Styl życia

79 niewidzialnych lokatorów (cz. 57)

79 niewidzialnych lokatorów. Indiana Jones z Churchfield Road. Węgier z „bejsbolem” na strychu. Whisky zielona i gęsta. Czym się różni Bośniak w czapce od tego bez czapki.

79 niewidzialnych lokatorów (cz. 57)

Poprzedni odcinek: Nie jestem, żadnym artystą (cz. 56) >>

Ukończyłem wreszcie swoje obliczenia, które prowadziłem od trzech miesięcy. Co liczyłem? A mieszkańców „naszego angielskiego domu”. Oto rezultaty: 47 Pakistańczyków, 17 obywateli Rumunii różnej płci, 14 Polaków, 8 Węgrów, 2 Francuzów oraz dwóch obywateli niezidentyfikowanych krajów afrykańskich. Równa „dziewięćdziesiątka”. „No i co z tego?” – ktoś zapyta i zapewne zaraz doda – „W Londynie to nic niezwykłego”. W Londynie na pewno nie, ale w siedmiu niewielkich pokojach prawie setka lokatorów to jednak zjawisko dość niespotykane. Równie niezwykłe jest to, że większości moich współlokatorów nigdy nie spotkałem, choć mieszkam tu już przeszło rok. To prawda, że mam słaby wzrok, ale noszę mocne okulary i dobrze przez nie widzę, a to, że większości owych lokatorów nie spotykam jest dowodem na to, iż okulista zaordynował mi właściwe szkła. Uprzedzam kolejne pytanie, które mogłoby zabrzmieć np. tak: „Jeśli ich nigdy nie spotkałeś, to skąd wiesz, że ich jest akurat tylu, głupku?”. Odpowiadam: „Tylko nie głupku. A sądzę tak na podstawie obfitej korespondencji, która przychodzi z banków i od operatorów różnych sieci telefonii komórkowej”.
Myśl o tych dziewięćdziesięciu lokatorach nie dawała mi spokoju. To fakt, że dom jest dość przepastny i pełen różnych zakamarków, ale – jak bym nie liczył – zawsze mi wychodziło, że mieszkańców jest jedenastu.

Ponieważ od trzech tygodni co drugą noc, z niewiadomych powodów, nie sypiam, postanowiłem wykorzystać którąś z nich na dokładne zwiedzenie domostwa. Leżąc na łóżku i gapiąc się bezmyślnie w sufit odkryłem wejście na strych. No proszę, mieszkam tu już w tym pokoju od miesiąca, a nie wiedziałem, że mam strych w zasięgu ręki. Przystawiłem krzesło, lecz było trochę za nisko, więc zdecydowałem, że trzeba postawić je na biurko, a je z kolei trzeba przysunąć. Przez roztargnienie zapomniałem, że podpiera ono półki z książkami, na których na dodatek stoją jeszcze dwie dość duże kolumny głośnikowe. Wszystko pie… nęło na podłogę. Choć nie jestem jasnowidzem, wiedziałem co nastąpi za chwilę – po jakichś trzech minutach zapukał Omar, który mieszka pod moją podłogą. Zapytał, czy coś się stało, ale zgodnie z moim subiektywnym odczuciem odpowiedziałem, że nic. Nie uwierzył, ale oddalił się bez dalszych pytań. A ja wcale nie zrezygnowałem z dalszej eksploracji – biurko z krzesłem i tak przysunąłem pod właz. Podniosłem klapę, ale bez tzw. źródła światła i tak bym nic nie zobaczył, zszedłem więc po świeczkę, którą – o dziwo – bardzo szybko znalazłem. Kiedy dość gwałtownie podciągałem się na rękach, żeby znaleźć się w pożądanym przeze mnie miejscu, poczułem mocne uderzenie w głowę. Na tyle mocne, że ujrzałem wszystkie gwiazdy wszechświata oraz towarzyszące im planety. Łącznie z tymi, których nie odkrył jeszcze Wolszczan i inni. Blisko Nobla z astronomii byłem jednak dość krótko, bo znów wszedł Omar, tym razem jednak bez pukania. Leżałem jeszcze na podłodze obok połamanego krzesła. Pomógł mi wstać, popatrzył na sufit i zapytał gdzie jest czujnik przeciwpożarowy. Skłamałem, że odpadł i że właśnie chciałem go na powrót zamontować. Spojrzał na mnie dziwnie.

– Ale gdzie on jest? – zapytał ponownie.
Bez słowa wysunąłem szufladę komody. Czujnik był na jej dnie.
– Odpadł z sufitu i wpadł do zamkniętej szuflady. Tak?

Nie musiałem wymyślać kolejnych głupot, bo wyszedł, natomiast ja rozcierając bolące miejsce na czaszce zacząłem znów myśleć, co tym razem postawić na biurku. Mój trzcinowy fotel średnio się do tego nadawał, ale nie miałem wyjścia – pasja odkrywcy była silniejsza. „W cóż – u licha – tak się uderzyłem? A może to jakiś Węgier, ukrywający się na strychu, przywalił intruza, czyli mnie, „bejsbolem” w łeb? Ale dlaczego, przecież Węgrzy lubią Polaków, bo „Polak, Węgier – dwa bratanki i do szabli, i do szklanki”. No, do szabli może tak, ale o „bejsbolu” w tym porzekadle mowy żadnej nie ma. OK, zanim wejdę krzyknę, że jestem Polakiem. Na wszelki wypadek po węgiersku. Oho, ale jak jest po węgiersku „Polak”. Cholera, wiedziałem, ale zapomniałem. Już wiem: „Lengyel”, a wymawia się: „lendziel”. Dobrze, wchodzę. A jeśli to nie Węgier? Prawdopodobieństwo natrafienia na Węgra było niewielkie, jak obliczyłem: 1 do 50. No nic. Powoli podciągnąłem się na ramionach i znalazłem się w niewielkim pomieszczonku, zapaliłem świeczkę. Tu nawet Pigmej by się nie zmieścił. Było kompletnie pusto, a „bejsbolem” okazała się jakaś belka, tzw. więźby dachowej. Zawiedziony wygramoliłem się z nowo odkrytego miejsca, zdjąłem fotel z biurka i zagłębiłem się w nim zapalając papierosa, bo miałem chyba godzinną przerwę w paleniu. I wtedy mój wzrok padł na zasłonięte łóżkiem, niewielkie drzwiczki w ścianie. Ich „niewielkość” to sprawa względna – zmieściłby się w nich nawet człowiek słusznej budowy, czyli taki jak ja na przykład, ale musiałby nieźle przykucnąć. Obudził się we mnie prawdziwy Indiana Jones.

Odsunięcie łóżka nie nastręczało większych kłopotów. Miałem to gdzieś, że Omara znów obudzą hałasy. Moja wina, że nie mogę zasnąć? A poza tym należy mu się za ten spleśniały chleb i niespleśniałe, ale za to tępe maszynki do golenia.
Drzwiczki są oklejone taśmą. Zapewne zrobiła to Victoria, żeby jej nie wiało albo, żeby jakieś dziwne insekty nie wyłaziły stamtąd (choć muszę stwierdzić, że od kilku miesięcy nawet złamanego karalucha nie uświadczysz). Łóżko odsunięte, taśma zdjęta. Otwieram… O mój Boże! Dzięki ci Panie! Bateria butelek whisky, wina, niestety w większości wermuty, ale darowanemu koniowi itd. Dość duże, niskie pomieszczenie wypełnione było pełnymi butelkami z alkoholem, były też ozdoby na choinkę, jakieś damskie torebki, takaż garderoba, trochę męskiej odzieży. Ucieszyły mnie te butelczyny, bo święta idą, których co prawda nie obchodzę, ale co za problem znów zacząć, sylwester, który też mi zwisa, ale może przestać. Jest co prawda jeden problem – moja kuracja. Nie, na szczęście nie odwykowa, ale też długotrwała i nie mogę – niestety – zbyt często pić. No cóż, wystarczy na dłużej. Albo sprzedam – nielegalnie oczywiście. Może by tak szklaneczkę? Jedną, za odkrycie.
Zakrętkę odkręciłem z trudem, ale nie usłyszałem charakterystycznego trzasku, jaki wydaje fabrycznie zamknięta butelka. Polał się z niej jakiś gęsty, zielony płyn o zapachu chemiczno-miętowym. Podświadomość przesłała mi do świadomości taki oto obraz: Paul, dawny lokator tego pokoju, który niegdyś pracował w restauracji, po zakończeniu pracy bierze pustą butelkę po whisky i napełnia ją płynem do mycia naczyń, chowa do torby i zabiera ją do domu. W ten sposób oszczędza na kupowaniu środków czystości. Moja świadomość zepchnęła jednak szybko ów straszny obraz z powrotem do podświadomości. Przez dłuższą chwilę czułem się jak wędrowiec, który brnąc przez pustynię, wysuszony do cna, napotyka nagle na swej drodze sprawną ciężarówkę wypełnioną butelkami wody mineralnej, jednak po otwarciu okazuje się, że w każdej z nich jest rozpuszczalnik. Miałem jeszcze nadzieję, że Paul kradł likier miętowy, ale naprawdę nie musiałem próbować – to był płyn do naczyń. No i dobrze – zamiast pić whisky będę mył naczynia. Wystarczy tego płynu na kilka lat.

No i proszę, naprawiłem swojego keyboarda, który mi się wygiął jak łuk Robin Hooda, ponieważ postawiłem go zbyt blisko termowentylatora. Po dwóch miesiącach wyjąłem instrument zza łóżka i znów postawiłem go koło grzejnika. Kiedy zrobił się miękki, przywróciłem go do poprzedniej postaci. Tylko jednego dźwięku nie można wydobyć, bo coś nie kontaktuje, ale już wiem, jak sobie z tym poradzić.
Postanowiłem, że kupię gitarę elektryczną, ale nie byle co, tylko Les Paula. Zanim to nastąpi, upłynie trochę czasu. Wzmacniacz już mam, ale muszę jeszcze kupić kolumny. Właśnie po nie wybrałem się do bośniacko-hercegowińskiego charity shop. Modliłem się tylko o to, żeby nie było tam pewnego starszego osobnika, Bośniaka w wysokiej futrzanej czapie ze niezidentyfikowanego zwierzęcia. Nie, żebym nie lubił Bośniaków w futrzanych czapkach czy Bośniaków w ogóle, ale tego akurat nie lubię, bo oszukuje klientów, w tym mnie. Do każdej ceny, która widnieje na artykule przeznaczonym do sprzedaży, facet dodaje jeszcze kilka funtów, twierdząc, że kwota na metce to pomyłka. Kiedyś kupiłem tam kołdrę za 10 funtów, czyli za 17, która zresztą mi się zbiegła w praniu, (okazało się, że w „Stretchu” są po siedem i to nowe!). Płyty, które były po 50 pensów, nagle drożały o 100 procent. I w ogóle. Kiedy była inna zmiana, np. młody Bośniak bez czapki, było odwrotnie – jeśli brałem więcej płyt lub kupowałem kilka innych rzeczy, płaciłem mniej. Podobnie sympatyczna pani, w średnim wieku, też bez czapki, choć Bośniaczka. Niestety, tym razem jednak był Bośniak – „Czapa”. Wyszperałem na dwie kolumny, całkiem niezłe. Na jednej była cena 6 funtów, ale przekreślona, a na drugiej 4 funty. Podniosłem je z podłogi i podszedłem z nimi do „Czapy”, a on spojrzał na nie i mówi:
– Szesnaście.
– Szesnaście czego? – pytam.
– Funtów.
Poradziłem mu, żeby jak najszybciej skontaktował się z lekarzem bądź farmaceutą, ale „Czapa” nie skorzystał z mojej rady, lecz zaczął mi spokojnie tłumaczyć, że jedna kolumna kosztuje sześć funtów, a to razem daje 12, a to, że szóstka jest przekreślona, to zwykła pomyłka, no te cztery funty, to podatek. Wyśmiałem go wtedy – „Czapa” zszedł na 10. Odwróciłem się z zamiarem wyjścia ze sklepu, wówczas on zaproponował sześć. Zgodziłem się na pięć. I tak był funta do przodu.

Janusz Młynarski

Następny odcinek juz za tydzień


Wszystkie zdarzenia i osoby przedstawione w opowiadaniu, są fikcyjne, a zbieżność z osobami i zdarzeniami rzeczywistymi jest lub może być w pełni przypadkowa

 

author-avatar

Przeczytaj również

Polscy producenci drobiu odpowiadają na zarzuty brytyjskich instytucjiPolscy producenci drobiu odpowiadają na zarzuty brytyjskich instytucjiTrwa obława na nożownika z Londynu. Jego ofiara walczy o życieTrwa obława na nożownika z Londynu. Jego ofiara walczy o życieOrędzie Karola III na Wielki Czwartek – czym jest Royal Maundy?Orędzie Karola III na Wielki Czwartek – czym jest Royal Maundy?Wynajem mieszkania w UK tańszy niż rata kredytu? Niekoniecznie!Wynajem mieszkania w UK tańszy niż rata kredytu? Niekoniecznie!Dieta na Wielkanoc. Jak uniknąć dodatkowych kilogramów?Dieta na Wielkanoc. Jak uniknąć dodatkowych kilogramów?Błędne ostrzeżenie Uisce Éireann dotyczące spożycia wodyBłędne ostrzeżenie Uisce Éireann dotyczące spożycia wody
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj