Życie w UK

Wytrwałość nagrodzona

Choć miała w Polsce własną firmę i ani przez chwilę nie myślała o emigracji, sprawy życiowe ściągnęły ją do Londynu. Otworzyła tutaj agencję rekrutacyjną. Siła, upór i ambicje zaprowadziły ją do elitarnego grona londyńskiego biznesu.

Wytrwałość nagrodzona

Wrócą, nie wrócą? >>

Świat z odzysku >>

O drodze do spektakularnego sukcesu rozmawiamy z Beatrice Bartlay, właścicielką firmy 2B Interface.

Większość emigrantów opuściła kraj, bo nie mieli tam niczego. Pani zostawiła w Polsce świetnie prosperującą firmę i przyjechała tutaj, by zacząć niemal od zera.

Nie jestem emigrantką, która przyjechała tutaj za chlebem. W Świdnicy prowadziłam agencję PR, odniosłam tam wiele sukcesów. Gdy przyjechałam do Anglii w 2003 roku, nie sądziłam, że tutaj zamieszkam na stałe. Próbowałam zarządzać firmą na odległość, przez Internet. Dziś ciężko uwierzyć, ale w tamtych czasach nie było jeszcze tanich połączeń telefonicznych, nie mówiąc nawet o połączeniach lotniczych do Polski. Czułam, że firma wymyka mi się spod kontroli. Z drugiej strony zaczynałam zapuszczać korzenie w Londynie. Zależało mi, aby nauczyć się bardzo dobrze języka, więc chodziłam na prywatne lekcje. Zauważyłam, że ludzie rozmawiają inaczej, niż się uczy na lekcjach angielskiego. Chciałam nawet podjąć pracę w sklepie z butami, żeby mieć kontakt z żywym językiem. Nie przyjęli mnie. Popatrzyli na moje CV i pokiwali głową (śmiech).

Co sprawiło, że znalazła się pani w Anglii?

Mój mąż Artur jest tłumaczem, wówczas pracował dla międzynarodowej grupy w Parlamencie Europejskim. Tam doszedł do wniosku, że powinien doszlifować swój angielski i wyjechał na naukę do Londynu. Po jakimś czasie zadzwonił i powiedział mi, że chce już tutaj zostać. To był dla mnie szok. Nie wyobrażałam sobie małżeństwa na odległość. Spakowałam walizki i przyjechałam do Londynu za swoim mężczyzną. Początkowo chciałam tu spędzić tylko parę miesięcy.

Te parę miesięcy mocno się przeciągnęło. Do tego zmieniła pani imię i nazwisko na brytyjskie.

Decyzja była prosta i pragmatyczna. Miałam dosyć literowania za każdym razem swojego imienia. Sprawiało mi to mnóstwo kłopotów, do tego ludzie wiecznie je pisali z błędami. Stało się to uciążliwe, gdy zaczęłam prowadzić firmę. Przekręcone litery pojawiały się na ważnych dokumentach, a na coś takiego nie mogłam przymykać oczu. Miarka się przebrała, gdy błąd pojawił się nawet na karcie kredytowej. Odkąd mam nowe nazwisko, życie stało się dużo łatwiejsze.

Kiedy przyszła kolej na własny biznes?

To był zupełny przypadek. Opowiedziałam znajomemu, że prowadziłam firmę PR. Od razu się ożywił, bo chciał poprawić stronę internetową fabryki mebli, w której pracował. Zadzwoniłam do Polski i przygotowaliśmy dla niego projekt. Był zachwycony, cieszył się, że wszystko dostał na czas. Przy okazji zapytał, czy mogłabym znaleźć dla niego kilku fachowców, którzy są gotowi przyjechać do pracy na Wyspy. Polska w końcu stolarzami stoi, więc szybko załatwiłam mu ludzi do pracy.

A chwilę później zaczęła Pani zawodowo rekrutować pracowników dla poważnych przedsiębiorstw.

Po przygodzie ze stolarzami znowu zadzwonił telefon. Obcy głos zapytał, czy to firma rekrutacyjna. Osłupiałam i po chwili wahania odpowiedziałam, że tak. Człowiek ten dostał mój numer od kogoś z fabryki mebli. Chciał, abym również jemu załatwiła pracowników, bo na rynku autentycznie brakowało fachowców. Nie było odwrotu, musiałam się zgodzić. I tak niemal poczekaniu zaaranżowałam przedsiębiorstwo, aby był przekonany, że ma do czynienia z profesjonalistami i legalną agencją pośrednictwa pracy.

Sukces chyba nie przyszedł od razu?

Przez pierwsze pół roku zajmowałam się głównie przygotowaniami do profesjonalnego startu. Napisałam biznesplan, opracowałam logo firmy, zamówiłam wizytówki i wszelkie materiały reklamowe. Wymyśliłam, że nazwę się BMB – czyli Beata Maria Bartlejewska. Zadzwonił ktoś z ogłoszenia i zapytał, czy to Bed and Breakfast. Nawet nie miałam pojęcia, z czym może się kojarzyć nieprzemyślana nazwa. Taka jest cena, gdy nie znamy dobrze niuansów języka. W Polsce nigdy bym nie popełniła takiej gafy.

Mówi się, że dobra nazwa to połowa sukcesu w biznesie.

Dokładnie tak jest. Zależało mi, aby było to coś prostego, łatwego do zapamiętania i jednocześnie wywołującego dobre skojarzenia. Jeśli za parę lat zechcę przenieść firmę do innego kraju albo zmienić profil działalności, przemyślana nazwa nadal pozostanie moją wizytówką. Wypisałam kilkanaście nowych propozycji, konsultowałam je ze znajomymi Anglikami. Sprawdzałam, które logo podoba im się najbardziej. Na koniec wyszłam na ulicę i zaczepiałam przypadkowych ludzi. Pytałam z czym kojarzy im się nazwa 2B Interface. Gdy ludzie odpowiadali zgodnie z moimi oczekiwaniami, byłam pewna, że tym razem trafiłam.

 

Kiedy zaczęli pukać klienci?

Pierwsze firmy zgłaszały się z polecenia, ktoś po prostu nas polecił. Ale to nie wystarczy, takich klientów będzie trzech albo czterech miesięcznie. Podeszłam do sprawy poważnie, przygotowałam w najdrobniejszych szczegółach plany rozwoju. Nawet opracowałam wzory papieru firmowego, jednakowe czcionki na wszystkich dokumentach czy wizytówkach czyli wszystkiego co się wiąże z tożsamością wizualną firmy. Choć zaczynałam ją prowadzić jednoosobowo, moi kontrahenci byli przekonani, że współpracują z dużą agencją.

Czyli uważa pani, że doświadczenie Public Relations przywiezione z Polski okazało się bardzo przydatne?

Na pewno tak. Robiłam wcześniej wiele interesujących projektów, więc te sprawy nie były mi obce. Pamiętam, jak moja polska firma dostała zlecenie na poprawienie wizerunku zabytkowego zamku w Książu na Dolnym Śląsku. W mediach przewijały się informacje o aferach związanych z przechodzeniem obiektu z rąk do rąk, przez co miejsce straciło swój image. Zorganizowaliśmy tam festiwal, na który przyjechało 50 tysięcy ludzi. Od tamtej pory turyści znowu zaczęli interesować się tym miejscem. Podobnie działam w Londynie. Każde posunięcie mojej firmy musi być przemyślane i zaplanowane, ponieważ cały czas pracujemy na swój wizerunek.

Ma pani własny przepis na sukces? Nie każdemu udaje się zdobyć nagrodę firmy roku.

Przede wszystkim nie zrażać się, tylko konsekwentnie realizować plany. Thomas Edison zrobił 10 tysięcy prób zanim zaświeciła jego żarówka. Podobnie jest w biznesie. Wiążą się z tym nerwy, czasem płacz, życie w biegu. Liczę się z tym, że nie mam czasu wyjść na lunch, albo wybudzam się o 4 rano i myślę, czy przypadkiem o czym nie zapomniałam. To smutne, co powiem, ale jednym z elementów sukcesu jest pracoholizm. Jeśli ktoś jest gotowy pracować wytrwale po 15 godzin dziennie, to z pewnością go osiągnie. Myślę, że warto też zapisać się do organizacji skupiającej ludzi z branży. Sama wstąpiłam do London Chamber of Commerce and Industry.

Jak wyglądały kulisy zdobycia tej prestiżowej nagrody ?

Do udziału w konkursie namówili mnie znajomi z London Chamber i Docklands Business Club zachwyceni tym, jak cudzoziemka radzi sobie w obcym kraju. Myślałam, że będę gotowa najwcześniej w 2008 roku, bo wiążą się z tym skomplikowane procedury. Sprawdzana jest wiarygodność firmy, komisja zasięga opinii kontrahentów, a nawet sprawdza nas od strony bankowej. Nigdy wcześniej tym zaszczytnym gronie nie było Polaków. Nagle dostałam list, że zakwalifikowano mnie do finałowej dziesiątki. To był szok, bo w konkursie startowało ponad 100 poważnych przedsiębiorstw. Później musiałam stanąć przed komisją najpoważniejszych ludzi londyńskiego biznesu, m.in. szefa lotniska London City Airport i dyrektora banku Barclays. Przeszłam krzyżowy ogień pytań. Wkrótce okazało się, że jestem wśród trzech firm, które będą walczyć o tytuł zwycięzcy. Było to podobne do pisania i obrony pracy magisterskiej.

Była pani zaskoczona, gdy ogłoszono wyniki?

To było w czasie wielkiego przyjęcia w The Painted Hall w Old Royal Naval College na Greenwich, gdzie zebrała się prawdziwa londyńska śmietanka. Byłam tak zestresowana, że nie mogłam nawet na tym uroczystym obiedzie nic zjeść. Dopiero gdy na ekranie wyświetliła się nazwa 2B Interface, skoczyłam z radości w górę. Byli ze mną wszyscy moi pracownicy, szaleliśmy ze szczęścia. Statuetkę miałam odbierać osobiście, ale w euforii cała nasza załoga spontanicznie wbiegła na scenę. Nigdy nie zapomnę tej chwili, to wyglądało jak rozdanie Oscarów.

Czy po tylu sukcesach ma Pani nowe pomysły na rozwój firmy?

Przygotowałam plany rozwoju aż na 10 lat naprzód. Przygotowaliśmy portal Polorama, poradnik dla osób pracujących w UK. Ale chcę też zająć się działalnością charytatywną. 24 października organizuję w Londynie imprezę, z której dochód przeznaczymy na leczenie ludzi ze stwardnieniem rozsianym. 50% dochodu trafi do Polskiego Stowarzyszenia Biegus w Zielonej Górze. Spotykałam się z nimi w Polsce i wiem, że mimo ciężkiej choroby oni naprawdę chcą żyć i potrafią się cieszyć każdą
chwilą.

Wrócą, nie wrócą >>

Świat z odzysku >>

author-avatar

Przeczytaj również

Firma energetyczna wypłaci 294 funty za przekroczenie “price cap”Firma energetyczna wypłaci 294 funty za przekroczenie “price cap”Rishi Sunak wypowiada wojnę „braniu na wszystko zwolnienia lekarskiego”Rishi Sunak wypowiada wojnę „braniu na wszystko zwolnienia lekarskiego”Pracownicy Amazona utworzą związek zawodowy? Dostali zielone światłoPracownicy Amazona utworzą związek zawodowy? Dostali zielone światłoGigantyczna bójka przed pubem. Dziewięć osób rannychGigantyczna bójka przed pubem. Dziewięć osób rannych35-latek zmarł w Ryanairze. Parę rzędów dalej siedziała jego żona w ciąży35-latek zmarł w Ryanairze. Parę rzędów dalej siedziała jego żona w ciążyRynek pracy w Irlandii Północnej – co mówią najnowsze dane?Rynek pracy w Irlandii Północnej – co mówią najnowsze dane?
Obserwuj PolishExpress.co.uk na Google News, aby śledzić wiadomości z UK.Obserwuj