Styl życia

Chyba dziwaczeję na starość

Viktoria, kosmici, horoskopy. Duch – gwałciciel. Skarpety psują atmosferę. Jak Omar oszczędza na ogrzewaniu? Wyprawa do Rzymu.

Chyba dziwaczeję na starość

Polacy Online – Portal Polaków w UK >>

Sorry, miało być coś o Słowacji >>

Chyba dziwaczeję na starość. Każdy normalny mężczyzna byłby zadowolony z przebywania w towarzystwie ładnej, młodej i niegłupiej kobiety. Nawet, jeśli miałoby to trwać cztery godziny. No właśnie, a ja już po 20 minutach miałem serdecznie dość. Viktoria widać potrzebowała towarzystwa, bo pomimo tego, że mój brat naprawił jej niedziałający od kilku dni internet, to nie popędziła od razu do swojego pokoju, lecz postanowiła posiedzieć u mnie. Rozmawialiśmy o jakichś „dupersznitach”, o grypie, o pogodzie i nie wiadomo skąd wziął się temat: horoskopy. Była ciekawa, czy w nie wierzę. Odpowiedziałem, że tak, choć jest akurat odwrotnie. I to był mój błąd, okazało się bowiem, że astrologia to jedna z jej pasji i może mówić o niej w nieskończoność. Wyjaśniła mi, że te horoskopy w gazetach nie są nic warte. Ależ odkrycie! Od dawna to wiedziałem, jednak przez grzeczność udałem, że pierwsze słyszę, że zawsze byłem pewien, że gazetowe horoskopy to najprawdziwsza prawda. To był kolejny błąd, bo moja sąsiadka rozsiadła się wygodnie, poprosiła o kolejną herbatę i zaczęła swój wykład. Musiałem wysłuchać czegoś o jakichś „anscendantach” czy „akcendantach” Słońca w Jowiszu, czy na odwrót, o tym, że horoskop stawia się indywidualnie, tzn. astrolog może postawić go tylko wówcza, jeśli zna nie tylko datę, ale godzinę, a nawet minutę urodzin. He, he, ciekawe jestem, czy jakiejś kobiecie udało się urodzić dziecko w minutę? Po astrologii dyskusja przeszła na tematy różnych niewyjaśnionych zjawisk, czyli z cyklu „nie do wiary”. Tu przypomniało mi się jak kiedyś w TVN obejrzałem sobie jeden z odcinków pod wyżej wspomnianym tytułem. Ekipa reporterów z „Nie do wiary” przyjechała do jakiejś wioski pod Olkuszem. Mieszkała tam kobieta, którą zgwałcił… duch i – jak się okazało – nie raz i nie dwa. Kiedy na ekranie pojawił się obiekt gwałtu, uznałem, że duch – gwałciciel musiał być niewidomy lub naćpany jakąś konkretną „tabletą” albo jedno i drugie. Pani była mocno otłuszczona, a zębów miała dwa, góra trzy i to jeszcze nadpsute.
– I jak on panią gwałcił? – spytał po reportersku, czyli rzeczowo reporter.
– A o tak – tu mnie złapał, tam mnie złapał, o, i jeszcze tu też mnie złapał i tak mnie przydusił, a ja tak leżała i wyrwać się nie mogła, a on tak mnie naduszał, że och. I cały czas gwałcił, ja żem pacierze mówiła, a on nic, on dalej swoje – sapała z przejęciem.
– A skąd pani wie, że to był duch – to kolejne rzeczowe pytanie reportera.
– A bo nie było żadnych śladów koło chałupy, na śniegu. Żadnych. A jakby to był człowiek, to by były i ślady.
Opowiedziałem to Viktorii, ale wcale nie było jej do śmiechu. Według niej coś takiego mogło się zdarzyć, bo czegoś podobnego doświadczyła jej ciotka.
Tu Viktoria detalicznie opisała, co duch wyczyniał z jej ciotką. Byłem ciekaw, jaką prezencję miała gwałcona ciotka? Czy podobną do tej damy spod Olkusza? Sąsiadka miała jej fotografie w laptopie i muszę przyznać, nie dziwiłem się temu duchowi. Typ urody ciotki: młoda Krystyna Janda. Zasugerowałem mojej rozmówczyni, że nie winiłbym za to ducha, lecz brak regularnego współżycia, płciowego rzecz jasna, i niektóre osoby, o wybujałym temperamencie mogą doświadczać takich zwidów. Viktoria przyznała, że ciotka jest osobą samotną.
Kolejnej odsłonie naszej rozmowy można nadać tytuł „Kosmici”. Powiedziałem jej, że widziałem kiedyś dwóch kosmitów pod prysznicem, tu w naszym domu. A skąd wiem, że to byli właśnie oni? Stąd, że obaj byli zieloniutcy. To prawda, ale byłem wtedy po mocno zakrapianym „good bye” party, czego już niedopowiedziałem. Viktoria zorientowała się jednak, że żarty sobie stroję. Później była reinkarnacja i miałem już serdecznie dosyć. Zawsze, kiedy chcę kogoś znudzić, zaczynam mówić o świadomości Kriszny. To naprawdę działa! Już po pięciu minutach przypomniała sobie że ma jeszcze coś do zrobienia i poszła sobie.
*  *  *
Wszedłem właśnie do domu, przejrzałem pocztę leżącą na kaloryferze przy drzwiach, kiedy poczułem charakterystyczną woń. Jednym mogła się kojarzyć z serami pleśniowymi, innym, a w tym przypadku mnie, z niedbałością o higienę dolnych kończyn, a dokładniej stóp. W pierwszej chwili pomyślałem, że może ktoś w kuchni degustuje francuskie sery, ale nie było tam nikogo. Zapaszek dobiegał spod drzwi pokoju, w którym mieszkało sześciu kuzynów Omara. Stało tam sześć par butów, a w butach skarpety. Mógłbym się założyć, że od jakiegoś czasu nie były prane. Szybko otworzyłem okno w kuchni
i drzwi frontowe, żeby zrobić przeciąg w celu oczyszczenia atmosfery. Ledwie to zrobiłem, a tu drzwi łazienki otworzyły się z łoskotem i stanął w nich jeden z opisywanej już szóstki Pakistańczyków. Był owinięty w biały ręcznik i wrzeszczał, żeby zamknąć drzwi, bo jest mu zimno. Kazałem mu chwilę poczekać, po czym wziąłem stojącą w korytarzu miotłę, której kij zagłębiłem w jednym z butów stojących pod drzwiami. Wydobyłem z niego skarpetę i podsunąłem mu pod nos.
– Tobie jest zimno, a mnie śmierdząco. Dopóki te buty nie znikną z korytarza, dopóty drzwi będą otwarte. Obiecał, że jak zakończy kąpiele, to pochowa te buty. Uległem, zamknąłem drzwi i szybko pobiegłem na swoje piętro, gdzie ów niemiły zapach nie dochodził. Kiedy pojawiłem się ponownie w „rejonie skażonym” butów już nie było, oczyściła się również atmosfera.
*  *  *
A teraz coś zupełnie głupiego. Zauważyłem, że od jakiegoś czasu, kiedy na zewnątrz robi się bardzo zimno, kaloryfery są również zimne, kiedy jednak temperatura się podnosi, wówczas kaloryfery robią się ciepłe albo bardzo ciepłe. Początkowo myślałem, że ma to związek z bateriami słonecznymi na dachu, tylko że tam nie ma żadnych baterii. Ki diabeł? Zgłosiłem ten fakt Omarowi, a on powiedział, że tak ma być. Nie omieszkałem się zapytać, dlaczego? I oto wyjaśnienie Omara. Jeśli na zewnątrz jest bardzo zimno, wówczas na ogrzanie domu zużywa się więcej gazu,
a jeśli cieplej, to zużycie jest mniejsze lub żadne. Gdy jest ciepło na dworze, Omar włącza centralne, dzięki czemu gazu idzie mniej niż gdyby szło go podczas chłodnej pogody. Dlatego jak jest zimno, to nie włącza ogrzewania w ogóle i wtedy oszczędza. Rozumie ktoś coś z tego? Powiedziałem mu, że ja mam równie dobre pomysły na inne oszczędności. Np. żeby światło paliło się wtedy, kiedy jasno, a wyłączać je, kiedy nastaną ciemności, że lodówkę trzymać na Antarktydzie i prać już wyprane rzeczy, bo wtedy nie zużywa się proszku ani wody, że o prądzie nie wspomnę. 
*  *  *
Propozycja wyjazdu do Rzymu spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Nie zastanawiałem się nad jej przyjęciem, bo wszystko opłacał organizator. Wyleciałem o szóstej rano ze Stansted i po dwóch godzinach lądowałem na rzymskim lotnisku Ciampino. Niesamowite wrażenie, ponieważ pogoda była doskonała, miałem okazję napawać oczy fantastycznymi widokami. Ośnieżone szczyty alpejskie, później kawałek wybrzeża francuskiego, morza Śródziemnego, aż wreszcie Rzym, otaczające go góry i Wezuwiusz. We Włoszech prawdziwa wiosna, cieplutko, słonecznie, trawa zielona, drzewa pełne liści i w ogóle tak jakoś wesoło, optymistycznie. Z Ciampino wziąłem taksówkę do Rzymu, która kosztowała mnie, a właściwie organizatora, niecałe 50 euro, czyli tyle samo, ile zapłaciłbym w Polsce za przejechanie podobnego dystansu. Dodam, że jeszcze na lotnisku Stansted wymieniłem sobie funty na euro. Zdzierstwo makabryczne – wymieniali w stosunku 1:1.
Taksówkarz, który mnie wiózł z lotniska, to starszy pan około siedemdziesiątki. Nie tylko nie znał ani słowa po angielsku, ale nie bardzo wiedział, gdzie jest ulica, przy której znajduje się mój hotel. Powiedziałem mu, że to gdzieś w okolicach bazyliki św. Pawła, wówczas on podał mi plan Rzymu i poprosił, żebym mu tę ulicę odnalazł. Ładnie, nie dość, że nie zna angielskiego, nie zna miasta, to jeszcze ma słaby wzrok. Z moim włoskim też nie jest najlepiej, ale na pewno jest lepszy niż jego angielski i jakoś się dogadywałem. Choć było to dość wczesne popołudnie, to w słońcu było już ponad 20 stopni.
– Bella primavera – zagadałem do niego, czyli, że piękna wiosna.
– Si, bella primavera – zgodził się ze mną.
Na autostradzie panował niebywały tłok, ale jechało się płynnie, korków nie było.
– Molto autombile – co miało oznaczać, że mnóstwo samochodów.
– Si, molto automobile – potwierdził.
Minęło niecałe pół godzinny i znalazłem się w hotelu „St. Paulo”. Niezły, bo czterogwiazdkowy, doba 100 euro ze śniadaniem. Właśnie udało mi się jeszcze załapać na posiłek. Espresso, które tam wypiłem, natychmiast usunęło resztki zmęczenia i niewyspania.
W hotelu uderzyła mnie sterylna czystość, czego nie można powiedzieć o wielu brytyjskich hotelach.
Na spotkanie, które miałem o 12.00, postanowiłem się udać tutejszymi środkami komunikacji. Najpierw autobusem, później metrem. Ku mojemu zaskoczeniu, bilety można kupić w autobusie w automacie i taki bilet jest ważny przez 76 minut, we wszystkich środkach komunikacji. Kosztuje 1 euro i można nawet dojechać do nadmorskiej dzielnicy Rzymu, Ostii. Nie obyło się bez paru przygód, ale o tym za tydzień. 
Cdn.

Janusz Młynarski

Polacy Online – Portal Polaków w UK >>

Sorry, miało być coś o Słowacji >>

Przeczytaj również

To tu w UK najemcy mają największe szanse na mieszkanie w nieodpowiednich warunkachTo tu w UK najemcy mają największe szanse na mieszkanie w nieodpowiednich warunkachBanksy stworzył nowy mural w Londynie? Fani nie mają wątpliwościBanksy stworzył nowy mural w Londynie? Fani nie mają wątpliwościPopulacja Londynu bije nowe rekordy. Ile wynosi?Populacja Londynu bije nowe rekordy. Ile wynosi?Szef DNB mówi o “społecznych kosztach” zatrudniania imigrantów w HolandiiSzef DNB mówi o “społecznych kosztach” zatrudniania imigrantów w HolandiiBariery językowe przyczyną błędnych diagnoz lekarzyBariery językowe przyczyną błędnych diagnoz lekarzyBlisko 7 mln ludzi w UK ma kłopoty finansoweBlisko 7 mln ludzi w UK ma kłopoty finansowe
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj