Życie w UK

„Aktor” zabija bakterie przyprawami (cz. 5)

Demona ani słychu. Męczące myślenie o porządkach. O co chodzi w krykiecie. Przyprawiona opona. Dobrze, że nie świętuję. Brat Kamila. Kurtka brata. „Aktor” zabija bakterie przyprawami. Czy jestem ojcem Victorii? Potop na tapczanie. Troskliwy Francuz. Czy zdarza mi się czasem sprzątać.

Poprzedni odcinek: Demon "międzyścienny"(cz. 4)


Demon zamieszkujący pustą przestrzeń w ścianie oddzielającej mój pokój od pokoju Francuza uspokoił się do tego stopnia, iż nabrałem ochoty do przeprowadzenia gruntownych porządków w pomieszczeniu, które zajmuję. Zadanie nie jest trudne zważywszy na fakt, że moja siedziba jest niewiele większa od budki telefonicznej. Zastanawiałem się, od czego zacząć. Czy od sterty ubrań zalegającej fotel, czy od tapczanu, na którym kłębiła się pościel przemieszana z gazetami i książkami, pośród których na pewno znajdował się mój telefon. Prawdę mówiąc, generalne porządki robię codziennie, a raczej „cowieczornie”, a to dlatego, że rano nigdy nie mogę znaleźć tego, w co chciałbym się ubrać. Tak się składa bowiem, że to, czego akurat potrzebuję, leży na dnie szafy. Zazwyczaj giną i spodnie, i skarpety, toteż często zdarza się, że zmuszony jestem włożyć jedną czarną, a drugą zieloną.

Żeby zastanawiać się, wygodniej usiadłem sobie na tapczanie opierając się o ścianę. Rozglądałem się po moim pokoiku i snułem plany już nie tylko o porządkach, ale również o jakimś małym remonciku. Mój pokój piękniał w oczach, dumny byłem ze swoich „dizajnerskich” talentów i żałowałem, że nikt tego nie zobaczy. Kiedy wróciłem na ziemię, byłem już tak zmęczony, że nie miałem siły na robienie czegokolwiek. Włączyłem telewizor, same głupoty, szczególnie krykiet – jakiś facet trzyma oburącz kawałek deski czatując aż inny jegomość rzuci w tę deską piłką. W tym samym czasie kilku innych facetów czołga się po trawie, a to wszystko ogląda sto tysięcy ludzi na stadionie i miliony przy telewizorach.

Zszedłem do sklepu – do Omara – nie mając pomysłu na to, co kupić do jedzenia. Omar zaproponował mi jakiś dziwny placek, który na pierwszy rzut oka przypominał pizzę, ale pizza to nie była na pewno, lecz jakiś hinduski naleśnik nafaszerowany piekielnie ostrym nadzieniem i posypany jeszcze ostrzejszymi przyprawami. Po zjedzeniu jednego kęsa przez pół godziny łapałem powietrze. Równie dobrze mógł mi sprzedać kawałek opony samochodowej czy podeszwę – ostre dodatki całkowicie neutralizowały jakikolwiek smak. Omar się zaśmiał, kiedy mu o tym powiedziałem.

 

– Ten placek, to jest najłagodniejszy z łagodnych – powiedział.
Ma chłop łeb do interesu – placek kosztował £1,29, ale za napoje, po które schodziłem co 15 minut, zapłaciłem prawie osiem funtów.
– Obchodzisz święta? – zapytał, kiedy zszedłem za którymś razem.
– Święta? Nie, nie obchodzę.
– Katolik i nie obchodzisz?
– Anglicy nie są katolikami i obchodzą…
– Dla mnie wszyscy biali to katolicy, ale słusznie robisz, że nie świętujesz.
Dlaczego słusznie już się nie dowiedziałem, bo przyjechał dostawca coli i Omar zajął się przyjmowaniem towaru.

Niepotrzebnie wstawiałem się u Omara za Grzegorzem, bo i tak się wyprowadza. Znalazł jakiś tani pokój na Southgate, dwuosobowy. Grzegorz ma dziewczynę, o której dowiedziałem się dopiero dzisiaj. Mało tego, cały czas z nim mieszkała i nikt o tym nie wiedział! Wracała z pracy około północy i wychodziła przed południem. I tak udawało się przez rok, a Omar nadal nie wie, bo gdyby wiedział, to Grzegorz musiałby płacić o 30 funtów więcej.
Dziś wieczorem w kuchni było gwarniej niż zazwyczaj. Przyjechał brat Kamila. Zamierza spędzić tu nie tylko święta, ale pozostać trochę dłużej i popracować. Tylko jako kto? Bo nie zna się na niczym poza geografią – w październiku obronił pracę magisterską.

– Na razie będzie wykonywał proste prace, jakieś drapanie ścian, malowanie, tapetowanie, sprzątanie. Głupi nie jest, to szybko się nauczy innych rzeczy.
Brat siedział trochę zmartwiony i niewiele się odzywał. Kładłem to na karb tego, że jeszcze się nie zaaklimatyzował, ale – jak się okazało – przyczyna była zgoła inna. Paweł, bo tak ma na imię brat Kamila, kupił sobie skórzana kurtkę za 89 funtów. Wyszedł w niej ze sklepu, udał się do metra, a tam oparł się o świeżo malowaną poręcz.
– Napalił się jak baba, zobaczył ciuch i już go musi mieć! Pieniądze nieważne! Przywiózł ze sobą 200 funtów, a zostało mu tylko 80. Roboty do 15. stycznia nie będzie, więc będę go musiał utrzymywać.
Kurtka do wyrzucenia, bo lakier wżarł się w skórę. Chociaż nie całkiem, bo odzienie jest dość długie i gdyby odciąć pięciocentymetrowy pas z zabrudzeniem, to mógłby całkiem śmiało w niej chodzić. Tą radą poprawiłem Pawłowi humor, bo wyraźnie się ożywił. Narzekał na Polskę, że żadnych szans na jakąkolwiek pracę, że drożyzna i bałagan. Wierzy, że stanie tu na nogi.

 

Drzwi zaskrzypiały i wszedł „Aktor” z jakąś gigantyczną patelnią. Postawił ją na kuchence i szybko mieszał jej zawartość.
– Dlaczego wasze potrawy są tak cholernie ostre? – zapytałem, mając w pamięci smak placka, który kupiłem u Omara.
– Gdybyś więcej czytał, to byś wiedział, że w Indiach panuje klimat tropikalny i żywność szybko się psuje, więc dodaje się dużo ostrych przypraw, by nie dpuścić do rozwoju bakterii – zrobił wykład „Aktor”.
– Przecież nie w całych Indiach panuje klimat tropikalny – wtrącił Paweł.
– Ja mówiłem o Indiach tropikalnych – uciął „Aktor”, zabrał patelnię i wyszedł.

Kamil opowiadał, jak trafił kiedyś do hinduskiej restauracji i dał się skusić na jakąś potrawę. Przez dwa dni paliło go w żołądku i jelitach, a podobno była to jedna z mniej ostrych potraw. Dziwił się, gdy konsumenci doprawiali i tak już ostre jedzenie.
– Oni muszą mieć przystosowane przełyki i żołądki. Inaczej być nie może – uznał Grzesiek.
Wtaczałem się po schodach do siebie na górę, kiedy otworzyły się drzwi u Victorii. Wyglądała bardzo ładnie, w ciemnoczerwonym swetrze i czarnych spodniach. Chyba czekała na mnie. Po chwili miałem już pewność, że tak.
– Masz pięć funtów? – zapytała.
Odpowiedziałem twierdząco.
– To daj mi.

Ludzieee, co jest do licha? Jak tylko się wprowadziła, to wzięła (pożyczyła?) trzy. Wtedy też powiedziała „daj mi”. Może przypominam jej tatusia? Może jej ojciec jest biały, skoro ona ma brata Japończyka? A właśnie, co z tym Japończykiem, co wyszedł wtedy od niej z pokoju, niezupełnie ubrany, kiedy puściłem na full Zeppelinów? Nie wypadało pytać, mogłaby pomyśleć, że jestem zazdrosny, a przecież nie jestem. Właściwie to mogłem zapytać, czy „brat” nie mógłby jej dać tej piątki. Japończycy są podobno bogaci. Dochodziła godzina 23, kiedy do Victorii zadzwonił telefon. Odpowiedziała, że już schodzi, drugą ręka zwijała pięć funtów, które jej wręczyłem. To razem osiem. Ciekawe ile zażąda następnym razem.

– Idziesz do pracy – zapytałem, zdając sobie natychmiast sprawę, że pytanie mogło zabrzmieć dwuznacznie.
Zaśmiała się głośno i zaprzeczyła. No pewnie, spotkanie z „bratem”, i to niemal o północy, to żadna praca.
Poszedłem do siebie. Wchodzę do pokoju, włączam światło. O Jezu, zapomniałem zamknąć okno w suficie, a kiedy byłem w kuchni, przez Londyn przeszła okropna ulewa. Cały tapczan i pościel na nim – zalane. Książki i gazety – tak samo. Nawet nie miałem gdzie usiąść, żeby odreagować. Wyszedłem do holu, stało tam krzesło, na którym usiadłem. Zapaliłem papierosa i… to się nazywa pech. Paul wrócił dzisiaj wcześniej, a ja podobno NIGDY nie palę w holu! Było już za późno, żeby cisnąć gdzieś papierosa, a zresztą Paul i tak by wyczuł. Chyba zbladłem, bo sąsiad zamiast się wściekać, że kłamię, podszedł powoli do mnie i zapytał, czy dobrze się czuję. Odpowiedziałem, że źle i że zalało mi mieszkanie. Paul zajrzał do mojego pokoju:
– Sprzątasz tu czasem? – zapytał.

Przytaknąłem bez przekonania – przecież nie uwierzy, że pucuję pokój co wieczór! Poszedł do siebie i wyszedł po chwili z suszarką, którą rozłożył pod oknem. Wszedł do mojego pokoju, pozbierał mokre łachy i porozwieszał je na suszarce. Z łazienki wyniósł wiadro z mopem i umył podłogę. Popatrzył na zegarek:
– Niecałe pięć minut – stwierdził.
Że niby pięć minut wystarczy na sprzątanie mojego pokoju!
– Masz czystą pościel? – zapytał.
Spojrzałem na górną półkę szafy. Nie, nie było już żadnej zmiany, więc zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że nie. Paul zanurkował w swoim pokoju i wręczył mi czystą, pachnącą pościel.
– Oddasz mi, kiedy będzie ci pasowało.
W pokoju było czysto i przytulnie, zasnąłem błyskawicznie.

Janusz Młynarski
[email protected]

Następny odcinek: Victoria ma skaranie boskie (cz.6)


Wszystkie zdarzenia i osoby przedstawione w opowiadaniu, są fikcyjne, a zbieżność z osobami i zdarzeniami rzeczywistymi jest lub może być w pełni przypadkowa

author-avatar

Przeczytaj również

34500 osób musi zwrócić zasiłek lub grozi im kara do 20000 funtów34500 osób musi zwrócić zasiłek lub grozi im kara do 20000 funtówKE zadecyduje o przyszłość tradycyjnej wędzonej kiełbasyKE zadecyduje o przyszłość tradycyjnej wędzonej kiełbasyDyrektor londyńskiej szkoły wprowadza 12-godzinny dzień zajęćDyrektor londyńskiej szkoły wprowadza 12-godzinny dzień zajęćW ciągu trzech dni spadek temperatur o 15 stopni CelsjuszaW ciągu trzech dni spadek temperatur o 15 stopni CelsjuszaMężczyzna uniewinniony za jazdę „pod wpływem”. Powód zaskakujeMężczyzna uniewinniony za jazdę „pod wpływem”. Powód zaskakujePięć osób zginęło próbując dostać się do UK w dzień po przyjęciu Rwanda billPięć osób zginęło próbując dostać się do UK w dzień po przyjęciu Rwanda bill
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj