Styl życia

Acton, handlowa pustynia (cz. 54)

Acton, handlowa pustynia. Dżamarija z szara barą i arą. Tajemnica papierowej torby. Uratowany przez Murzyna. Przepraszanie sieci. Viorica czatuje. Bitwa o broadband.

Poprzedni odcinek: Pranie w Pakistanie (cz. 53) >>

Acton, to chyba jedyna dzielnica Londynu, w której nie ma nawet jednego przyzwoitego sklepu z czymkolwiek. Żeby kupić komputer, niechińskie spodnie czy buty albo telefon komórkowy, trzeba się wybrać w podróż do innej dzielnicy, na szczęście niedalekiej, bo najbliższy salon Znanej Sieci Sklepów Komputerowych (piszę tak, żeby nie reklamować) znajduje się na Ealing Broadway. Zaszedłem tam, ale – niestety – wśród personelu nie było ani jednego białego człowieka. Nie żebym był rasistą, czy kimkolwiek w tym rodzaju – wiedziałem po prostu, że trudno mi będzie zrozumieć dalekowschodnią odmianę angielskiego, choć po roku konwersacji z moim landlordem i jego braćmi powinienem zakumać.

Stanąłem pokornie w dość długiej kolejce, która skracała się względnie szybko. Kiedy przede mną została już tylko jedna osoba, niezmiernie się ucieszyłem, bo byłem umówiony z lekarzem. Niestety, facet, który stał przede mną wdał się w rozmowę – sądząc z tonu – przyjacielską z subiektem. Tak mi się wydawało, ponieważ język, w którym obaj się wysławiali na pewno nie był angielski. Obaj wyglądali mi na Arabów, a w ich dialogu bardzo często przewijało się słowo „dżamarija”. O ile dobrze kojarzę, to wyraz ten po arabsku oznacza republikę. Tylko po jaką cholerę używać co trzecie słowo „republika”. Może to jacyś republikanie, ale nawet oni nie powtarzają z taką częstotliwością tego słowa. Dość często dawała się też słyszeć kombinacja trzech wyrazów: „szara”, „bara” i „ara”. Doszedłem wreszcie do wniosku, że to co brałem za „republikę” może być ordynarnym przerywnikiem, odpowiadającym naszej…

No tak, ale przestałem się dłużej bawić w lingwistę, bo interesant spakował coś do torby i powiedział coś po swojemu, co zabrzmiało pożegnalnie. Już tę torbę zakładał na ramię, już się odwracał w kierunku wyjścia, miałem ochotę go nawet lekko popchnąć, ale on znów odwrócił się do sprzedawcy i coś zagadnął. I wtedy się zaczęło: cały potok „szar”, „bar”, „ar” i „dżamarij” przelewał się to z jednej, to z drugiej strony lady. Po kilku minutach sprzedawca udał się na zaplecze i przez jakiś czas nie wracał. Myślałem, że może poszedł na kebaba czy coś w tym rodzaju, ale akurat wrócił i wręczył swojemu pobratymcowi jakieś pudełko. Ten je schował do torby, pomyślał chwilę, wyjął je i oddał z powrotem subiektowi. Subiekt znów udał się na zaplecze i po dłuższej chwili wyszedł z papierową torbą. Nie wiem co w niej było – może ta pieprzona „dżamarija”? Tak czy owak trwało to stanowczo za długo, więc postanowiłem interweniować. Powiedziałem sprzedawcy, że na spotkanie z kolegą powinien się umówić w pubie. Wyraziłem się dość głośno, bo niemal wszyscy klienci popatrzyli w moją stronę, ale z wyjątkiem adresata – ten nadal rozmawiał sobie z kumplem. Traktował mnie jak powietrze i nawijał dalej. Uratował mnie pewien Murzyn, który właśnie zajął puste stanowisko i poprosił, żebym podszedł do niego, co skwapliwie uczyniłem. Mówił po angielsku jak rodowity Anglik, złożył mi życzenia urodzinowe, bo skojarzył je z datą mojego urodzenia w paszporcie, powiedział, że ma dziewczynę Polkę i przystąpił do rzeczy. Wszystko od tej chwili poszło sprawnie i szybko, a „dżamarija” kiedy skończył rozmowę z krajanem, popatrzył na mnie i powiedział:
– Ja do pubów nie chodzę.

 

Szczęśliwy, że już nie będę musiał chodzić po prośbie, kiedy wieczorem mam coś wysłać lub ściągnąć, odczekałem 24 godziny, żeby dać im szansę na aktywację sieci, a tu nic. Jakieś żądanie rejestracji, PIN-u, hasła, a ja przecież nic takiego nie dostałem. Z pianą na ustach pojawiłem się jeszcze przed otwarciem. Byłem pierwszy. Oprócz „dżamariji” było jeszcze dziesięć osób z personelu, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi. Murzyna, niestety, nie było. Podszedł wreszcie do mnie jakiś młody asystent, ale on nie rozumiał, co ja do niego mówię i vice versa, więc napisałem mu na kartce, o co mi chodzi. Zrozumiał, ale powiedział, że nie wie, o co chodzi z tym PIN-em i że nie może mi go podać, bo go nie zna, ponieważ jest tajny. Odrzekłem chyba słusznie, że on nie powinien znać, natomiast ja mam prawo. Facet odpowiedział mi, że go nie dostanę ze względów bezpieczeństwa. Aha…, pytam go więc, czy możliwa jest taka ewentualność, że np. nie będę miał internetu, ale będę musiał zań płacić. Oznajmił mi, że nie jest to wykluczone. No świetnie, nawet w Polsce się takie rzeczy nie zdarzają. Najpierw historia z tą cholerną „Virgin”, a teraz ze Znaną Siecią.
Po przyjściu do domu usiadłem przy biurku, włączyłem komputer i próbowałem uruchomić internet, ale cały czas pytano mnie o PIN i o hasło. Jakaś sieć jednak była, bo na ekranie pokazała mi się informacja, że otrzymałem SMS-a. Czytam, a tam Znana Sieć Sklepów Komputerowych, w której to kupiłem internet Znanej Sieci Telefonii Komórkowej, dziękuje mi za zakup modemu i ma nadzieję, że będę polecał ich swoim znajomym. No, to już szczyt bezczelności! Odpisałem im natychmiast co o nich sądzę, że są bezczelni i że znajomym będę odradzał zakupy w ich sieci. Kiedy się nieco uspokoiłem, postanowiłem jeszcze raz przyjrzeć się temu broadbandowi, dokładniej zawartości okienka wyświetlającego się na ekranie. Były tam dwie pozycje: „connected” i „disconected”. Instalując modem wybrałem tę pierwszą możliwość. „A co mi tam” – pomyślałem i najechałem myszą na drugą. I co? Ano uzyskałem połączenie z internetem! Oczywiście natychmiast wysłałem sążnisty SMS do Znanej Sieci Sklepów z przeprosinami.
Wiem, wiem, „W naszym angielskim domu” nie jest rubryką komputerową, ale myślę, że moje niedawne doświadczenie może się komuś przydać.

Jeszcze tego samego dnia wieczorem wpadła do mnie rumuńska ekipa żeńska. Najpierw Viorica, a później reszta. Nie zdążyłem wyłączyć komputera i najmłodsza z rumuńskich sióstr zobaczyła na ekranie „Google”.

– O, masz internet! Czy mogę sobie przejrzeć swoją pocztę. Zgodziłem się oczywiście, ale zauważyłem po chwili, że ona żadnej poczty nie sprawdza, tylko weszła na jakiś czat i zaręczam, że nie było to „kołkorozancowe.net”. Podszedłem bliżej i stwierdziłem, że jakiś facet, o ksywie „Ben jakiś tam”, wypytuje o drugorzędne cechy płciowe, a ta mu podaje. Nie miały one zbyt wiele wspólnego z prawdą, bo Viorica od lata dość znacznie przytyła i wygląda obecnie jak mały wieloryb.
Plułem sobie w brodę, ponieważ zdałem sobie sprawę, że od dziś mój pokój przekształci się w rumuńską kafejkę internetową. Nie myliłem się – za chwilę przyszła Lucina z Mariną i jeszcze dobrze nie weszły, a już wiedziały, że mam „neta”. Jakby tego było mało, Lucina krzyknęła na Viorela, żeby wszedł na górę, bo „Janusz ma internet”. I Viorel oczywiście natychmiast się pojawił. Niestety, nie sam – towarzyszył mu jakiś osobnik w białym swetrze z popielatym pasem.

– To Vlad – przedstawił mi krótko „białoswetrowca” Viorel. Vlad stał w drzwiach, natomiast wewnątrz, czyli w moim pokoju, doszło do prawdziwej kotłowaniny, która lada chwila mogła przerodzić się w bitwę. Każdy chciał zasiąść przy komputerze. Viorelowi udało się ściągnąć Vioricę sprzed komputera, ale na krótko, bo zanim usiadł, na krzesło wśliznęła się Lucina, a tę z kolei chciała usunąć Viorica, by znów tam zasiąść. Viorel brutalnie odepchnął obie damy i już nikogo nie dopuścił. Wszedł na jakieś strony z samochodami i bardzo się nimi podniecał. Poprosił Vlada, żeby usiadł koło niego i tak spędzili dobrą godzinę. Byłem już potwornie zmęczony i całkiem po prostu ich wyprosiłem. Na odchodnym wszyscy moi goście niemal jednym głosem poinformowali mnie, że bardzo się cieszą, iż mam internet, bo już nie będą musieli chodzić do kafejki. To co ich ucieszyło, mnie przeraziło. Oczami wyobraźni ujrzałem Vioricę, Vlada, Marinę, Lucinę i Viorela, jak codziennie od godziny np. 20.00 do oporu, czatują, surfują i licho wie co jeszcze. Na szczęście, problem rozwiązał się sam i to naprawdę niespodziewanie, o czym w następnym odcinku.

Janusz Młynarski

Następny odcinek juz za tydzień


Wszystkie zdarzenia i osoby przedstawione w opowiadaniu, są fikcyjne, a zbieżność z osobami i zdarzeniami rzeczywistymi jest lub może być w pełni przypadkowa

author-avatar

Przeczytaj również

Eurostar o usprawnieniu ruchu podróżnych na granicy – Entry Exit SystemEurostar o usprawnieniu ruchu podróżnych na granicy – Entry Exit SystemDlaczego oliwa z oliwek jest aż taka droga?Dlaczego oliwa z oliwek jest aż taka droga?Nauczycielka szkoły podstawowej zabiła partnera i zakopała go w ogródkuNauczycielka szkoły podstawowej zabiła partnera i zakopała go w ogródkuPoradnik: Kary dla rodziców za nieobecność dzieci w szkolePoradnik: Kary dla rodziców za nieobecność dzieci w szkoleFirma energetyczna wypłaci 294 funty za przekroczenie “price cap”Firma energetyczna wypłaci 294 funty za przekroczenie “price cap”Rishi Sunak wypowiada wojnę „braniu na wszystko zwolnienia lekarskiego”Rishi Sunak wypowiada wojnę „braniu na wszystko zwolnienia lekarskiego”
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj