z nich, Heimon (przynajmniej tak zrozumiałem), ma 23 lata, studiuje ekonomię. Drugi jest nieco starszy, pracuje w tym samym barze co Heimon, ale nie studiuje, lecz pije browar. Pewnej nocy nabrałem ochoty na zieloną sałatę, zszedłem więc do kuchni i nie świecąc światła chciałem sięgnąć po ową sałatę do lodówki.
– Ty jeść noc żywność. Ty lubić jeść noc.
Ton tej kwestii zabrzmiał niemal identycznie jak „Przebacz mi Brunhildo” z „Wakacji z duchami”. Ciężki, fajansowy talerz tylko dlatego się nie roztrzaskał, że spadł mi na duży palec u nogi. Zawyłem z bólu i nacisnąłem przycisk od światła.
– Ja nie jeść noc żywność, ja pić piwo.
To był ten starszy Nepalczyk. Owinięty w biały ręcznik, stał z puszką piwa w ręce, a w drugiej trzymał zapalonego papierosa.
– Jaka żywność ty przygotować teraz?
Miałem mu grzecznie odpowiedzieć, że guzik go to obchodzi, ale się powstrzymałem. Przecież to nie jego wina, że poszedł sobie w nocy zapalić do kuchni, żeby oszczędzić wdychania dymu współlokatorowi. Nie rozmawialiśmy zbyt dlugo, ale krótko też nie, faktem jest jednak, że mój interlokutor wchłonął w tym czasie pięć browarów. Myślę, że nie trwało to dłużej niż pół godziny. Nepalczyk powiedział mi, że pięć browarów to jest dzienne minimum, które jego organizm musi zaabsorbować. Dodał, że w pokoju w lodówce ma jeszcze kilka i chętnie mnie poczęstuje. Powstrzymałem go mówiąc, że nie mogę pić piwa, lecz – co najwyżej – wódkę lub wino czerwone. Był oczywiście ciekaw dlaczego. Opowiedziałem mu, że mam trochę za wysoki poziom glukozy we krwi (he, he, „trochę” – czterokrotnie przekracza normę) i muszę uważać. Nepalczyk posmutniał i przeprosił mnie za brak wódki w lodówce oraz czerwonego wina. Nie szkodzi – i tak bym nie pił o tej porze, chociaż…
Nazajutrz spotkałem w kawiarni jego kumpla, tego młodszego. Wciągał full English breakfast, naprawdę full. Miałem watpliwości czy choć w połowie uda mu się pochłonąć tę górę żarcia, ale on zmiótł wszystko plus grzanki z dżemem. Postawił mi kawę, ale ja powiedziałem, że w życiu nie piłem kawy bez papierosa i zaproponowałem wyjście na zewnątrz. Usiedliśmy przy stoliku, a obok nas jakaś kobieta, która podkasała sukienkę niemal po szyję opuszczając jednocześnie górę, obnażając niemal całkowicie piersi. Staraliśmy się nie patrzeć na nią, bynajmniej nie z powodu nadmiaru cnoty, lecz raczej ze względów estetycznych – nasza towarzyszka jeśli nie miała równych stu lat, to przynajmniej 90 ze sporym okładem. Rozmawiałem z Heimonem o Himalajach, w których nigdy nie byłem i nagle pani, wygrzewająca do tej pory w słońcu swoje nadwiędłe wdzięki, zerwała się z krzesła i zaczęła zbierać niedopałki z chodnika i kładła je na kawałku gazety. Te, które zaległy w szparach pomiędzy chodnikowymi płytami, wydłubywała końcem parasolki. Żal mi się zrobiło babci, sięgnąłem po swoje papierosy, podszedłem do niej i zaproponowałem, żeby wzięła sobie kilka, że nie musi już zbierać, a babcia na to:
– Ty chamie, ty prostaku, ty świnio! – wytrąciła mi parasolką papierosy z dłoni. Cofnęła się o kilka kroków i przyjęła pozycję szermierczą. „Kapelusz z piórami i byłby z niej prawdziwy muszkieter D’Artagnan” – pomyślałem. Babcia zaczęła wymachiwać swoją „szpadą”. – Sprzątam po takich świniach, jak ty! – wykrzykiwała z furią. – Mam własne papierosy, niebieskie „My Fair” pier… brudasie! Leżą na moim stoliku!
Zadyma sprawiła, że zrobiło się lekkie zbiegowisko. Kemal – właściciel kawiarni próbował ją uspokoić, ale krewka staruszka nie miała zamiaru ulegać jego perswazji. Cofając się w kierunku kosza na śmieci zahaczyła nogą o przyczepiony do metalowej ramy rower, ściślej o błotnik. Ze skaleczonej łydki buchnęła krew. Kemal zadzwonił po karetkę, ale wcześniej pojawił się patrol policyjny. Policjanci mieli przy sobie apteczkę, więc szybko założyli opaskę, opatrzyli i zabandażowali ranę, babcia w tym czasie spokojnie paliła papierosa. Przyjechała karetka, ale „muszkieterka” powiedziała, że czuje się dobrze. Widząc, że babcia nie ma już w ręku parasola i miło się uśmiecha, podszedłem do niej i przeprosiłem, a babcia z promiennym uśmiechem odrzekła, że to ona powinna przeprosić. Poprosiłem o kawę dla niej. Moja nowa koleżanka ma 92 lata, na imię Christine i mieszka niedaleko mnie. Zaprosiła mnie na herbatę i chce, żebym poznał jej psa, który się wabi Anthony. Oczywiście, że pójdę.
* * *
Do Węgierki wrócę w kolejnym odcinku, na razie jej nie ma, wyjechała. Podobno na tydzień.
Cdn.
Janusz Młynarski

author-avatar

Przeczytaj również

Rząd UK wstrzyma się od dalszego podnoszenia płacy minimalnej?Rząd UK wstrzyma się od dalszego podnoszenia płacy minimalnej?Huragan Nelson uderzył w Dover. Odwołane i opóźnione promyHuragan Nelson uderzył w Dover. Odwołane i opóźnione promyNosowska w UK – ikona polskiej muzyka zagra koncerty w Londynie i ManchesterzeNosowska w UK – ikona polskiej muzyka zagra koncerty w Londynie i ManchesterzeEkopisanki – naturalne i domowe sposoby barwienia jajekEkopisanki – naturalne i domowe sposoby barwienia jajekLaburzyści wycofają się z surowych przepisów imigracyjnych?Laburzyści wycofają się z surowych przepisów imigracyjnych?Mężczyzna z ciężarną żoną spali w aucie przez pleśń w mieszkaniuMężczyzna z ciężarną żoną spali w aucie przez pleśń w mieszkaniu
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj